Marek Matusiak: Odpowiedź Izraela na atak Hamasu będzie bezlitosna

Czytaj dalej
Fot. PAP/EPA/ATEF SAFADI
Dorota Kowalska

Marek Matusiak: Odpowiedź Izraela na atak Hamasu będzie bezlitosna

Dorota Kowalska

- Kiedy słucha się decydentów izraelskich czy premiera lub ministra obrony czy innych ważnych oficjeli, to czuć, że determinacja do tego, aby w sposób definitywny usunąć zagrożenie, jakim jest Hamas, osiągnęła apogeum - mówi Marek Matusiak, analityk ds. Bliskiego Wschodu z Ośrodka Studiów Wschodnich

Sobotni atak Hamasu na Izrael nazwałby pan „izraelskim 11 września”?

Tak, zdecydowanie tak bym go nazwał. Jeżeli chodzi o poziom zaskoczenia, poziom szoku, poziom reperkusji, które ten atak za sobą pociągnie i dla izraelskiej polityki wewnętrznej, i dla konfliktu izraelsko-palestyńskiego, a można przewidywać, że także dla regionalnych relacji Izraela, to myślę, że powaga tych konsekwencji będzie w jakimś sensie porównywalna z tym, co wydarzyło się po 11 września 2001 roku. Oczywiście pojawiają się są głosy, chociażby Toma Friedmana z New York Timesa, że tego rodzaju porównanie jest nieuprawnione, bo w przypadku Stanów Zjednoczonych fakt, iż terroryści porwali samoloty i wymierzyli w WTC, było kompletnym zaskoczeniem, sam taki scenariusz był czymś kompletnie niewyobrażalnym. Natomiast w przypadku Izraela oczywiście liczono się z tym, że uzbrojeni bojownicy Hamasu mogą siać terror w przygranicznych miejscowościach. Pełna zgoda. Natomiast skala tego ataku, fakt, że Izrael przez tak wiele godzin był bezradny wobec tego, co się wydarzyło, to nikomu nie mieściło się w głowie.

Czemu Hamas zdecydował się na ten atak? Wiadomo, że sytuacja w Strefie Gazy jest napięta od wielu, wielu lat, ale dlaczego atak na taką skalę przeprowadzono właśnie w tym momencie?

Uczciwa odpowiedź jest taka, że nie wiem. Można sporządzić długą listę hipotez na temat tego, dlaczego to się stało akurat teraz. Można powiedzieć, że to odwet ze strony Hamasu za to, iż izraelscy religijni nacjonaliści pojawiają się na wzgórzu świątynnym w kompleksie meczetu Al-Aksa i poniekąd coraz otwarciej podważają muzułmański charakter tego miejsca. Można powiedzieć, że to odwet Hamasu za rozbudowę osiedli na Zachodnim Brzegu. Można powiedzieć, że jest to próba wykolejenia hipotetycznej normalizacji relacji między Izraelem a Arabią Saudyjską. Można powiedzieć, że to element rywalizacji politycznej wśród Palestyńczyków o przywództwo, o to, kto tak naprawdę będzie najważniejszą siłą polityczną wśród Palestyńczyków. Można wymieniać jeszcze długo. Natomiast prawda jest taka, że nie jesteśmy w stanie stwierdzić, co było decydującym powodem ataku, dlaczego zdecydowano się tę operację przeprowadzić właśnie teraz. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że poziom strat, jaki Izraelowi zadano, poziom upokorzenia, jakiego doznał ten kraj, jest tak ogromny, iż odwet izraelski ma szansę zagrozić istnieniu Hamasu. Ta organizacja musiała sobie z tego zdawać sprawę. Tym bardziej musiała mieć bardzo konkretny powód, aby uderzyć. My na tym etapie nie jesteśmy w stanie go określić.

Myślę, że to, co wszystkich zdziwiło, to zaskoczenie Izraela tym atakiem. Mossad uchodzi za jeden z najlepszych wywiadów świata, przedstawiciel egipskiego wywiadu twierdzi, że kilkakrotnie mówiono Izraelczykom, iż coś dzieje się w Strefie Gazy, Ali Baraka, jeden z przywódców Hamasu, otwarcie przyznaje, że atak przygotowywany był przez rok, niektórzy mówią - przez dwa lata. Jak to się stało, że Izrael temu atakowi nie zapobiegł? Że nie był do niego przygotowany?

Znów muszę się przyznać do pewnej bezradności. To pytanie, które wszyscy zadają sobie w samym Izraelu i chyba nikt jeszcze nie sformułował na nie dobrej odpowiedzi, więc tym bardziej my, którzy tę sytuację śledzimy z dużego oddalenia, nie umiemy na nie odpowiedzieć. Nie wiemy, co Izrael wiedział. Oczywiście pojawiły się te informacje o jakichś sygnałach ze strony Egiptu o planowanym ataku, ale jakie to były informacje, kiedy przekazywane, na ile konkretne, do kogo trafiły, kto podjął decyzję, żeby ich nie sprawdzić - nie wiemy tego zwyczajnie. Porażka państwa Izrael w tej kwestii jest rzeczywiście ogromna. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jednym z głównych obszarów działalności izraelskich służb specjalnych jest przewidywanie tego rodzaju ataków z dużym wyprzedzeniem. A skala tej operacji, jak sama pani stwierdziła, była olbrzymia. W jej różne aspekty było zaangażowanych mnóstwo ludzi. Jak to się stało, że Izrael, który przecież posiada wszelkie środki technologiczne i nie technologiczne do inwigilacji wrogich sobie grup tego nie wiedział? Nie wiem i myślę, że także w Izraelu wciąż jeszcze nie ma co do tego jasności. Jest izraelską tradycją, że po każdej takiej katastrofie, po każdym tak poważnym kryzysie powstaje komisja dochodzeniowa, która bada przyczyny tego, jak mogło dojść do tak ogromnego zaniedbania. Myślę, że tak samo stanie się w tym przypadku, ale to jest coś, co zapewne wydarzy się dopiero za jakiś czas. Zapewne dopiero za kilka miesięcy, a może jeszcze później będziemy mieli jakąkolwiek konkretną wiedzę w tej sprawie.

Spiskowa teoria dziejów głosi, że Binjamin Netanjahu, premier Izraela, o wszystkim wiedział, specjalnie na ten atak pozwolił, żeby odwrócić uwagę opinii społecznej od tego, co dzieje się w kraju. Wiadomo, że Izraelczycy wychodzą na ulicę chociażby w proteście przeciwko reformie sądów, sytuacja w Izraelu jest dość napięta. Ta teoria wydaje mi się nieprawdopodobna, a panu?

Nie tylko, że wydaje mi się nieprawdopodobna, to bzdura. Izrael jest państwem, przy wszystkich swoich wadach i niedostatkach, demokratycznym. To nie jest państwo w rodzaju Federacji Rosyjskiej, w której istnieje twarda hierarchiczna struktura, gdzie każdą decyzję można podjąć na najwyższym szczeblu, a potem ta decyzja zostanie bez szemrania wykonana. Izrael jest państwem zupełnie innym: demokratycznym, pluralistycznym. Państwem, w którym istnieje bardzo ostra rywalizacja polityczna. Teoria, że Netanjahu mógłby taką decyzję podjąć, aparat państwowy mu podległy zgodziłby się ją wykonać i żadne informacje nie wydostałyby się na zewnątrz, jest teorią kompletnie oderwaną od rzeczywistości.

A może stało się to, co się stało, co miało miejsce w Stanach Zjednoczonych przed 11 września: poszczególne służby wiedziały o planowanym ataku, ale zawiodła komunikacja?

Pani pytanie dotyczy wewnętrznej wiedzy na temat tego, co izraelskie służby wiedziały, jak się ze sobą komunikowały, jakie wnioski wyciągały z informacji, jakie do nich docierały i jaka decyzja polityczna została w związku z tym podjęta. Nie mam dostępu do tego typu wiedzy, więc spekulacja co do tych kwestii byłaby dosyć nieodpowiedzialna. To, co można powiedzieć na pewno, to to, że tak ogromne kryzysy nigdy nie mają tylko jednej przyczyny. To nie jest prosta zależność przyczynowo-skutkowa, na zasadzie - jeśli mamy A, to potem B i C, nie. To jest zawsze kwestia nakładania się na siebie iluś problemów, iluś błędnych decyzji, iluś dziur w systemie. To nigdy nie jest tak, że zapadła jedna błędna decyzja, że ktoś coś przeoczył. To wieloaspektowy błąd systemu.

Wielu ekspertów podkreśla, że za tymi atakami może stać Rosja. Jak wiadomo, Władimir Putin utrzymuje kontakty z przywódcami Hezbollahu i z przywódcami Hamasu. Nie chodzi o to, że namawiał do tej operacji, ale na przykład finansował ją, czy wspierał bojowników. Panu wydaje się to prawdopodobne?

Nie wydaje mi się to prawdopodobne, na wielu zresztą poziomach. Oczywiście istnieje pokusa tego rodzaju wytłumaczenia, tego rodzaju interpretacji, bo kryzys na Bliskim Wschodzie jest na rękę Rosji. I trzeba otwarcie powiedzieć, że Rosja będzie bardzo szczęśliwa, jeżeli ten konflikt będzie trwał jak najdłużej, będzie się rozlewał na innych aktorów, będzie angażował Zachód, Stany Zjednoczone, będzie odwracał uwagę. To jest dla Rosji doskonała wiadomość. Natomiast Rosja nie jest omnipotentna, Rosja nie jest obecna wszędzie. Rosja nie ma możliwości wywoływania kryzysów w każdym miejscu świata. Przede wszystkim dlatego, że istnieje też dynamika regionalna - rzeczy dzieją się dlatego, że się dzieją, bo istnieją lokalne uwarunkowania, które o tym przesądzają, a nie dlatego, że jakiś diaboliczny aktor z zewnątrz zainspirował ten kryzys. Rosja rzeczywiście utrzymuje stosunki dyplomatyczne z Hamasem, ale wydaje mi się, że doszukiwanie się w tym ataku działań Putina, zwłaszcza jeśli miałyby być one decydujące, jest błędne. Hamas jest organizacją autonomiczną. To nie jest organizacja, która wykonuje polecenia Teheranu na przykład, nie można zadzwonić do jej przywódców i coś im polecić. Hamas jest podmiotem, nie przedmiotem. Oni sami podejmują decyzję, co chcą zrobić. Mogą przyjmować najrozmaitsze wsparcie od aktorów zewnętrznych i z pewnością tutaj też mogli je otrzymać, ale to nie Moskwa zadecydowała o tym, co się wydarzyło.

Ale na pewno, jak już pan wspomniał, ta sytuacja jest korzystna dla Rosji, zwłaszcza w kontekście wojny w Ukrainie, prawda? Odwraca oczy świata od tego, co się tam dzieje.

Tak. Z pewnością odwraca uwagę świata od wojny w Ukrainie. Kluczowe są oczywiście Stany Zjednoczone, które mają szczególnie bliskie relacje z Izraelem. Trzeba powiedzieć otwarcie, że dla amerykańskiego wyborcy, dla przeciętnego obywatela Stanów Zjednoczonych kwestia Izraela, jak mało która w kwestii stosunków międzynarodowych czy polityki zagranicznej, jest istotna. Każdy taki kryzys znacznie mocniej rezonuje wśród amerykańskiego elektoratu niż na przykład wojna na Ukrainie, która jednak dotyczy części świata z perspektywy Stanów Zjednoczonych odległej, egzotycznej, nieznanej. Zatem rzeczywiście, jeżeli kryzys na Bliskim Wschodzie byłby długotrwały, jeżeli angażowałby kolejnych aktorów, jeżeli poziom zagrożenia dla bezpieczeństwa Izraela zasadniczo by wzrastał, to oczywiście będzie to miało odbicie w nastrojach Amerykanów. Każda amerykańska administracja byłaby pod ogromną presją, żeby Izrael w tej sprawie wspierać. Z pewnością jest to korzystne dla Rosji, odwraca to uwagę od wojny w Ukrainie. Warto jednak podkreślić, że nie osiągnęliśmy tego etapu, sobotni atak Hamasu nie ma, póki co, jakiekolwiek praktycznych konsekwencji dla Ukrainy, do Ukrainy nie płynie mniej wsparcia finansowego czy wojskowego. Jeżeli jednak ten konflikt miałby eskalować, to tego rodzaju niebezpieczeństwo oczywiście istnieje.

Władimir Putin powiedział, że utworzenie państwa palestyńskiego wydaje się koniecznością.

Oddzieliłbym te dwie rzeczy. Jeżeli prezydent Putin powiedziałby, że Ziemia jest okrągła i krąży wokół Słońca to siłą rzeczy musiałbym się z nim zgodzić. I tak samo jest w tym przypadku. Takie samo jest stanowisko Unii Europejskiej, która podnosi, że Palestyńczycy mają prawo do swojej niepodległej państwowości. To jest także nasz punkt widzenia.

Porozmawiajmy trochę o konsekwencjach tego, co się stało. Wiadomo już, że Izrael jest atakowany także ze strony Libanu przez Hezbollah. Co ta sobota może zmienić na arenie międzynarodowej?

Trochę już o tym rozmawialiśmy: boimy się eskalacji tego konfliktu, boimy się zaangażowania innych aktorów. Wiemy, że Stany Zjednoczone śledzą ten konflikt ze szczególnym zainteresowaniem. Wspominaliśmy, że jest on korzystny dla Federacji Rosyjskiej, aczkolwiek, tak jak mówię, powątpiewam w jakąś istotną i sprawczą rolę Federacji Rosyjskiej w tym kontekście. Oczywiście pozostaje pytanie o Iran, o organizacje proirańskie - to jest największa obawa samych Izraelczyków i największe niebezpieczeństwo, że ten konflikt może nabrać charakteru szerszej, regionalnej konfrontacji, w której różni wrodzy Izraelowi aktorzy mieliby się uaktywnić. Zagrożenie od północy, ze strony Hezbollahu jest najbardziej konkretnym zagrożeniem, o którym dzisiaj się mówi. Na razie to, co się dzieje na północnej granicy Izraela to jakieś pojedyncze ataki, pojedyncze wymiany ognia, które nie przybrały większej skali. Na razie więc nie można stwierdzić, że ta konfrontacja będzie się rozgrywała na wielu frontach, ale nie wiemy, czy się tak nie stanie.

Pewnie Izrael odpowie Hamasowi na ten atak. Binjamin Netanjahu zapowiedział srogą zemstę. Myśli pan, że dojdzie do odwetu ze strony Izraela? Wiadomo, że Strefa Gazy jest bombardowana, że została właściwie odcięta od świata. Izrael zrobi coś więcej?

Myślę, że tak. Myślę, że zdecydowanie zrobi coś więcej. Kiedy słucha się decydentów izraelskich czy premiera lub ministra obrony czy innych ważnych oficjeli, to czuć, że determinacja do tego, aby w sposób definitywny usunąć zagrożenie, jakim jest Hamas osiągnęła apogeum. Wiadomo, że dotychczasowe modus operandi, jakie Izrael stosował, to znaczy odgradzania się od Hamasu, obrony przed atakami rakietowymi, przeprowadzania raz na jakiś czas operacji zbrojnych zawiodło. Wierzono, że to wystarczy, okazuje się, że nie wystarczyło. Hamas dokonał czegoś, czego nikt się nie spodziewał, nie wierzono, że Hamas w ogóle posiada zasoby organizacyjne do przeprowadzenia tego rodzaju ataku. Nie wierzono, że Hamas zdecydowałby się na tego rodzaju operację, wiedząc, jakie konsekwencje może za sobą pociągnąć. W związku z tym należy się spodziewać, że odpowiedź ze strony Izraela będzie jakościowo zupełnie inna niż te działania, które Izrael podejmował w przeszłości. Ta odpowiedź będzie zmierzała do usunięcia tego zagrożenia.

Co Izrael może zrobić?

Uczciwa odpowiedź jest taka, że nie jesteśmy w stanie tego na razie powiedzieć. Wyłuskanie bojowników Hamasu, członków Hamasu spośród ponad dwóch milionów ludzi, którzy mieszkają w Gazie, bez jednoczesnego atakowania czy wywoływania kolosalnych strat wśród ludności cywilnej wydaje się niewykonalne. Prawda jest też taka, że Hamas nie wziął się z niczego. Hamas wziął się z frustracji, z desperacji ludzi żyjących w Strefie Gazy. Oczywiście to organizacja, która w sposób bardzo brutalny rządzi tym terenem, nie znosząc żadnego sprzeciwu, żadnej opozycji, ale Hamas wciąż znajduje chętnych, znajduje nowy narybek do swoich oddziałów. To się bierze głównie z poczucia desperacji, braku jakichkolwiek perspektyw. Nawet fizyczna likwidacja większości członków Hamasu, przy jednoczesnym pozostawieniu Gazy w takim stanie, w jakim była do tej pory, nie załatwia problemu, bo w miejsce Hamasu czy w miejscu konkretnych jego liderów pojawią się inne organizacje albo inni ludzie. Jak Izrael postanowi z tej kwadratury koła wybrnąć, tego nie wiemy. Natomiast można się spodziewać, że odpowiedź na ten atak będzie bezlitosna, będzie w niej chodziło o usunięcie zagrożenia. To priorytet, który zdeterminuje kształt tej odpowiedzi. Prawdopodobnie wszystkie inne względy, czego należy się obawiać, pozostaną drugorzędne w tej sprawie.

Jak ten atak wpłynie, może już wpłynął na sytuację wewnętrzną Izraela? Osłabił pozycję Binjamina Netanjahu, czy wręcz odwrotnie? Wiadomo, że w Izraelu nie jest spokojnie.

Upłynęło niewiele czasu od tego ataku. Społeczeństwo izraelskie jest w stanie ogromnego szoku. To zbyt wcześnie, aby formułować jakieś konkretne prognozy. Jeżeli skupić się na samej osobie premiera, to to, co się wydarzyło, ma dla niego dwojakie konsekwencje. Można powiedzieć, że doraźnie ta sytuacja mu pomaga. Protesty, które trwały od początku roku w sprawie reformy sądownictwa zostały bezterminowo zawieszone, opozycja polityczna zadeklarowała gotowość wejścia do rządu Jedności Narodowej, społeczeństwo jest zjednoczone w szoku, poczuciu zagrożenia, żądzy odwetu. To oczywiście odsuwa uwagę i od kwestii reformy sądownictwa, i od problemów prawnych Binjamina Netanjahu, bo jak wiemy, toczy się przeciw niemu proces karny. Opozycja polityczna, która bardzo konsekwentnie deklarowała wcześniej, że już nigdy nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego, nagle składa mu oferty wejścia do rządu. To oczywiście w krótkiej perspektywie poprawia sytuację Binjamina Netanjahu.

A w dłuższej perspektywie?

To, co się stało w sobotę, było spektakularną porażką polityki, jaką Izrael prowadził wobec Strefy Gazy przez ostatnie kilkanaście lat, a przez zdecydowaną większość tego czasu to Binjamin Netanjahu był premierem. To na nim spoczywa bezpośrednio odpowiedzialność polityczna za to, co się stało. Netanjahu na pewno będzie maksymalizował korzyść z faktu, iż jest głową państwa w momencie tak głębokiego kryzysu. Natomiast trudno uwierzyć, aby odpowiedzialność za to, że mogło dojść do tego ataku, nie została mu przypisana. Kiedy to się wydarzy, w jakiej formie, czy będzie oznaczało upadek tego polityka - tego do końca nie wiemy. Netanjahu jest wytrawnym, zręcznym graczem politycznym, będzie się starał, aby ten moment nigdy nie nadszedł.

Zaostrzenie konfliktu na Bliskim Wschodzie jest faktem, ten konflikt pewnie szybko się nie skończy, prawda?

Myślę, że szybko się nie skończy. To sytuacja, która ma szansę radykalnie przeorać status quo. Do tej pory przez wiele lat mieliśmy do czynienia z sytuacją, kiedy oficjalnie wszyscy deklarowali, w szczególności Stany Zjednoczone i Unia Europejska, że formułą rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego będą dwa państwa dla dwóch narodów. To taka mantra, którą powtarzano pomimo zmieniającej się rzeczywistości, pomimo tego, że formuła powstania państwa palestyńskiego wydawała się coraz mniej wykonalna. Mimo wszystko wszyscy kolektywnie przy tym wyobrażeniu trwaliśmy. Obserwowaliśmy stan dwuwładzy miedzy Autonomią Palestyńską na lewym brzegu, a Hamasem w Gazie i wydawało się, że to takie status quo, które będzie trwało. Gdzieś tam wiedzieliśmy, że sytuacja będzie się pogarszać, ale wierzyliśmy, że mimo wszystko będzie utrzymywała się w pewnych ramach. Teraz zdecydowanie poza te ramy wykroczyła. Do tego status quo nie ma już powrotu. Jaki kształt przybierze rzeczywistość po zakończeniu tego konfliktu, bardzo trudno stwierdzić. Wydaje się jednak, że perspektywa utworzenia jakiegokolwiek państwa palestyńskiego w bliższej lub dalszej przyszłości jest teraz bardziej odległa, niż była wcześniej.

Marek Matusiak
Koordynator projektu Izrael-Europa OSW. Wcześniej w OSW zajmował się m.in. problematyką dotyczącą Turcji i Kaukazu Południowego. Wielokrotny międzynarodowy obserwator wyborów (m.in. na Ukrainie, w Gruzji, Uzbekistanie i Kazachstanie).

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.