Dopiero po interwencji dyspozytora pogotowia ratunkowego duszącemu się dziecku lekarz udzielił pomocy w przychodni.
- Moja wnuczka zaczęła się dusić. Od razu wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do pogotowia. Nawet nie myśleliśmy o wezwaniu karetki. Liczył się czas - wspomina ze łzami w oczach Anna Gołdyn z Bronowic koło Strzelec. Jej wnuczka to półtoraroczna Liliana, gorzowianka.
Tego dnia (był koniec września) była u dziadków. Po południu (- Między 16.00 a 17.00 - precyzuje pani Anna) dziewczynka zaczęła wymiotować i się dusić. Dziadkowie, długo się nie zastanawiając, wsiedli do swojego dwuosobowego miniautka i zabrali maleńką do stacji pogotowia ratunkowego przy ul. Słowackiego w Strzelcach Krajeńskich.
- Dzwoniliśmy, pukaliśmy, ale nikt nie otwierał. To był jakiś horror. Myślałam, że zwariuję! - jeszcze dziś się denerwuje Anna Gołdyn. - W tej sytuacji decyzja musiała być natychmiastowa. Pojechaliśmy do przychodni, też w Strzelcach. Myśleliśmy, że tam nam pomogą - mówi. Na szczęście w Strzelcach prawie wszędzie jest blisko, więc ze stacji pogotowia do przychodni (dokładniej do jej części działającej pod szyldem: Usługi Medyczne Monika Lipnicka) przy al. Piastów dojechali szybko. - Bałam się, że mała nam umrze. Błagałam, by przyjęli moją wnuczkę. Nie chcieli, bo Lilianka jest z Gorzowa! - rzuca wzburzona babcia.
Dziadkowie z coraz bardziej osłabionym dzieckiem wrócili więc na ul. Słowackiego. - Coś mnie tknęło i zadzwoniłam pod 999. Powiedziałam, że stoimi przed budynkiem pogotowia i wyjaśniłam, co się dzieje. Że moja wnuczka się po prostu dusi - mówi ciągle roztrzęsiona Anna Gołdyn. Okazało się, że to była dobra decyzja. Dyspozytor od razu... powiadomił ratowników ze stacji, że przed drzwiami są ludzie potrzebujący pomocy. Ale to nie wszystko, bo zadzwonił też do przychodni. - Dyspozytorka poinformowała panią w przychodni, że należałoby to dziecko przyjąć. Bo przecież taki jest właściwy tok postępowania – mówi Dariusz Kopka, wiceprezes szpitala powiatowego w Drezdenku. Właśnie ta placówka nadzoruje pracę karetek i pogotowia w całym powiecie. O tym, że pani Anna ma wrócić do przychodni, poinformował ją ratownik, który wyszedł z budynku stacji. - Od razu pojechaliśmy do przychodni. Wtedy wreszcie zbadali wnuczkę. Pani doktor wystawiła nam skierowanie do szpitala - mówi pani Anna. To nie był jednak koniec problemów. Trzeba było się jakoś dostać do szpitala, a autko państwa Gołdyn raczej się do tego nie nadawało. - Poprosiłam lekarza o karetkę. Chciałam nawet za nią zapłacić. Ale nam odmówiono - żali się pani Anna. Opiekunowie maluszka wrócili więc do Bronowic i poprosili sąsiada, by ten zawiózł ich do wojewódzkiego szpitala w Gorzowie. Zgodził się i tu nie było już wątpliwości, że stan dziecka był poważny. Dyżurny lekarz natychmiastowo skierował Lilianę na oddział. - Tam mała leżała pod kroplówkami przez dwie doby - mówi babcia.
W środę reporter „GL” skontaktował się z przychodnią. Pani doktor, która początkowo odesłała małą Lilianę, była zajęta i nie mogła rozmawiać. Ale inna pani, która odebrała telefon, przekazała, że nie był to stan zagrożenia życia, a pacjentka nie należy do tej przychodni. Wczoraj reporter znów próbował uzyskać komentarz lekarki, ale tym razem usłyszał, że „przychodnia nie będzie się wypowiadać”.
Finał sprawy na szczęście nie jest groźny, bo Liliana czuje się już dobrze. Warto jednak pamiętać, że w sytuacji zagrożenia życia w Strzelcach najpierw dzwoni się pod numer 999 lub 112. Przy ul. Słowackiego jest stacja pogotowia, ale też ambulatorium. Ono może jednak przyjąć pacjenta dopiero po 18.00. Wcześniej przyjmuje przychodnia. - W uzasadnionych przypadkach lekarz udziela świadczeń nie tylko pacjentom zadeklarowanym na swojej liście, ale także spoza niej - informuje Agnieszka Hałas z NFZ. A co z karetką? Dariusz Kopka: - Pogotowie może wykonywać tylko polecenia dyspozytora. Nie można płacić za przewóz karetką.