Marcin Gerwin: Demokrację można „naprawić”, ale nie w ten sposób
Z doktorem Marcinem Gerwinem, politologiem i ekspertem w dziedzinie partycypacji lokalnej, rozmawia Jacek Wierciński.
„Stop partyjniactwu” brzmi świetnie! Jak Pan ocenia projekt zakazu startu partii politycznych w lokalnych wyborach na prezydentów i radnych?
Słabo. Kłótnie i spory, które obserwujemy w telewizji, mogą równie dobrze odbywać się na poziomie lokalnym, pomiędzy komitetami wyborczymi, które są bezpartyjne. To jest ten sam mechanizm rywalizowania o władzę w ramach systemu wyborczego. Przykre w tym wszystkim jest to, że ludzie mogą odnieść wrażenie, że tak wygląda demokracja - że różne obozy atakują się nawzajem, by zyskać sympatię wyborców.
Jednak dość powszechne przeświadczenie jest takie, że ogólnopolskie partie zajmują się waleniem się po głowach, a na poziomie lokalnym bezpartyjni politycy zajmują się na ogół rozwiązywaniem konkretnych problemów...
Spójrzmy na przykład z Sopotu - komitet Platforma Sopocian i komitet Kocham Sopot kłócą się tak samo, jakby były zwykłymi partiami politycznymi. Aczkolwiek rzeczywiście, jeżeli mamy w radzie gminy osoby z partii, to na poziom lokalny mogą przenosić się konflikty ogólnopolskie. Przykładowo PO nie lubi się z PiS-em na poziomie krajowym, więc mogą ten wizerunek chcieć zachować na poziomie lokalnym. Choć zdarzają się oczywiście głosowania, gdy obie partie głosują dokładnie tak samo. - Podobnie zresztą dzieje się w Sejmie. W sprawach lokalnych mniej jest sporów ideologicznych i światopoglądowych, choć oczywiście się zdarzają, jak choćby nazwy ulic czy placów, gdzie pojawia się dyskusja o tym, kim była dana osoba. Może mieć miejsce inna sytuacja: to, że przypadku partii prezydenci czy radni mogą mieć na uwadze nie tylko dobro mieszkańców i mieszkanek, ale także ogólną linię polityczną swojej partii. Mogą przyjść jakieś wytyczne „z centrali” i na poziomie lokalnym radni będą starali się realizować politykę partii. To nie musi być zresztą złe, wszystko zależy od tego, jakie to będą wytyczne.
Z perspektywy zarządzania miastem kwestia partyjności jest drugorzędna
Czyli kierunek „odpartyjnienia” wydaje się mimo wszystko słuszny, bo po co nam ogólnopolska wojna na lokalnym poziomie? Podpisać się pod tym projektem?
Jeśli o mnie chodzi - nie. Jaki cel chcemy przez to osiągnąć? Dla mnie ważniejsze jest, by rada miasta i prezydent działali dla dobra mieszkańców i mieszkanek, by potrafili wsłuchiwać się w ich głos i potrzeby. Tego nie załatwi sama bezpartyjność. Przykłady bezpartyjnych prezydentów mamy na Pomorzu i to wcale nie oznacza, że działają oni w otwarty i partycypacyjny sposób. Nie będę tu wytykał palcami, ale miastem można zarządzać w autokratyczny sposób, również będąc prezydentem bezpartyjnym. Aquaparki i gigantyczne hale sportowe nie są wyłącznie domeną partyjnych polityków.
Zresztą parlament jest dziś zdominowany przez partie, a te nie wydają mi się zainteresowane utratą wpływów na poziomie lokalnym, by taki projekt przyjąć.
A zakładając, że jakaś presja społeczna wymusi takie odpartyjnienie - ten pomysł może zadziałać?
Lokalny, bezpartyjny komitet ma pewne zalety, oczywiście. Ale nie załatwia sprawy. Moim zdaniem, ważniejszym rozwiązaniem byłyby wybory prezydenta miasta czy burmistrza, które miałyby charakter rozmowy o pracę. Dziś często głosuje się na ludzi, których prawie w ogóle się nie zna, mających zrealizować programy, które mało kto przeczytał. To nie ma sensu. Lepiej jest stworzyć duży panel obywatelski, który będzie prowadził rozmowy o pracę z kandydatami lub kandydatkami na prezydenta miasta, transmitowane publicznie. Panel obywatelski składałby się z osób wylosowanych spośród całej społeczności, z uwzględnieniem kryteriów demograficznych, takich jak dzielnica, płeć, grupa wiekowa i poziom wykształcenia. Miałby on możliwość bliższego poznania kandydatów lub kandydatek, ich propozycji na miasto, i na tej podstawie podejmowałby decyzję. Demokracja powinna służyć podejmowaniu sensownych i przemyślanych decyzji.
I ich kontrolowaniu.
Tak, druga kwestia to kontrola działań prezydenta. Dziś tę funkcję pełni komisja rewizyjna rady gminy i bywa to fikcją. Może bowiem się zdarzyć, że radni z tego samego komitetu mają kontrolować swojego kolegę, który jest ich liderem. Zamiast więc dzisiejszego modelu wyboru „króla” na 4-letnią kadencję, potrzebny jest sposób na realny nadzór na działaniami prezydenta. Taka komisja rewizyjna mogłaby mieć formę panelu obywatelskiego z roczną kadencją. Warto więc zacząć korzystać bardziej z narzędzi wywodzących się z demokracji deliberacyjnej.
Ale mamy demokrację przedstawicielską i powszechne prawo wyborcze. Czy w ogóle realne jest odsunięcie partii od władzy na poziomie lokalnym?
Na dziś nie widzę na to szans. Ale nawet gdyby to przeszło, to przecież wystarczy zmienić nazwę komitetu partyjnego z przykładowo „Platforma Obywatelska” na „Platforma Obywatelska Gdańsk” i zarejestrować go jako komitet lokalny. I gotowe. Bardzo łatwo byłoby obejść przepisy i pozostawić markę partii w nazwie komitetu. W efekcie zmiana jest niewielka, bo oznacza jedynie inny sposób korzystania z pieniędzy budżetowych dla partii. Z perspektywy zarządzania miastem kwestia partyjności prezydentów czy radnych jest, w mojej ocenie, drugorzędna.