Mali i średni przedsiębiorcy są solą naszej gospodarki
Prof. Andrzej Kidyba, kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego UMCS i prezes zarządu Lubelskiej Fundacji Rozwoju: - To dobrze, że przestawiamy się na innowacyjność, ale to nie jest prawda, że nagle staliśmy się innowacyjni.
Według ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego przyrost produktu krajowego brutto jest wyższy niż planowano. Mamy więc niewielki wzrost gospodarczy. To optymistyczna wiadomość. Czy ten optymizm widać w małych i średnich przedsiębiorstwach?
To trudne pytanie, bo wiadomym jest, że jeśli jest dobra koniunktura i dobre wyniki statystyczne, to wpływają one na zachowanie i optymizm w działaniu. Pamiętajmy, że ostatnie lata dla przedsiębiorców nie były złe. Nie doświadczyliśmy kryzysu takiego jak w innych krajach. Przedsiębiorcy mali i średni, którzy są solą przedsiębiorczości, zawsze będą optymistami, jeśli będą spełnione określone warunki prowadzenia działalności gospodarczej. W ostatnich latach istotnym czynnikiem były źródła finansowania. Przedsiębiorcy przyzwyczaili się do tego, że są zewnętrzne środki, które mogą pomóc w prowadzeniu działalności gospodarczej. To się kiedyś skończy. Pamiętajmy, też że pomoc unijna bardzo spowolniła. Ten strumień pieniędzy w nowym okresie programowania nie został jeszcze w pełni uruchomiony, co oznacza, że ta dynamika gospodarki jest zachowana dzięki poprzednim latom.
Myślę też, że pewien optymizm przedsiębiorców mąci otoczenie prawne. Niestety, wbrew temu co politycy mówią i deklarują, przedsiębiorcom jest coraz trudniej. Wymyślane dziwne przepisy, żadnej tendencji do zmiany na lepsze nie niosą (a mówię to jako osoba, która uczestniczyła w procesach legislacyjnych związanych z nowym prawem dla przedsiębiorców). Mamy do czynienia raczej z pewną restrykcyjnością w odniesieniu do przedsiębiorców: kontrole, obowiązki. Państwo nie ma do przedsiębiorców zaufania. To widać. Na pomysł żeby np. znieść, bo w większości krajów unijnych takiego wymogu nie ma, obowiązek rozliczania się za pośrednictwem banku, twierdziło się, że to wynika z prawa unijnego. A tak nie jest. Państwo chce wszystko wiedzieć. Ta sprawozdawczość, o której się tyle mówi, dodatkowe obciążenia fiskalne nie wpływają dobrze na funkcjonowanie przedsiębiorców i, mam wrażenie, że przedsiębiorcy traktowani są przez urzędników bardzo podejrzliwie.
Co jest więc potrzebne przedsiębiorstwom, żeby się rozwijały i zwiększały produkcję?
Nie ma tu jednej recepty. Uważam, że jedną z bolączek przedsiębiorców jest to, że nie mają oni żadnej reprezentacji. Teoretycznie organizacje przedsiębiorców istnieją, ale są to organizacje kanapowe. Kilka osób mieści się na jednej kanapie w Warszawie i wypowiada się w imieniu dwóch milionów małych i drobnych przedsiębiorców, często podmiotów jednoosobowych. Gdyby przedsiębiorcy mieli siłę, gdyby przynależność do organizacji przedsiębiorców była obowiązkowa, to być może ktoś by ich słuchał. A przecież ta grupa mikro, małych i średnich przedsiębiorców wytwarza ok. 70 proc. produktu krajowego brutto. I ta wartość rośnie.
Wracając do pytania, przedsiębiorcy otrzymują dotacje, które mają ich rozwijać. Moim zdaniem jest to w jakimś sensie niemoralne w stosunku do tych, którzy dotacji nie otrzymali. Na rozwój wpływają przecież środki zwrotne: pożyczki, kredyty. Form pomocowych twardych jest sporo. Przedsiębiorcy mają również dobre warunki w swoim otoczeniu, jeśli chodzi o tzw. pomoc miękką: szkolenia, doradztwo itd., choć trzeba powiedzieć, że w ostatnich latach zainteresowanie szkoleniami malało.
Zatrzymajmy się przy pomocy finansowej. Wspomniał Pan wcześniej, że została ona przyhamowana.
Chodzi o to, że pieniędzy nie ma na rynku, nie dotarły one do przedsiębiorców. Dopiero się ten proces rozpoczyna. Jesteśmy spóźnieni dobre trzy lata gdy chodzi o wdrażanie środków unijnych.
A są jakieś niebezpieczeństwa?
Zawsze są. Dla mnie najgorszym niebezpieczeństwem jest to, że błędy będą dostrzeżone dopiero za parę lat. Będzie się chciało za wszelką cenę skonsumować te środki luzując niektóre wymogi. Okazać się może, że tej innowacyjności, na którą są środki, będzie zbyt mało. Mamy za sobą okres, gdy powstawały domy weselne, restauracje i tym podobne obiekty. I tego mi żal, że nie zwracaliśmy uwagi na innowacyjność. Może jednak w początkowym okresie trzeba było się nauczyć, zachłysnąć. Dziś już jesteśmy „dorośli”, gdy chodzi o środki unijne. W związku z tym widzę to niebezpieczeństwo, że w pewnym momencie powiemy tak: ach istnieje ryzyko, że możemy nie wydać tych pieniędzy, to przyspieszmy, zmieńmy warunki i w rezultacie pieniądze trafią nie na innowacje. Przypomnijmy: środki pomocowe, które trafiły na Lubelszczyznę były jednymi z największych jakie otrzymały regiony w Polsce. Jednak jak popatrzymy na dystans, który dzielił nas od reszty kraju, to on się nie zmniejszył albo zmniejszył się nie tak, jak byśmy chcieli. Wprawdzie jest program „Polska Wschodnia” ale wyrównywanie różnic powinno być zdecydowanie mocniejsze. Bzdurne jest twierdzenie, że w kraju powinny być tylko trzy, cztery centra, a resztę trzeba „zaorać”. Powinien mieć miejsce równomierny rozwój.
Przypomnę jednak, że wcześniej mówił Pan, że rozdawnictwo jest niemoralne. Wspominał też Pan o marnotrawstwie.
Tak to widzę, ale nie ma tu winy przedsiębiorców. Tak centralnie zostały skonstruowane programy pomocowe. Mnie się to nie podoba. Uważam, że można to było zrobić inaczej. To nie jest tak, że przedsiębiorcy nie rozumieją pewnych rzeczy. No ale jeśli jest możliwość otrzymania 70-80 proc. wartości przedsięwzięcia za darmo, to się bierze. I proszę zwrócić uwagę - co się teraz dzieje. Po okresach trwałości projektów stworzył się rynek wtórny. Co zostało zbudowane, jest sprzedawane: restauracje, spa, hotele, „inkubatory przedsiębiorczości”, na które ktoś dostał 80 proc. One zamieniają się w zwykłe budynki. To wszystko staje się przedmiotem obrotu. A mnie jest osobiście żal tego, że dzięki tym pieniądzom pod hasłem „inkubator przedsiębiorczości” tak naprawdę dobrze rozwinął się jeden przedsiębiorca a nie całe jego otoczenie. Ba, nie wiadomo nawet czy powstały tam na trwałe jakieś nowe miejsca pracy.
A przed nami kolejna transza unijnych pieniędzy. Czy uda się wyeliminować te błędy, które wystąpiły wcześniej?
Tu mam inne obawy. Polska z dnia na dzień na użytek środków unijnych stała się innym krajem. Stała się krajem innowacji. Słowo to odmieniamy przez wszystkie przypadki. To dobrze, że przestawiamy się na innowacyjność, ale to nie jest prawda, że nagle staliśmy się innowacyjni. Tak nie jest, to dopiero początek drogi. Dziś dużo się mówi o start-upach. Dla mnie start-upem był zawsze przedsiębiorca, który startuje w biznesie. Ale teraz to już jest coś zupełnie innego, pojęciu temu dano całą otoczkę. To coś to jest pomysł i inwestycje. A dla mnie ważne jest to, żeby zbilansować i obliczyć czy zainwestowane pieniądze dadzą pożądany efekt. Pamiętajmy, że tego rodzaju przedsięwzięcia obarczone są dużym ryzykiem. Możemy przyjąć, że dziewięć na dziesięć „nie wypali”. W związku z tym interesujące jest, jak się będą miały miliardy włożone w te pomysły do wygenerowanych dochodów i miejsc pracy. Boję się, że to napinanie mięśni może się okazać trochę sztuczne. Bo gołym okiem widzimy, że Polska nie jest jeszcze krajem innowacyjnym, Lubelszczyzna też. Intuicyjnie każdy z nas czuje, że innowacja to jest coś udoskonalonego, czego jeszcze nie było. Innowacje rozpatrywałbym przede wszystkim w kontekście technologicznym. Bo tu jest główny postęp.