Marek spadł z wysokości 1,8 m, bo winda w ośrodku pomocy się nie zablokowała
- Jestem niepełnosprawny, ale nie głupi, i uczucia mam - mówi Marek.
Rodzina Tkaczyków mieszka w Radachowie. Wszyscy są bardzo chorzy. Pani Irena ma I stopień niepełnosprawności, pan Stanisław jest chory na raka, już nie wstaje z łóżka, a Marek – ich syn – jest chory od urodzenia. Ma niewydolność kończyn górnych i dolnych.
Od 16 lat był dowożony do ośrodka opieki w Ośnie na zajęcia. Tam w październiku wypadł z platformy dla niepełnosprawnych. Helikopterem przetransportowano go do szpitala w Zielonej Górze. Jego stan był bardzo ciężki. Na szczęście przeżył, ale jego zdrowie psychiczne i fizyczne jest w złej formie.
Rodzina ma żal do gminy o to, że po wypadku zostawiła ich samych sobie. – O wszystko musieliśmy prosić, pisać wnioski, nikt nam nie powiedział, co możemy zrobić. Nie przydzielono nam psychologa. Przecież to im pod opiekę zostawiliśmy Marka i mimo tego, co się stało, nie usłyszeliśmy nawet słowa „przepraszam” – mówi Beata Deluga, siostra niepełnosprawnego.
Czytaj w środę, 28 grudnia, w "Gazecie Lubuskiej" oraz w serwisie plus.gazetalubuska.pl