Marek Dunikowski: Szkieletor wreszcie przestał straszyć
Projektując Szkieletora patrzyliśmy na eklektyczny Kraków - więc ten budynek jest jego lustrem. Przegląda się w Krakowie. Jednocześnie pragnęliśmy stworzyć architekturę elegancką - mówi Marek Dunikowski z pracowni DDJM, główny architekt zespołu, który zaprojektował nowy obiekt.
Czym dla pana jest architektura?
To sposób bycia. Hołduję architekturze, która jest procesem intelektualnym, podczas którego dochodzi do optymalnych rozwiązań. Nie wierzę, że na architekta spada jakieś olśnienie, które przesądza o koncepcji projektu. Projektowanie to analizowanie, reagowanie na problemy. Cel, funkcja, otoczenie, miejsce, w którym rodzi się projekt są za każdym razem inne. Świat jest dzisiaj trudny do opisania, pędzi za czymś nieuchwytnym. Dlatego projektując chcemy dać ludziom poczucie stabilności. Architektura powinna być przyjemna, uśmiechać się, nie tylko wyrażać walecznego ducha architektów, którzy chcą zadziwić świat .
Czy materiał z którego powstają projektowane przez pana budynki odgrywa ważna rolę?
Materiał jest sprawą drugorzędną. Pierwszorzędna jest przestrzeń, proporcje, rysunek. Dlatego przywiązuję dużą wagę do struktury budynku, organizacji przestrzeni wewnętrznej i zewnętrznej, do relacji z miastem.
Szkieletor miał być utrzymany w stylistyce amerykańskich wieżowców z lat trzydziestych.
Architektura nowojorska wywarła na mnie pewien wpływ, bo tamtejsze secesyjne budynki, które powstawały na Manhattanie były symbolem nowoczesności biurowej. Postanowiliśmy, że będziemy w projektowaniu szkieletora używać języka nieco secesyjnego. Kraków jest miastem eklektycznym. Na szczęście nie był zniszczony w czasie wojny. Style, które dziś odnajdujemy w naszym mieście się nawarstwiały. Chciałem, żeby ten obiekt był ukłonem w stronę nie tyle renesansu czy modernizmu, ale w stronę Krakowa jako miasta. Według mnie architekturę tworzy się nie dla znawców, nie dla architektów, nie dla krytyków, ale dla ludzi. A skoro Kraków w swojej eklektycznej formie się ludziom podoba i kochają to miasto dbaliśmy o to, by zaakceptowali również ten historyczny budynek. Wplataliśmy zatem do projektu wątki i detale z różnych okresów. Budowla przez ostatnie 50 lat towarzyszyła wielu zmianom miasta, co staraliśmy się uwzględnić. Jestem zadowolony z efektu. Przede wszystkim dlatego, że ten charakterystyczny dla Krakowa budynek, mający już przeszło pół wieku przestał straszyć żelbetowym szkieletem. Jak w każdym projekcie zawsze można było zrobić coś lepiej. Projekt udało się ukończyć, mimo trudnego okresu pandemii i innych komplikacji. Krytycy mówią, że nie tak wyobrażali sobie nowego szkieletora, ale mieszkańcy Krakowa są na ogół zadowoleni i cieszą się, że w końcu to nieatrakcyjne miejsce w centrum miasta zagospodarowano.
Czy w trakcie tworzenia projektu liczyło się tylko zawodowe doświadczenie, czy również emocje?
Projektowanie szkieletora było dla mnie emocją nie tylko architektoniczną; to była emocja wszelaka. Miałem świadomość, że i prezydent, i przyjaciele, i ludzie w tramwaju, i koledzy architekci, i współpracownicy będą przez lata patrzyć na budynek, którego nie można schować za szafę, gdy się znudzi lub przestanie podobać. Ten gmach jest i zostanie. Kolejne pokolenie ludzi będzie przechodzić obok i wyrażać swoje zdanie. Uważam, że miałem szczęście, iż przypadła mi rola projektanta, że historia zatoczyła koło. Wiąże się z tym budynkiem także moja osobista historia. W 1968 roku, gdy profesor Zdzisław Arct i Krzysztof Leśnodorski wygrali konkurs architektoniczny na siedzibę NOT-u - ja zaczynałem studia na Politechnice Krakowskiej. Szkieletora dokończyłem już na emeryturze. Po pół wieku - kto zdaje sobie sprawę, co to znaczy pół wieku?
A zanosiło się, że zaprzyjaźniony z premierem Piotrem Jaroszewiczem szef NOT-u profesor Stanisław Staruch szybko dostanie spektakularną siedzibę .
Tyle że czasy się zmieniły, odszedł premier Jaroszewicz, a profesor spotkał nową miłość i to go bardziej pochłaniało niż inwestycja. Budynek przez lata przechodził z rąk do rąk a rozmaici architekci przedstawiali różne pomysły na jego dokończenie. Aż wreszcie w 2010 roku budynek trafił do DDJM, naszego biura projektów.
Czy jakaś budowla w Polsce czekała niemal pół wieku na ukończenie?
Nie podejrzewam. Ale szkieletor według jednego z amerykańskich portali znajduje się w czołówce najdłużej budowanych obiektów. Wyprzedza go Mur Chiński budowany przez 2000 lat, Katedra Notre Dame 180 lat, ale Koloseum powstało w 10 lat, Partenon w 17 a Piramida Cheopsa w 20 lat.
Określenie szkieletor pojawia się w materiałach prasowych dopiero w 1997 roku. Zdecydowało o nim skojarzenie, że opustoszały wieżowiec przypominał szkielet. Wcześniej pisano „wieżowiec widmo”, „Dom technika” czy „Biurowiec NOT-u”.
Mówiło się też, że zawdzięcza on swoją nazwę serialowi animowanemu „He-man”, który polska telewizja emitowała w drugiej połowie lat 80-tych, a ściślej głównemu, czarnemu charakterowi całej opowieści. Zresztą budynek różnym ludziom, w różnym czasie kojarzył się w najrozmaitszy sposób. Malarzowi Tadeuszowi Borucie, którego obrazy portretujące tę niedokończoną budowlę prezentowało Muzeum Narodowe w Krakowie przychodziły do głowy biblijne skojarzenia. Okazuje się, że tak jak w przypadku Wieży Babel, tak i w przypadku szkieletora to, co miało być symbolem wielkości i dumy stało się symbolem klęski, modelowej impotencji egzekucyjnej oraz niespełnionych ambicji.
Słyszałam o różnych pomysłach na zagospodarowanie niedokończonego krakowskiego wieżowca.
Dramaturg Michał Buszewicz umieścił w szkieletorze akcję filmu realizowanego w ramach projektu Miasto Literatury UNESCO. Mówił że widziałby ten nieskończony budynek jako gigantyczną instalację obsadzoną roślinami; biurowiec był dla artysty zbyt pragmatyczny. Kilkukrotnie szkieletor pojawił się też w twórczości prozaika Łukasza Orbitowskiego. Krakowski brzydal został wykorzystany przez Kazimierza Kyrcza w opowiadaniu pod tytułem „Śpij, szaleństwo”. Niedoszły Dom Technika został przedstawiony przez pisarza jako pożerające ludzi betonowe monstrum.
Wieloletni ochroniarz obiektu Marek Chadziński, wcześniej reprezentant Polski w kajakarstwie, opowiadał przed laty dziennikarce Renacie Radłowskiej, że wieżowiec wewnątrz wygląda jak piekło; podniszczone ściany, walające się zardzewiałe pręty, zacieki, śmieci i gruz. Każde kolejne piętro opatrzono napisami - były wśród nich wyznania miłosne, hasła kibicowskie, jakieś dziwaczne rysunki. Wspominał, że pewnego razu ekipa filmowa kręciła scenę jak człowiek spadał z góry. Zapamiętał też alpinistów, którzy zakładali liny na konstrukcję i wspinali się po nich aż na ostatnie piętro. A jak wyglądało pana pierwsze zetknięcie z krakowskim brzydalem?
Nie byłem zaskoczony. Na temat szkieletora odbywało się w tamtym czasie wiele rozmów. I to nie tylko wśród architektów, ale też planistów, historyków, zwykłych obywateli. Przez całe lata słyszałem wiele opowieści. Na przykład, że jest przerdzewiały i nie nadaje się do użytku, co nie do końca było prawdą. Mówiono też, że budynek ma wadę konstrukcyjną i nie trzyma pionu, ale i tego nie potwierdziły żadne badania. Z bardziej fantastycznych i mrożących krew w żyłach historii pamiętam, że mówiono iż krakowski brzydal jest obiektem do ćwiczeń wojskowych, a cała historyjka z wieżowcem to rządowy kamuflaż. Po zmroku podobno miały tam krążyć duchy samobójców, tyle że ze szkieletora - o ile mi wiadomo - zeskoczył jeden nieszczęśnik. Prawdą jest to, że miał być najwyższym budynkiem Krakowa i nasz projekt mu to zapewnił.
Co zostało z pierwotnej koncepcji, która wygrała konkurs w 1968 roku?
Właściwie nic. Tylko miejsce jest to samo, no i przebudowany przez nas wieżowiec został częściowo wsparty na istniejącej stalowej konstrukcji. Wewnętrzny szacht, przeznaczony pierwotnie na windy oraz klatkę schodową, które zostały wykonane z elementów żelbetowych rozebrano. W ciągu kilkudziesięciu lat beton zwietrzał, a stal zbrojeniowa skorodowała, dlatego te elementy nie nadawały się do adaptacji. Natomiast stalowy szkielet był w dobrym stanie i posłużył jako stelaż ścian, które za pomocą wysokich dźwigów podwieszano w postaci gotowych modułów ze szkła i stali. Potem fundamenty stalowego szkieletu zostały wzmocnione betonem. Wieżowiec ma dziewięć wind - cztery szybkobieżne sięgające najwyższych pięter, trzy obsługujące niższe kondygnacje, jedną pożarową oraz dźwig techniczny. Wszystkie zostały wyprowadzone poza obrys wieżowca i pną się po jego północnej ścianie, pozostawionej w całości bez przeszkleń, za to z rzeźbionym detalem fasady. Najwyższy budynek (Unity Tower) jest obłożony aluminium, to jest najlżejszą z możliwych do użycia przez nas okładzin, która na dodatek jest plastyczna dzięki czemu podczas ruchów tak wysokiego budynku elewacje nie popękają. Niższe budynki mają cokoły z granitu, a ściany zostały otynkowane.
Dlaczego?
Bo Kraków jest miastem tynkowanym, w odróżnieniu na przykład od bogatych włoskich miast, gdzie większość budynków jest zrobionych z kamienia. U nas nawet najwspanialsze budowle, począwszy od tych użyteczności publicznej jak Sukiennice, Wawel, czy pałace przerobione na hotele pokrywa tynk.
Co pana zaskoczyło podczas budowy?
Na przykład protesty zmierzające do tego, by budowę przerwać w imię dobra ogólnego, mimo że zdecydowana większość krakowian chciała ukończenia szkieletowa. Oprotestowali ją chociażby ekolodzy, gdy na jednym z poziomów konstrukcji zagnieździł się puchacz. Takie działania opóźniły oddanie budynku - licząc nasz okres projektowania i realizacji tego projektu - przynajmniej o trzy lata, a budowa trwała w sumie dziesięć lat. Bogu dzięki, współwłaścicielami obiektu byli panowie Szymon Duda i Henryk Gaertner, którzy mieli olbrzymią wytrzymałość i anielską cierpliwość.
Koniec końców szkieletor zniknął, a pan jako architekt przeszedł do historii. Mogło się nie udać?
Przy tak trudnym obiekcie absolutnie tak. Drżałem, choćby wtedy, gdy wybuchła pandemia. Przeszła mi nawet przez głowę myśl, że nad szkieletorem ciąży jakaś klątwa, że przez wirusa znowu będzie czekał wiele lat na szczęśliwy finał. Pamiętam też, że miejska komisja urbanistyczna miała swoje dobre i złe uwagi, z którymi polemizowaliśmy, następnie wprowadzając niektóre do projektu. Z konserwatorem zabytków również prowadziliśmy wieloletnie dyskusje przede wszystkim dotyczące wysokości. Urbanistyka kompleksu jednak rodziła się w tym duchu, który możemy ujrzeć dzisiaj, niewiele pierwotnych założeń uległo zmianom. A udało nam się, bo było wielu ludzi, na różnych etapach, którzy tak jak my, projektanci chcieli, by ten budynek powstał. Gdyby nie otwartość prezydenta Jacka Majchrowskiego, ale i determinacja wiceprezydent Elżbiety Koterbowej - szkieletor nadal by straszył. Dogadywaliśmy się z generalnym wykonawcą Strabagiem. Zwłaszcza z szefem budowy Tomaszem Wiszniewskim, który nie szukał dziury w całym tylko starał się rozwiązywać problemy. Podobnie jak nasz architekt Krzysztof Kliche i cały zespół. Dodam, że nad kompleksem biznesowym Unity Centre przy rondzie Mogilskim w pewnym momencie w projekt zaangażowanych było nawet 15 architektów. Gdyby nie oni, wiele bym nie zdziałał. A tak rzeczywiście przeszedłem do historii i mam ten przywilej, że jestem generalnym projektantem. To zaszczyt, ale też duża odpowiedzialność.
Czy podczas realizowania projektu odczuwał pan strach albo ekscytację?
To za słabo powiedziane. Najwyższe budowle w mieście niemal zawsze budzą emocje i pożądanie. Przy tak trudnej budowie, gdzie na przykład sterczyna wieńcząca gzyms na górze, a jest ich dwadzieścia, waży półtorej tony i trzeba ją tam bezpiecznie zamontować czasem towarzyszył nam ogromny entuzjazm, a czasami ogromny strach. Takie obiekty, odciskają swoje piętno na człowieku i kosztują wiele zdrowia. Nie inaczej było z najwyższym budynkiem Krakowa. Szczęśliwie jednak czasy szkieletora odchodzą w zapomnienie. Straszący przez lata żelbetowy obiekt zyskał współczesną, pełną energii i życia formę - już jako Unity Centre, a 102,5-metrowa wieża otoczona nowymi budynkami stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych lokalizacji w Polsce.
Ile kosztowała ta inwestycja?
Około 100 milionów euro. Wierzę, że mimo wszystkich zawirowań politycznych, które mają miejsce w krajach europejskich, Europa jako wspólny rynek przetrwa. Bo widzi pani prawdziwa architektura to kwestia dużych pieniędzy, dużych inwestycji. Moja działalność zmierza do tego, żeby podtrzymywać to przekonanie.
Przestrzenie kompleksu biurowego Unity Center powoli zajmowane są przez firmy, które będą miały tu swoje siedziby.
Na najwyższych kondygnacjach ma powstać restauracja i taras widokowy, właściciel obiektu prowadzi obecnie rozmowy z najemcą zainteresowanym utworzeniem takiej atrakcji dla mieszkańców i turystów. Na parterach wchodzących w skład kompleksu Unity Centre powstaną lokale gastronomiczne, a w głównym budynku ma się mieścić kawiarnia. Plac przed biurowcami już w niedalekiej przyszłości ma stanowić miejsce spotkań, w którym pojawią się ogródki kawiarniane, na razie, można kupić tam kawę na wynos z food trucka.
Czy wobec zmian w architekturze i na świecie w ogóle takie budynki jak Unity Centre przetrwają?
Myślę, że tak, bo nie są przesiąknięte modą i odpowiadają wymaganiom rynku. Ale jeżeli następny właściciel uzna, że budynek już nie pracuje, nie przynosi odpowiednich dochodów, to zostanie zamieniony na inny. Obiekty, które projektuję są robione dla ludzi i to ludzie mają prawo o nich decydować.
Tymczasem Unity Tower wystąpiła w filmie.
Krakowianie mogli zobaczyć na budynku Unity Tower szyld niemieckiego kontrwywiadu. Krakowski budynek zagrał jeden z rządowych budynków w Kolonii; przed najwyższym biurowcem Unity Center pojawił się szyld Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji, Bundesamt für Verfassungsschutz, czyli niemieckiej służby kontrwywiadu cywilnego.
Ma pan wrażenie, że młodych ludzi kończących dzisiaj studia łączy zawodowo cokolwiek z pana pokoleniem?
Jestem tego pewien, bo architektura zawsze jest taka sama. Sto lat temu też budowano po to, żeby budynki służyły ludziom i żeby się podobały. Cóż z tego, że wcześniej struktura obiektów i struktura przestrzeni była bardziej hierarchiczna, a dziś liczy się egalitaryzm czy przestrzeń wspólna. Są to sprawy, które dają koloryt architekturze, ale w sumie drugorzędne, bo jej sens się nie zmienia. W przyszłości, architektów być może zastąpią maszyny, ale sens budowania, tak samo jak dziś, będzie polegał na tym, żeby projektować mądrze. Jestem daleki od tworzenia zbyt głębokich filozofii. Uważam, że architektura musi być prosta, tak jak dwa plus dwa musi się równać cztery. Powinna się rozwijać w sposób naturalny.
Jest pan krakusem od pokoleń i krakowskim architektem. Myślał pan o opuszczeniu tego miasta choćby z powodu smogu?
Nigdy. Od kilkudziesięciu lat pracuję w kamienicy na Starym Mieście. Wchodzę do biura kamiennymi schodami, nad głową mam oryginalne szesnastowieczne belkowanie, inne elementy nawarstwiały się historycznie. Nasi goście, mijają majestatyczną bramę i widząc kasetonowe sufity, mogą poczuć się jak na Wawelu. Ulica św. Jana jest unikalna, Jestem przyzwyczajony do życia na Starym Mieście, gdzie są kawiarnie, bary, gdzie znam sąsiadów, prowadzę rozmowy. Jestem eklektyczny jak to miasto.
Marek Dunikowski
Jest współzałożycielem pracowni DDJM, absolwentem PK. Był stypendystą Fullbrighta w University of California. Ma w swoim dorobku nagradzane Muzeum na terenie dawnego obozu w Bełżcu (2004) oraz Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach (2012)
Dane Nowego Szkieletora
Powierzchnia działki: 14.019 m kw. Pow. zabudowy: 6564 m kw.; pow. całkowita naziemna: m60.200 m kw.; pow. użytkowa nadziemna: 37.000 m kw.; budynek AB 9 Tower) 11.500 m kw.; budynek C (Residential) 2.000 m kw.; budynek DE (Ekstern Office) 8.500 m kw.; budynek F (Universiti Office) 5.500 m kw.; Budynek GH (Radisson) 9.500 m kw. Ilość miejsc parkingowych w garażu podziemnym 400; wysokość pierwotna 92.60 m; wysokość docelowa 102,5 m; szerokość pizzy 18 m, a z placem przed szkieletorem 25 m.