Marcin Lewandowski z Zawiszy Bydgoszcz zajął 6. miejsce w olimpijskim finale na 800 metrów w Rio. Nie jest do końca zadowolony.
- To był naprawdę szybki finał.
- Bieg był wymarzony, taki jak chciałem. Bardzo mocne tempo od samego początku, dzięki temu nie było żadnej przypadkowości, każdy pokazał, na co go stać. Osiągnąłem najlepszy rezultat w tym sezonie, więc forma była taka, jak powinna. Nawet, gdybym ustanowił „grubą” życiówkę, to medal byłoby bardzo ciężko wywalczyć. Moja taktyka była idealna. Mimo że na początku wyglądało, że odstaję, to tempo cały czas miałem mocne. W miarę dystansu dochodziłem do czołówki, ale jej tempo nie malało, co pokazał końcowy rezultat tego biegu.
- Jak szalony zaczął Kenijczyk Alfred Kipketer. To było taktycznie zagranie pod Davida Rudishę?
- Myślę, że tak. Ten zawodnik był na poświęcenie, żeby pomóc Rudishy i drugiemu Kenijczykowi. Dla mnie to nie miało to większego znaczenia, nie patrzyłem się na nich. Biegłem swoje, ale w końcówce zabrakło. To nie był mój dzień.
- Była nadzieja na coś więcej?
- Tak, trochę szkoda. Modliłem się o szybki bieg, co dawało szansę na zrobienie superre-zultatu. To życzenie się spełniło, dlatego ze swojego wyniku nie jestem do końca zadowolony. O medal, jak się okazało, byłoby ciężko, ale przed finałem miałem oczywiście swoje nadzieje. Po to tu przyjechałem, sam udział w finale mnie nie zadowalał. Chciałem wywalczyć jak najlepszą lokatę. Czuję się mocny, przed biegiem myślałem, że jestem gotowy na 1.43,5. Nie udało się, ale przede mną jeszcze parę fajnych startów na Diamentowej Lidze. Może trafię jeszcze na taki dzień - bo 800 metrów to nie tylko to, co w nogach i sercu, ale też trochę szczęścia - że uda się wykręcić superwynik.
- Rekord Polski?
- Za mną cztery finały wielkich imprez, ciągle się kręcę koło tego medalu, ale na razie nie było mi dane go wygrać. Kolejna szansa dopiero za rok, a na rekord Polski może już niedługo. To jest jak najbardziej realne.
- Wspominał pan kiedyś, że może zacznie biegać na 1500 metrów. Taka zmiana wchodzi w grę?
- Ten dystans jest w moich planach. Przygotowania już rozpocząłem w poprzednim sezonie. Być może w tym spróbuję przymierzyć się do tego dystansu, żeby w przyszłości było mi łatwiej. Może będę łączył te dwie konkurencje? Zobaczymy. Ciągle czuję, że mam jeszcze coś do zrobienia w temacie 800 metrów.
- W jednym z wywiadów wspominał pan, że trenował MMA. O co chodziło?
- W tym sezonie dwa miesiące chodziłem na treningi MMA, pięć razy w tygodniu. Przez trzy miesiące nie zrobiłem ani kilometra, musiałem odpocząć psychicznie od biegania i zająć się czymś innym. I stąd wzięło się MMA. Wzmocniłem się fizycznie i psychicznie.
- I to jest jakiś plan na przyszłość?
- Nie wykluczam. Wiem, że nie wyglądam na gościa, który mógłby walczyć w klatce, ale to jest kwestia dwóch lat po skończeniu kariery i waga będzie inna. Można będzie bawić się w coś innego.
- Co na to małżonka?
- Nie jest zadowolona (śmiech). Ale ja zawsze byłem fighterem. Na razie jednak biegi są na pierwszym miejscu. Chcę mierzyć się z najlepszymi. To jest coś, bez czego nie mogę żyć.
Autor: Przemysław Franczak z Rio