- Jestem tu potrzebna – mówi 24-letnia studentka pielęgniarstwa. Martyna Frydrych z Targowisk koło Krosna zgłosiła się jako wolontariuszka do placówki prowadzonej przez siostry dominikanki.
Dom Chłopaków – tak nazywa się ośrodek w Broniszewicach w woj. wielkopolskim, w którym zakonnice opiekują się ponad 50. niepełnosprawnymi chłopcami w różnym wieku. Martyna dowiedziała się o nim rok temu, gdy obejrzała film Patryka Vegi.
- Urzekło mnie pokazane w filmie niezwykłe ciepło bijące z tego miejsca. Wtedy już studiowałam pielęgniarstwo i chciałam zobaczyć dom, gdzie można połączyć bliskość drugiego człowieka z jego leczeniem i rehabilitacją. Napisałam do sióstr, a one pozwoliły mi przyjechać
– wspomina.
To miał być jednorazowy wyjazd ale na nim się nie skończyło. Mieszkance podkrośnieńskich Targowisk trudno było połączyć studia na UJ w Krakowie z wyjazdami do Broniszewic. Jednak jechała tam, gdy tylko pozwalał na to czas.
– Wybrałam studia pielęgniarskie, żeby móc profesjonalnie pomagać, żeby być w tym trudnym momencie dla człowieka, jakim jest choroba, jeszcze bliżej – tłumaczy. - Może to jakieś górnolotne myślenie, ale ja po prostu chciałam być z drugim człowiekiem.
Kiedy zaczęła się pandemia, zdecydowała, że zostanie w Broniszewicach. Od tygodni nie opuszcza ośrodka. Siostry dominikanki mówią o niej „wolontariuszka-bohaterka”. - Jej fachowość jest na maksa wykorzystywana. Pracuje na 8-godzinnych dyżurach i podejmuje się wszystkich skomplikowanych zadań. W międzyczasie pisze pracę dyplomową - opisują.
Sama Martyna za bohaterkę się nie uważa. - Po prostu była potrzeba, a to moi chłopcy i mój drugi dom – mówi. Przyznaje, że miała świadomość, że będzie tęsknić za rodzinnym domem, swoim chłopakiem. Ale po rozmowach z siostrami i innymi wolontariuszami wiedziała że chce tutaj pomagać, nawet jeśli to będzie trudne doświadczenie.
- Chłopcy są bardzo zagrożeni jeśli chodzi o zarażenie koronawirusem, po prostu nie przeżyją, jeśli on się tu dostanie. Pomagam w mieszkaniu, gdzie są chłopcy leżący, którzy potrzebują naszej stuprocentowej opieki. Kąpiemy ich, karmimy, ubieramy. To nie jest najłatwiejsza praca, ale jeden ich uśmiech i już o wszystkim się zapomina. To właśnie oni uczą mnie zwracania uwagi na szczegóły, doceniania najmniejszych gestów, dokładności, precyzji w podejściu do chorego - podkreśla.
Jak mówi, teraz największym zmartwieniem jest, by koronawirus nie dostał się do domu. - Żeby ograniczyć rotacje pracowników niektórzy zamieszkali z nami, oprócz sióstr, które normalnie tutaj pracują przyjechało jeszcze dwanaście sióstr wolontariuszek i trzy osoby świeckie – opowiada 24-latka.
Jak mówi, na miejscu obecnie najbardziej brakuje jednorazowych rękawiczek, jest to towar deficytowy, a jeśli już jest dostępny, to w bardzo wysokich cenach. - Cieszymy się, że są dobrzy ludzie, którzy wspierają chłopców i pomagają nam zdobyć potrzebny sprzęt – dodaje.