Maria Andrejczyk: Zamieniłam lekcje WF na spartański trening. I jestem szczęśliwa! [ROZMOWA]
Oszczepniczka Grupy Sportowej ORLEN Maria Andrejczyk opowiada o planach na powrót do światowej czołówki.
Sezon 2022 już dawno za panią. Jaka ocena po kilku tygodniach na refleksję?
Uczymy się na błędach, ten sezon był po prostu jednym wielkim błędem. Natomiast jestem szczęśliwa z podjętych decyzji, bo dużo w moim sportowym życiu się wydarzyło - zmieniłam trenera (w kwietniu 2022 r. Fin Petteri Piironen zastąpił Karol Osieckiego - przyp.), środowisko. Normalny kibic nie wie, co się dzieje, bo zazwyczaj widzi tylko ułamek naszego życia. Ciężko jest mi nawet opisać to, co działo się u mnie i prywatnie, i sportowo. Chciałabym, by wierzono mi na słowo, że wszelkie decyzje, które zostały podjęte w tym roku, są dobre, głęboko w nie wierzę. Wierzę też, że te wszystkie nowe bodźce, które w tym momencie otrzymuje mój organizm i psychika, będą procentować. Po pierwsze - nie mam innego wyjścia. Po drugie - to jest na ten moment, na ten etap kariery idealne rozwiązanie. Naprawdę czuję, że ta zmiana fajnie mi oddaje, że to, co robimy z nowym trenerem, jest rewelacyjną sprawą. Odrębną kwestią jest mój bardzo mocno wyeksploatowany organizm, tak naprawdę przez lata to była kontuzja za kontuzją. Dobrze było tylko wtedy, gdy jechałam do fizjoterapeutów i tam spędzałam parę tygodni. Wszystko się „prostowało”, naprawdę byłam gotowa do ciężkiej pracy, a wracałam do normalnych treningów z byłym trenerem i wszystko się rozsypywało.
Teraz się to zmieniło na lepsze?
Jest zupełnie inaczej. Też przerwa, którą miałam - dwa miesiące zupełnie bez sportu, tak naprawdę zrobiła mi bardzo dobrze, bo zapomniałam o wszystkich swoich problemach, skupiłam się na dobrych ludziach wokół mnie i to wszystko fajnie zaprocentowało. Jestem zdeterminowana, zmotywowana, naładowana pozytywną energią i z tym wszystkim będę pracować na nowy sezon, na powrót do sprawności.
Może pani zdradzić, co to za nowe bodźce treningowe, która dały tak odczuwalną zmianę?
Uogólniając - lekcje WF-u zamieniłam na iście spartański trening. To jest coś, co mojemu organizmowi na tę chwilę odpowiada. Nie wiem, jak będzie, taka zmiana wiąże się z dużym ryzykiem. Przez całe życie trenowałam zupełnie inaczej niż teraz, ale wierzę w ten nowy trening, bo zawsze tego chciałam. Wcześniej było tak, że realizowałam jedną jednostkę treningową, później rehabilitacyjną, a następnie dodawałam to, co uważałam za potrzebne, że mój organizm musi zrobić więcej, w inny sposób. Teraz to wszystko mam zapewnione na tym samym treningu, dodatkowo jest super współpraca na linii trener - fizjoterapeuta. Pani, z którą obecnie współpracuje, ma największą wiedzę i świadomość tego, jak wygląda rzut oszczepem, z jakimi przeciążeniami się to wiąże, jakie mięśnie gdzie powinny pracować. To, czego wcześniej nie miałam, to testy biomechaniczne. Jestem non stop testowana, przede wszystkim sprawdzany jest mój bark (to z nim były największe problemy zdrowotne - przyp.), progres, jego siła, jak jest w stanie funkcjonować, jakie są jego zakresy. No o to chodzi, to jest profesjonalny sport, a nie zabawa piłką lekarską.
Czyli sięgnęła pani po nowoczesne technologie, aby być jeszcze lepszą oszczepniczką.
To brzmi śmiesznie, mamy XXI wiek, to już powinno funkcjonować od dawna, przede wszystkim w sporcie zawodowym. Zetknęłam się z tym jednak dopiero teraz. Lepiej późno niż wcale.
Z efektów jest pani chyba zadowolona.
Na razie tych efektów kibice ani nikt inny nie zobaczy, ale ja widzę, jak mój organizm na to wszystko reaguje. Przede wszystkim mój bark lepiej się czuje. To zupełnie inny ból, pewnie będzie się pojawiać, bo bark w pewnych zakresach jest już tak zniszczony, że nie da się tego naprawić, będzie bolało. Ortopeda, który się mną opiekuje od samego początku, profesor Lubiatowski, mówi, że nie ma przeciwwskazań, bym mogła barkowi znów zaufać.
Odnoszę wrażenia, że po tych zmianach bardziej panią cieszy mniejszy ból barku niż szansa, że mogą być lepsze wyniki.
Tak. Bo cała moja kariera rozgrywa się wokół barku. Z tym, że to jest taki łańcuch powiązań. Jeżeli jedno ogniwo nawala, to później sypią się kolejne. Jeśli organizm nie jest przygotowany do startów, do dużych przeciążeń, to wszystko będzie się walić. A ja mam taką wiotkość stawów, że zawsze będzie się kończyć kontuzjami właśnie na nich. Mam wrażenie, że trening, które realizuję teraz, uczyni mnie naprawdę stalową.
Czyli można kibicom przekazać, że w następnym sezonie wróci pani mocniejsza?
Nic nie mogę obiecać, nie wiem, jak to będzie. Tak jak powiedziałam - mam bardzo wyeksploatowany organizm, nie potrafię ocenić, jak będzie reagować na tak ciężki trening za parę miesięcy. Układ nerwowy, który miałam totalnie wyzerowany już latem, teraz znów mocno dostaje, ale to są już inne bodźce, takie, które znam i zaczynają mi się podobać. Nareszcie czuję, że mięśnie zaczynają odpowiednio pracować, a nie napinają się wtedy, kiedy im się to podoba.
A jak „głowa” wytrzymała te wszystkie przejścia?
W tym momencie mam bardzo duży komfort, dużo spokoju. Jestem po prostu szczęśliwa! Wcześniej chodziłam cały czas podenerwowana, sfrustrowana, bo wiedziałam, że coś jest nie tak, że to jest niekompletne. Pomimo moich usilnych prób nic się nie zmieniało w metodach treningowych, dlatego później skutkiem były kontuzje. Nie chcę wszystkiego zwalać na system szkoleniowy, bo wiem, że mój organizm jest, jaki jest. Ale teraz jestem spokojna. Bardzo mocno w tym roku zostałam doświadczona przez życie i ludzi, którym ufałam. To wszystko jest jakąś nauką, dzięki temu mam twardszą skórę.
Po tym nieudanym sezonie 2022, ten następny będzie na przeczekanie i zobaczenie, co wynika ze zmian, czy na przykład pojedzie pani na mistrzostwa świata z nadzieją na medal?
Nie chcę mówić, że to będzie rok na przeczekanie, ani że „wszystko albo nic”. Zawsze będę mierzyć wysoko. Jeżeli w przygotowaniach wszystko będzie dobrze, zdrowie będzie dopisywać, będę realizować plan szkoleniowy zgodnie z założeniami nowego trenera, to będę walczyć o jak najwyższe cele.
Jeśli wszystko się ułoży, to - w pewnym skrócie myślowym - można uznać, że dobry wynik sam z siebie przyjdzie...
Sam z siebie... Uwierzcie mi, że jak wracam z hali do pokoju, to po każdym treningu ledwo chodzę. To katorżnicza praca, ale z niej mam największą satysfakcję. To dzięki ciężkiej pracy, później można lekko i radośnie startować w zawodach. Przede mną długie i trudne miesiące, żeby tak się stało.
Co w zimie będzie pani robić?
Zasuwać bardzo ciężko. Większość zimowego czasu, z przerwami na święta, spędzę w Finlandii. Nie ukrywam, że w Polsce teraz nie mam za bardzo gdzie trenować. Mróz absolutnie mnie nie martwi. Mamy tam na hali to, czego potrzeba. Praktycznie wszystko przygotowane jest pod rzut oszczepem, możemy tam nawet rzucać, i to nie w siatkę. Warunki mam bardzo dobre, fajnego trenera i ekipę, „vibe”, który mi odpowiada. Nie mogę się doczekać kolejnego wyjazdu.
Z takim pani nastawieniem, odnoszę wrażenie, że nie ma siły - w przyszłym sezonie musi być dobry wynik.
Pamiętajmy, że zawsze to zdrowie jest głównym wyznacznikiem. Teraz mam troszeczkę inne podejście, inne nastawienie mentalne, bo nie chcę tracić kolejnego roku. Już przed poprzednim sezonem wiedziałam, że będzie dla mnie straconym, bo nic nie wyglądało tak, jak powinno. Formy nie było, zmiana trenera nie miała wpływu absolutnie na nic. Bo gdybym była faktycznie przygotowana, to dobrze rzucałabym, nieważne z kim. A teraz jest inaczej. Wiem, że odpoczęłam, potrzebowałam takiego, a nie innego, roku. Żeby złapać nowe wartości, nowe priorytety, żeby w ogóle odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ja dalej chcę to robić. Nie ukrywam, że minione pięć lat, od igrzysk do igrzysk, było bardzo wykańczające psychicznie. Stoczyłam ogromną walkę z samą sobą, z wieloma przeciwnościami. Po prostu to zrobiłam, nakładem ciężkiej pracy, wiele mnie to kosztowało. Prawdopodobnie moja psychika i organizm potrzebowały znacznie więcej czasu, żeby odpocząć od tego wszystkiego. Za to płaciłam w tym roku.
Hasło „Paryż 2024” budzi w pani już jakieś emocje?
Taki dreszczyk ekscytacji gdzieś tam w środku? (śmiech) Absolutnie się tego nie boję. Wcześniej, jeszcze chociażby parę miesięcy temu, to było tak: okej, Paryż, igrzyska. Teraz jednak jest inaczej, moja psychika zaczęła funkcjonować lepiej, widzę ten cel bardzo jasno.
A ten cel to...
(chwila ciszy) Zobaczymy.
Podczas Europejskiego Kongresu Sportu i Turystyki w Zakopanem wzięła pani udział w panelu „Budowanie marki osobistej”. Padło tam stwierdzenie, że jeśli sportowiec ma kontuzję, to może więcej czasu poświęcić na social media, trochę się w nich wypromować wśród kibiców.
Ja nie jestem taką osobę. Jeżeli mam kontuzję, to robię wszystko, żeby z niej wyjść jak najszybciej, w jak najlepszym stopniu pozbyć się tych wszystkich boleści. Nie można zapominać, że jesteśmy sportowcami, a nie celebrytami. To wyniki o nas świadczą, stanowią naszą wartość. Oczywiście jeśli ktoś się czuje na siłach i może to robić, to czemu nie? Na przykład Sofka (biegaczka Sofia Ennaoui - przyp.) w trakcie igrzysk olimpijskich zrobiła rewelacyjną robotę, byłam pod ogromnym wrażeniem, świetnie się to oglądało. Wiem jednak, że ja bym tak raczej nie mogła robić. Naprawdę wolałabym od rana do wieczora siedzieć u fizjoterapeuty, realizować trening, bo chciałabym jak najszybciej wrócić do rywalizacji. Każdy ma swoją wizję, na swój osobisty sposób jest autentyczny. To indywidualna droga każdego z nas.
Promocja sportowca przez social media może wciągnąć aż za bardzo. Pani w tej działalności już nakreśliła sobie linię, której nie przekroczy?
Zdecydowanie mam granicę, której nie przekraczam, mam też zdrowy rozsądek. Fakt, to jest bardzo kuszące, łatwo się od tego uzależnić, ale jeżeli ma się wyraźnie wyznaczone cele, przede wszystkim w karierze sportowej, to nie ma z tym problemu. Zawsze zapali się ta „czerwona lampka”, sami się zreflektujemy.
Rafał Sonik, który także uczestniczył w panelu dotyczącym budowania marki osobistej, wspominał, że to, iż jest rozpoznawalny, czasem mu pomaga.
Ja absolutnie nie mogę się równać ze sławą pana Rafała Sonika, ale czasem się zdarzają takie sytuacje. Ja to odbieram jako miłe akcenty życia codziennego. Nie ukrywam, że jest to motywujące. Skoro zwykli ludzie kojarzą mnie z lekkiej atletyki, z rzucania kijem jak najdalej (śmiech), to jest to niesamowicie miłe. Także dzięki nim chce mi się trenować, to jest fajny dodatek do codziennych żmudnych treningów.
Iga Świątek ostatnio publicznie usłyszała od jednego z fanów propozycję małżeństwa. Pani też się przytrafiają takie historie?
Do mnie jeszcze do tej pory ludzie przysyłają swoje CV z propozycją małżeństwa. Nie ukrywam, jest to bardzo ciekawa lektura, ale to... chyba normalne. Zdarza się sporo absztyfikantów, to dla mnie dodatkowa atrakcja, nic więcej (śmiech).