Trenerzy Artur Gronek i Arkadiusz Miłoszewski udzielają ostatnich rad Adamowi Hrycaniukowi. Niestety, nasz center grał tylko do przerwy...
Przed sezonem patrząc na składy ekip ekstraklasowych ekip wydawało, że Stelmet powinien nie mieć większych problemów w naszej lidze. Wątpliwości dotyczyły raczej tego czy skład mistrza Polski jest na tyle mocny by skutecznie powalczyć w Lidze Mistrzów.
Zakładano także, że gdzieś, po drodze, mogą zdarzyć się porażki z jakimś zdeterminowanym rywalem, który akurat będzie miał swój dzień, a nas złapie na jakimś dołku, Nikt jednak nie przypuszczał, że po czterech meczach (to prawda, trzech wyjazdowych) będziemy mieli bilans dwa zwycięstwa i dwie porażki! Co gorsze te dwie porażki poniesione w słabym stylu w halach rywali zaliczanych do średniaków! Czy już musimy się obawiać tego sezonu? Czas pokaże, bo w sobotę czeka nas kolejny wyjazd do mającej w tym sezonie większe ambicje zespołu, MKS-u Dąbrowa Górnicza.
Pierwsza kwarta nie zapowiadała tego co stało się później. Wprawdzie szybko dwa przewinienia złapał Vladimir Dragicević, a trójka sędziowska była wręcz ,,elektryczna” na poczynania naszego gracza, ale nie wyglądało to źle. Prowadzenie zmieniało się kilkakrotnie, miejscowi niesieni dopingiem nie zamierzali ustępować pola mistrzom. Trójka Filipa Matczaka na koniec kwarty wyprowadziła nas na 28:25. Wydawało się, że mimo nerwówki mamy ten mecz pod kontrolą.
Trener Artur Gronek wobec faktu, że Dragicević miał już trzy przewinienia desygnował na parkiet Adama Hrycaniuka. Nasz center nie zawiódł. Walczył, zbierał, bił się na deskach. Dodajmy jednak, że w drugiej kwarcie był jedynym zawodnikiem, którego można było pochwalić. Pozostali tkwili w jakimś letargu. Przegrywaliśmy piłki, gubiliśmy je, zaliczaliśmy tak zwane głupie straty. W efekcie Polpharma szybko objęła prowadzenie, potrafiła odskoczyć na kilka, a w efekcie na 11 punktów przed przerwą. W naszej ekipie oprócz Hrycaniuka nie było nikogo kto starałby się jakoś opanować sytuację. Rozegrać dwójkową akcję, zablokować atak rywala, poczęstować ich trójką. Nieporadność zielonogórzan w tym fragmencie, przegranym w fatalnym stylu 10:24, była doprawdy żenująca.
W efekcie schodziliśmy na przerwę mając na koncie aż 11 strat, a naszym najlepszym strzelcem był Hrycaniuk zdobywca 11 punktów. Niestety, nasz zawodnik musiał zakończyć występ w pierwszej połowie kiedy w ostatnich jej sekundach w walce o piłkę uderzył Serba Milana Milanovicia, dostał przewinienie dyskwalifikujące i został wykluczony z meczu.
W tej sytuacji nasze szanse na sukces wyglądały bardzo mizernie, ale ciągłe były. Niestety, przez całą trzecią kwartę nic się nie zmieniło. Przez chwilę graliśmy lepiej, podganialiśmy i kiedy zdawało się, że zaraz dogonimy gospodarzy, popełnialiśmy jakiś błąd, albo kilka kolejnych i znów Polpharma spokojnie prowadziła. Ciągle czekaliśmy na przebudzenie mistrzów Polski. Niestety byliśmy wciąż bezradni. A przecież naszym rywalem była solidna, ale jednak średnia ekipa!
W ostatniej kwarcie w sytuacji kiedy cztery przewinienia mieli na koncie Dragicević, Thomas Kelati i Jarosław Mokros próbowaliśmy coś zrobić. I to w zasadzie jedyny pozytyw tego meczu. Rzeczywiście w ostatnim fragmencie systematycznie zmniejszaliśmy różnicę, a naciskani i podmęczeni już rywale zaczęli się gubić. Potrafiliśmy nawet w tak trudnej sytuacji personalnej z grającym ,,ostrożnie” na centrze Dragiceviciem na 28 sekund przed końcem ,,zejść” do 73:77. Niestety, na więcej tego wieczoru nie było nas stać. Wielka szkoda...