Marian Lichtman: Żyliśmy na Kamiennej jak jedna wielka rodzina
O latach spędzonych na słynnej łódzkiej ulicy Kamiennej i o tym, jak w wózku woził sąsiada Mirosława Drzewieckiego, opowiada Marian Lichtman, członek zespołu Trubadurzy.
Słyszał Pan, że ulica Włókiennicza ma zostać zrewitalizowana?
Wszystko wiem. To dla mnie jedna z najpiękniejszych ulic, na niej się wychowałem. Mogę powiedzieć, że kocham ul. Kamienną. Niedawno na ul. Kamiennej kręciłem program muzyczny dla Polsatu, w którym opowiadałem o swojej karierze. To będą już ostatnie zdjęcia z tej ulicy.
Czym dla Pana jest ul. Kamienna?
Miejsce, w którym się człowiek urodził, zawsze będzie dla niego najpiękniejsze. Tam wszystko się zaczęło. Pamiętam jak próbowałem grać, śpiewać. Mieszkałem w kamienicy przy ul. Kamiennej 5. Naszymi sąsiadami była rodzina Drzewieckich. Mieszkali na dole. Przyszłego posła i ministra sportu Mirosława Drzewieckiego woziłem w wózku... Taki byłem pomocny. Na naszej ulicy mieszkał również Zygfryd Kuchta, brązowy medalista olimpijskich z Montrealu w piłce ręcznej. Na ul. Kamiennej mieszkało zresztą wielu sportowców. To była też taka ulica jak w Ameryce. Mieszkało na niej wiele narodowości. Polacy, Żydzi, Niemcy, nawet trochę Rosjan. To było piękne. Nie była to ulica akademicka, a rozrywkowa, jednak pełna uroku. Pamiętam, że na kilka kamienic była jedna toaleta w podwórku. Ustawiała się do niej kolejka. A ta toaleta była taka brudna... W latach sześćdziesiątych to ludzie zaczęli sami sobie urządzać toalety w mieszkaniach, na korytarzach. W naszej kamienicy pod piątym, taką toaletę miała pani Sajdowa. Byłem bardzo szczęśliwy, że pozwalała mi z niej korzystać.
Na tej ulicy mieszkało wiele rodzin żydowskiego pochodzenia.
Zgadza się. W latach pięćdziesiątych ludzie pakowali się w wielkie skrzynie i wyjeżdżali do Izraela. My też się pakowaliśmy, ale tata długo się pakował. Mówił, że brakuje mu garnituru, a w szafie wisiało ze czterdzieści. Po prostu nie mógł wyruszyć z tej Kamiennej. Tam jest też kilka pięknych kamienic. Jak zostaną odnowione, to będzie to prawdziwy rarytas.
Długo mieszkał Pan na ul. Kamiennej?
Tam się urodziłem. Wyprowadziliśmy się z tej ulicy w 1962 czy 1963 roku. Z wielkim żalem ją opuszczałem. Tata nie chciał już tam mieszkać ze względu na mnie, choć lubił naszą Kamienną. Uważał jednak, że mieszka tam zbyt rozrywkowe towarzystwo. Przeprowadziliśmy się na ul. Wschodnią, a więc niemal po sąsiedzku. To też była ciekawa ulica, zresztą jest taka do tej pory. Jak założyłem rodzinę, mieszkaliśmy na ul. Zachodniej. Potem musieliśmy wyjechać na Zachód.
Przeżył Pan zmianę nazwy z ul. Kamiennej na Włókienniczą?
Wtedy byłem za młody, by to rozumieć. Ludziom ta zmiana się nie podobała. Wielu z nich dalej mieszkało na ul. Kamiennej.
Pamiętam też, że w moim mieszkaniu zawsze było wielu ludzi, którzy u nas nocowali. Nie mogłem zrozumieć dlaczego. Potem tata wytłumaczył mi, że to ludzie, którzy wrócili z obozów. Nie mieli się gdzie zatrzymać, więc nocowali u nas. Podobnie było w innych mieszkaniach na ul. Kamiennej. Ale byli tu tylko przelotem, wyjeżdżali do Izraela. Spali u nas na podłodze. Co sobotę odbywała się generalna kąpiel. Kąpaliśmy się w balii. W mieszkaniu była tylko zimna woda, więc mama ją podgrzewała i wlewała do balii. Podczas tej kąpieli słuchaliśmy w radiu „Zgaduj zgaduli”. To była jedna z najpopularniejszych audycji radiowych w PRL-u. Mieliśmy radio Beethoven, które przysłał nam z Niemiec wujek. Miało w środku takie oczko. Tata mówił, że za 20-30 lat nie będziemy już słuchać radia, ale oglądać telewizję. Potem zaglądałem w to oczko, bo myślałem, że zobaczę tam tę „Zgaduj zgadulę”.
Mieszkały na tej ulicy jakieś charakterystyczne osoby?
Pani Sajdowa, która miała jedyną toaletę. Nie zapomnę pana Scharfera, który wyjechał później do Izraela. Był właścicielem patefonu, na którym puszczał ciągle jedną piosenkę, „Cicha woda brzegi rwie”. Cała ul. Kamienna miała więc swoją dyskotekę. Puszczał tę piosenkę od rana do wieczora, przy otwartych oknach. Dla mnie było tam bezpiecznie. Traktowano mnie jako tubylca, nikt nie zrobił mi krzywdy. Oczywiście jak to chłopcy, biliśmy się na przykład podwórko na podwórko, ale nikt obcy tam nie wszedł. Na Kamiennej wszyscy się znali. Byliśmy jedną wielką rodziną.