Małgorzata Ostrowska: Potrzebowałam poczuć szpilę pod żebrem
Uświadomiłam sobie, że z zamierzeniami i planami nie ma na co czekać, bo życie i tak zaskakuje - o nowym albumie, wypełnianiu życiowej pustki, wygranym procesie i obiecujących perspektywach na przyszłość rozmawiamy z poznańską wokalistką Małgorzatą Ostrowską.
Dlaczego na nowy album „Na świecie nie ma pustych miejsc” twoi fani musieli czekać 12 lat?
Zawsze starałam się być szczera w swoich wypowiedziach i szczerze mówiąc nie było dopingu do wydania płyty. Owszem powstawały piosenki, ale brakowało decyzji, jaką płytę wydać. Brakowało decyzji, aby wystartować. Takiej szpili pod żebro.
Co było tym dopingiem?
Myślę, że ubiegłoroczna śmierć Piotra Niewiarowskiego bardzo mi uświadomiła, że z zamierzeniami i planami nie ma na co czekać, bo życie i tak zaskakuje. Życie na nas nie czeka, więc nie należy czekać z realizacją swoich postanowień.
Płyta dedykowana jest Piotrowi. Kim był dla ciebie Piotr Niewiarowski?
Piotr był przede wszystkim człowiekiem, z którym współpracowałam 37 lat. Był moim menedżerem, ale był też moim przyjacielem. Organizował mi całe życie zawodowe, ale też organizował znaczną część życia osobistego, prywatnego. Myślę, że w moim życiu był człowiekiem bardzo, bardzo ważnym.
Jaki był Piotr w życiu zawodowym i prywatnym?
Zawodowo był przede wszystkim człowiekiem niezwykle kompetentnym. Był menedżerem w starym stylu, czyli takim, który organizował mi życie. Takim menedżerem, którego często oglądamy na filmach, czyli czynnym przez 24 godziny na dobę. Nie wychodził z pracy o godzinie 15, ale zawsze był w gotowości. Był też moim przyjacielem. Spotykaliśmy się też poza sprawami czysto zawodowymi. Piotr był po prostu członkiem naszego zespołu. Stanowimy bardzo zgrany kolektyw. Myślę, że spokojnie mogę powiedzieć, że stanowimy rodzinę. I członkiem tej rodziny był także Piotr. Miał nawet ksywę - Tato.
„Na świecie nie ma pustych miejsc” to bardzo wymowny tytuł. Czy to miejsce po Piotrze zostało wypełnione?
Życie nie znosi miejsc pustych. I to miejsce, to nie jest miejsce po Piotrze, bo wspomnienia żyją ciągle. Ja w zasadzie rozmawiam z nim codziennie. Po jego śmierci miałam wrażenie, że organizacyjnie, zawodowo zagubię się, bo ta śmierć była totalnym zaskoczeniem. Znalazłam się w absolutnej pustce. Jest jednak tak, że ta pustka musi się wypełnić, bo życie płynie do przodu. I do tego odnosi się tytuł płyty.
Wśród piosenek, jakie znajdują się na albumie, jest jeden z twoich największych przebojów pod tytułem „Szpilki”. I to w wersji akustycznej, niezwykle oszczędnej, tylko z gitarą. Skąd ten pomysł?
W zasadzie wyszedł od moich fanów, ponieważ rzeczywiście taka wersja nigdzie się nie ukazała, i to jest rodzaj bonusa. „Szpilki” są śpiewane na każdym koncercie i najczęściej przy wtórze publiczności. Tak więc, to był ukłon w stronę fanów spowodowany ich prośbami.
W momencie, gdy rozmawiamy, nadeszła wiadomość o tym, że wygrałaś proces z Lombardem o prawa autorskie. Co to zmieni w twoim życiu? Na ile to zmienia charakter koncertów?
Myślę, że koncertów to nie zmienia. Co najwyżej nie będziemy mieli kłopotów w przypadku rejestracji koncertów. Na koncertach i tak śpiewałam moje piosenki sprzed lat i będę je nadal śpiewać. Natomiast przynajmniej tę część piosenek, do których napisałam teksty będzie można rejestrować. Oczywiście po uprawomocnieniu się wyroku. Dlatego na razie byłabym jeszcze oszczędna z komentarzem, ponieważ myślę, że będą apelacje. Trzeba poczekać aż wyrok się uprawomocni.
12 lat od poprzedniej płyty, ale jednocześnie 20 lat twojego solowego śpiewania. Czy to również stanowiło powód do nagrania nowej płyty?
Ja tego nie kalkulowałam w ten sposób. Faktem jest, że nie miałam w świadomości tego 20-lecia, ale rzeczywiście tak jest i na to też zwracają mi uwagę moi fani i przyjaciele. Jednak nie tym się kierowałam. To wyszło przypadkiem.
Które z momentów w tym 20-leciu miały dla ciebie szczególne znaczenie?
Na pewno ważny był sam moment rozpoczęcia działalności solowej. A to wiązało się z tym, że powróciłam w ogóle na estradę, bo przecież to było poprzedzone latami, kiedy nie śpiewałam. Potem w historię będę wpisywała jako bardzo ważny moment odejścia Piotra.
Dlaczego przy okazji tego albumu zdecydowałaś się na współpracę z Maciejem Muraszko, którego znamy ze znakomitych płyt Stanisławy Celińskiej czy Macieja Maleńczuka?
Maćka znam bardzo wiele lat, ale jako perkusistę. Nawet zdarzyło się, że zagrał jakieś zastępstwo w Lombardzie i u mnie, już w solowej działalności. Ja oczywiście odnotowałam to, że grał i z Maćkiem Maleńczukiem, i ze Stanisławą Celińską, ale nie analizowałam tej jego działalności. Natomiast zdarzyło nam się kilka lat temu wystąpić na koncercie kolęd, który to koncert od strony muzycznej i aranżacyjnej przygotował właśnie Maciek. Wystąpił ze swoim zespołem. Nie grał tam jednak jako perkusista, ale był dyrygentem tej orkiestry. I szczerze powiedziawszy, on mnie tymi aranżacjami zachwycił totalnie. Byłam oczarowana tym, co tam stworzył, bo kolędy to nie jest łatwy temat. To temat przefiltrowany na milion sposobów i spojrzeć na to jeszcze inaczej, i wydobyć coś niezwykłego jest bardzo trudno. Maćkowi się to udało i od tego momentu zakiełkowała we mnie myśl, że Maciek zrobiłby mi taką płytę, jaką od dawna chciałam nagrać.
Masz zamiar nagrać płytę z kolędami?
Nie, nie mam takich planów.
Oprócz kompozycji Macieja, na tej płycie znajdziemy także kompozycje Roberta Kalickiego oraz Henryka Barana, którzy kiedyś występowali w Lombardzie, a także Jaśka Kidawy.
Dwaj pierwsi są moimi kolegami z Lombardu z wczesnego okresu zespołu, a Jasiek Kidawa już z mojego solowego okresu.
Dlaczego sięgnęłaś po twórczość Roberta i Henia?
Tę płytę nosiłam w sobie już wiele lat. Potrzebowałam jedynie kogoś, kto to muzycznie ogarnie, poczuje piękno tych piosenek i zrobi właściwe aranżacje. Ja miałam te piosenki od kilku ładnych lat, ale cały czas trzymałam je na taką okazję.
Ta płyta jest bardzo liryczna, inna niż dotychczasowe twoje albumy. Nie obawiasz się reakcji fanów?
Obawiam się i nie obawiam się jednocześnie. To płyta diametralnie inna od moich wcześniejszych albumów. Jest spokojna, nastrojowa, klimatyczna. Pojawiają się na niej inne instrumenty, jak harfa, flet czy altówka, które w moim kontekście nigdy na scenie się nie zdarzają. Dlatego z jednej strony się obawiam, ale rozmawiamy już kilka dni po wydaniu płyty i trochę, a nawet bardzo dużo reakcji dotarło do mnie, i to reakcji niezwykle euforycznych. To na pewno dodało mi bardzo dużo sił i wiary w tę płytę. Ale ja po prostu wiedziałam, że muszę taką płytę wydać. Dlatego niezmiernie się cieszę, kiedy widzę, że to wzbudza takie zainteresowanie. Taką reakcję, która inspiruje do tego, aby napisać kilka zdań. To nie jest tylko mówienie, że to fajna płyta i tyle. Ludzie to analizują, wybierają ulubione piosenki, uzasadniają i to jest cudne. To znaczy, że naprawdę im się podoba.
Jest listopad, za chwilę grudzień. Jakie masz plany na przyszły rok?
Przede wszystkim plany koncertowe. Jest to o tyle inne niż dotychczas, że w tej chwili mam dwie formacje: elektryczną i akustyczną. Z tego powodu grywamy koncerty elektryczne, bardzo energetyczne i mocne, takie jak dotychczas, ale gramy też koncerty akustyczne, które są zdecydowanie bardziej kameralne i nastrojowe. Nieco bardziej ekskluzywne, nawet nazywam tę formację „Exklusive”. Tym będą różnić się te najbliższe sezony od poprzednich.