Jeśli ktoś miałby ochotę przekonać się, jak piękny jest Kraków, ma teraz niezwykłą okazję, by wybrać się do efektownie odremontowanego centrum (oczywiście dla poratowania zdrowia - gdyby policjant zapytał).
Dziś wreszcie można skupić się na fasadach kamienic i kościołów, zauważyć detale, attyki i rzeźby, których nie sposób było dostrzec, gdy wokół płynęła rzeka turystów.
Niestety, jak się już tym wszystkim nacieszymy, Kraków może zacząć nam przypominać scenografię do katastroficznego filmu. Dopiero teraz widać, że proces stawiania wszystkiego na jedną - turystyczną - kartę, przyniósł wyludnienie najpiękniejszej części grodu.
Ze świecą można szukać tam mieszkańców, bo niemal wszystko zamieniono już na hotele, hostele, apartamenty oraz przybytki najróżniejszych radości, które łączy to, że ich goście świetnie się w nich bawią, ale gospodarze nie są w stanie obok mieszkać.
Nie chodzi o to, żeby Kraków odwrócił się od świata. Nikt przy zdrowych zmysłach tego nie pragnie, bo turyści dawali do niedawna pracę niemal co dziesiątemu obywatelowi Krakowa.
No właśnie: „dawali”. Dzisiejsze martwe serce milionowego miasta pokazuje nam wyraźnie, że idea zrównoważonego rozwoju i stawiania na różne uzupełniające się dziedziny życia - nie była złym pomysłem. Z jednej strony nie byłoby aż tak dużego natężenia chaosu i tandety, a z drugiej - pandemiczny Kraków nie przypominałby dziś scenerii z „The Walking Dead”.
Kraków czeka ogromny kryzys finansowy. Będzie ciemniej, brudniej, padnie wiele kawiarenek i restauracji, zamkną się galerie i część instytucji kultury. Przykro będzie na to patrzeć. Komuś zabrakło wyobraźni...