Manifest piwowara hydraulika
Tydzień po tym, jak zrozpaczony brakiem dostępnych hydraulików poszedłem do sklepu, kupiłem części, narzędzia i z pomocą internetu brawurowo naprawiłem dwie miedziane rury za ZERO złotych, dostałem w prezencie zestaw do domowej produkcji piwa. Nadmieniam, że zostało już wypite, było pyszne, jestem więc nie tylko hydraulikiem, ale i piwowarem spełnionym.
Mogę wam wszystkim, „profesjonalistom” powiedzieć jedno: Nie potrzebuję was. Gdyby Kraków był jak moje piwo, to wszyscy byliby pijani ze szczęścia, nikt by się z nikim nie kłócił, nie byłoby chmur, nie ciekłoby z rur, tylko wieczny, bursztynowy, zachód słońca trwałby i bąbelki zamiast gołębi.
Zestaw, który otrzymałem, składał się z plastikowej beczki, kranika, którego nie dokręciłem rozlewając co nieco, rurki, kapslownicy, drożdży, glukozy i ekstraktu w puszcze. Składniki rozmieszałem w beczce, dolałem 23 litry wody, zamknąłem wieczko, zatknąłem rurkę i już. Natychmiast, tzn. wraz z pierwszym bąbelkowaniem, straciłem szacunek do piwowarów, bo to nie jest wiedza tajemna, rodzinne receptury i sekrety. Warzenie piwka jest zajęciem banalnym, które nie może się nie udać. Zastanawia mnie - stwierdzam, pławiąc się we własnym, chmielowym narcyzmie, choć, zaznaczam, na trzeźwo - dlaczego modne „domowe” browary smakują tak samo, to znaczy gorzko i niedobrze, skoro wystarczy trzymać się instrukcji obsługi, żeby otrzymać piwko wyborne i niebanalne. Apeluję - powstańmy! Sami jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Dobrze i za darmo!