Marek Goliszewski: - Polacy wybierają emigrację nie tylko dla pieniędzy
Firmy chciałyby płacić nawet 5 tysięcy złotych na miesiąc, ale wtedy fiskus nie dałby im żyć - tłumaczy Marek Goliszewski, prezes Business Centre Club.
Pracownicy skarżą się, że najniższa krajowa pensja, czyli obecnie 1750 zł brutto miesięcznie, a od stycznia o 100 zł więcej, czyli 1850 złotych, to stanowczo za mało, by godnie przeżyć w Polsce od pierwszego do pierwszego. Przedsiębiorcy z kolei narzekają, że to za dużo i często nie stać ich, by płacić aż tyle. Kto ma rację w tym trwającym od lat sporze?
Racja jest po obu stronach. Bowiem jakkolwiek by nie spojrzeć, płaca minimalna jest w naszym kraju za mała i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Z drugiej strony firmy też mają problem, ponieważ ich obciążenia są stanowczo za duże i wciąż rosną.
Pensja pracownika w ogólnym koszcie zatrudnienia to aż około 48 procent. Natomiast 52 procent stanowią wszelkiego rodzaju narzuty, które musi zapłacić szef, by móc kogoś legalnie zatrudnić i dać mu resztę, czyli te 48 procent. Mam na myśli: podatki, składki - emerytalną, ubezpieczeniową, rentową, chorobową, wypadkową i zdrowotną, Fundusz Pracy, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych czy Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Sporo tego jest.
Argumenty obu stron są więc jak najbardziej uzasadnione. Należałoby więc wreszcie zmienić złe prawo, a w szczególności sposób wydatkowania pieniędzy z budżetu państwa. Trzeba to zrobić z prostej przyczyny: wszystkie pieniądze, które trafiają do różnych funduszy, są wydawane nieracjonalnie i nie ma nad nimi kontroli, która powinna być ze strony władz.
Państwo domaga się swojej działki i w efekcie, chociaż już samo 1750 zł brutto miesięcznie nie napawa optymizmem, pracownicy dostają na konto znacznie mniej, bo raptem 1300 złotych.
Zgadza się i mamy kolejny problem. Jeśli nowy rząd czegoś z tym nie zrobi, znów nastąpi odpływ młodych ludzi do pracy za granicę. Będą szukali większych pieniędzy i również lepszej atmosfery. Już tak zwana nowa emigracja zwiększyła się do ponad dwóch milionów osób. W Polsce szukamy pracowników, zwłaszcza dobrze wykwalifikowanych, ale ich nie ma, ponieważ wyjechali.
Większość z tych, którzy są na emigracji od 10 lat, deklaruje, że nie wróci.
Politycy twierdzą, że ci ludzie wrócą (śmiech). Jednak nie czarujmy się, bo 90 procent wcale nie ma takiego zamiaru. Powtarzam: uciekają nie tylko dla chleba i wyższego poziomu życia, a od złej atmosfery, która u nas panuje. Jednak, gdyby ktoś im zapłacił, jak w Anglii, Irlandii, Niemczech czy Szwajcarii, raczej nie ruszyliby się stąd nawet na krok.
Podczas kampanii wyborczej politycy dawali im 12, a niektórzy nawet 15 zł na godzinę. Stanęło na zaproponowanych przez PiS 12 zł.
Polski pracodawca naprawdę chciałby płacić nawet 30 zł na godzinę czy 5 tys. zł miesięcznie. Pod warunkiem, że później fiskus nie złupi go tak bardzo, że będzie musiał zwolnić część załogi. Zabraknie mu pieniędzy na inwestycje, będzie musiał podnieść ceny dla konsumentów lub, w najgorszym scenariuszu, zamknąć firmę.
Zamiast tego należy uszczelnić systemy - podatkowy i wydawania pieniędzy z państwowej kasy, co oczywiście wiąże się z deficytem sektora finansów publicznych, który sięga już 46 mld zł. Są to między innymi niezrealizowane obietnice społeczne. My ciągle chcemy mieć pieniądze!
Państwo je pożycza, by zaspokoić potrzeby ludzi, częściowo obietnice wyborcze. Tyle tylko, że to się dokonuje - w dłuższym okresie - kosztem płacy pracowniczej. Kiedy państwo nie ma gotówki, sięga do kieszeni przedsiębiorców. Tak jest najprościej. Wymyśla więc nowe przepisy, na podstawie których rosną koszty prowadzenia firm. Ich właściciele muszą płacić więcej i więcej. Dlatego rezygnują z podwyżek dla zatrudnionych. W konsekwencji część z nich wybiera emigrację. Niektórzy muszą pracować na czarno.
Marek Goliszewski: - Gdy państwo nie ma gotówki, której potrzeba, np. na realizację obietnic wyborczych, zwykle sięga do kieszeni przedsiębiorców i nie mają oni na podwyżki.
Są jednak i takie głosy, na pewno pan słyszał, że gdyby w ogóle zlikwidowano najniższe wynagrodzenie, firmy płaciłyby jeszcze mniej.
To demagogia. Jeżeli przedsiębiorca nie ma na pensję minimalną, a pracownik zgodzi się na gorsze pieniądze, wtedy zostanie zatrudniony na czarno. Tak tworzy się nielegalny rynek firm, które płacą w szarej strefie. Problem dotyczy przede wszystkim najmniejszych. Pracownik, gdy musi utrzymać rodzinę, zaakceptuje każde pieniądze. Zwłaszcza że w tej sytuacji może nawet dostać do ręki więcej, ponieważ szef nie zapłaci podatków. Czarny rynek dziś - według obliczeń BCC - obejmuje około jedną czwartą PKB (dochód państwa - red.) i zatrudnia milion trzysta tysięcy osób. Mówimy o potężnej nieuczciwej konkurencji wobec przedsiębiorców, którzy chcą być w porządku wobec państwa. Jednak, niestety, państwo cały czas na to pozwala.
Może płaca minimalna w Polsce powinna być uzależniona od rozwoju danego regionu? Kujawsko-Pomorskie odstaje od innych, a najniższe wynagrodzenie jest u nas identyczne, jak choćby w Warszawie. Jeden z przedstawicieli Komisji Europejskiej wykazał się niedawno totalną niewiedzą o rynku pracy w państwach Wspólnoty i zaproponował, by ustalić jedną kwotę dla wszystkich. Niedorzeczność!
Jestem absolutnym przeciwnikiem płacy minimalnej. Powoduje patologię, z jej powodu niektóre firmy płacą pod stołem, w kopertach, do kieszeni. Przepisy jedno, a one i tak po cichu umawiają się z pracownikami, jak chcą. Wszelkie unormowania są więc „psu na budę”. Komentując propozycję z Brukseli, rzeczywiście widać, że tamtejsi politycy nie mają pojęcia, jak naprawdę żyje się w krajach Unii. Nie można zarabiać tyle samo w Polsce i Szwajcarii. Minimalna pensja nie powinna być równa nawet na poziomie województw w Polsce.
Polacy wybierają emigrację nie tylko dla pieniędzy i lepszego życia, ale chcą też uciec od naszej złej atmosfery.
Tymczasem związkowcy krytykują, że podwyżki najniższej krajowej nie nadążają za wzrostem średniej, a powinny. Jak ocenić tę relację?
Zgadza się, ale trzeba również jasno powiedzieć, że wydajność pracy jest u nas ciągle niska w stosunku do podnoszenia płac.
Jak to? Przecież dużo pracujemy!
Powodów jest kilka: kuleje wykształcenie zawodowe, mamy niski stopień wykorzystania innowacji i technologii w firmach. Z tego wynika słaba wydajność. Naprawdę, trzeba się nad nią poważnie pochylić.