Maki z poligonu? U nas są to perły
Szukacie przygody i egzotyki? Jest kraina na granicy Lubuskiego i Dolnego Śląska, która naprawdę jest do odkrycia. Pustynia, sawanna, bunkry, cietrzewie i... oś Ziemi.
Na wstępie uwaga. Jeśli chcecie sprawdzić, czy rzeczywiście na świętoszowskim poligonie są wszystkie te atrakcje, o których piszemy, wcześniej zwróćcie się z prośbą o zgodę do komendy ośrodka szkolenia poligonowego w Dobrem nad Kwisą. Bowiem trudno będzie wmawiać, iż tylko zabłądziliście. Wojskowi mają mnóstwo nieproszonych gości, przede wszystkim grzybiarzy i zbieraczy złomu. Nie tak dawno ci ostatni ukradli nawet czołgi T-35, które służyły jako cele ćwiczebne. Przy blisko 40 tysiącach hektarów powierzchni poligonu, wojskowi musieliby dysponować małą armią do obrony granic poligonu, zwłaszcza że są atakowani ze wszystkich stron. I to nie jest działanie na zasadzie psa ogrodnika. Wojskowi walczą przede wszystkim o to, by tym wszystkim nieproszonym gościom nie stała się krzywda.
Wybuchowa przyroda
Dlaczego warto odwiedzić teren poligonu? Przede wszystkim ze względu na przyrodę. Tu znajduje się południowy kres Wzgórz Dalkowskich, zbudowany z falistych i pagórkowatych zwałów piasku, otoczonych pradolinami Bobru i Kwisy. Do tego równie piaszczysty fragment Borów Dolnośląskich - nizina zbudowana z wydmowych stożków napływowych, naniesionych przez rzeki. W efekcie znaczne połacie poligonu, zwłaszcza te narażone w przeszłości na działalność wojskową, do złudzenia przypominają Saharę. To nasza lubusko-dolnośląska pustynia. I wyglądem bije na głowę przereklamowaną Pustynię Błędowską. I wojskowi dodają, że poligon naprawdę przypomina pustynię. Pada tu rzadko i nawet obserwując chmury, ma się wrażenie, że deszcze omijają ten teren. Upały doskwierają, a gdy zrywa się wiatr, zdarzają się najprawdziwsze burze piaskowe. Twarz wędrowca sieczą igiełki piasku. Nic dziwnego, że kolejne armie ćwiczą tu walkę w afrykańskich warunkach. Do tego wspaniałe wrzosowiska, które zwłaszcza jesienią wyglądają niesamowicie... To mekka pszczelarzy, którzy ściągają tutaj tłumnie w porze kwitnienia wrzosów.
Przyrodnicy zachwycają się okolicą. Mamy kawał sawanny i niezły skrawek piaszczystej pustyni. Mamy wilki, których tropy tędy wiodą. Podobno kręcą się tu co najmniej trzy watahy. Do tego bardzo już rzadkie cietrzewie. Nie brak tu także ciekawostek geologicznych. Chociażby zbiornik idealnie czystych wód podziemnych o powierzchni około 1.025 km kw. z 292 tys. m sześc. wody. Na skutki działalności poligonu nie narzekają nawet "zieloni". I to nie tylko ze względu na cietrzewia. To dzięki wojskowym mamy wydmy i wrzosowiska. Tam, gdzie czołgi przestały jeździć, gdzie nie strzelają z grubszej broni i nie ćwiczą saperzy, wrzosowiska wypierane są przez las. Tymczasem znaczna część poligonu kandyduje do wpisania na listę „Natura 2000”.
Przyrodnicy zachwycają się okolicą. Mamy kawał sawanny i niezły skrawek piaszczystej pustyni. Mamy wilki, których tropy tędy wiodą. Podobno kręcą się tu co najmniej trzy watahy
Tymczasem regionalista Maciej Boryna tłumaczy, że przez wieki tereny te były jednym wielkim bagniskiem. Wzgórze, na którym kiedyś znajdowała się miejscowość Koberbrunn licząca 300 mieszkańców, wyglądało niczym wyspa wśród mokradeł. Dziś stąd obserwuje się strzelanie. I z tego wzgórza widzimy właśnie, jak trąba powietrzna kręci piaskami wydm w Świętoszowie. Niedaleko była oczyszczalnia ścieków oparta na... pumeksie.
Poligon z tradycjami
Za sprawą rodziny von Dohna w 1898 pomiędzy Żaganiem a Świętoszowem zaczął powstawać poligon, który dynamicznie rozwijał się aż do końca I wojny światowej – w 1905 zajmował powierzchnię 5 tys. ha. Po dojściu nazistów do władzy w 1933 powiększono teren poligonu do tego stopnia, że w czasie II wojny światowej należał on do największych na terenie III Rzeszy. W latach 40. na terenie poligonu, przeznaczonego od początku istnienia do szkolenia oddziałów artylerii, piechoty, saperów i strzelców, ćwiczyło od 60 do 70 tysięcy żołnierzy Wehrmachtu (wojsk lądowych i Luftwaffe), Waffen-SS oraz Abwehry. Jak chce tradycja to tutaj do działań na Saharze wprawiali się żołnierze słynnego Lisa Pustyni Erwina Rommla. Po wojnie wykorzystywany przez jednostki Armii Czerwonej, głównie przez stacjonującą w Świętoszowie 20. Zwienogrodzką Dywizję Pancerną. Ludowe Wojsko Polskie mogło korzystać z obiektu dopiero od momentu powstania Układu Warszawskiego w 1955 we wspólnych ćwiczeniach z pozostałymi wojskami państw Układu. W 1992, po opuszczeniu Świętoszowa przez wojska rosyjskie, obie części poligonu zostały połączone, tworząc wówczas największy w kraju kompleks szkolenia poligonowego...
Przedwojenny poligon był znacznie mniejszy. Po 1945 roku do otaczających ten teren miejscowości zjechali nawet przesiedleńcy ze Wschodu. Ale wkrótce kazano im opuścić nowe domy. Tak stało się z miejscowościami: Studzianka, Huette, Hirtenau, Koberbrunn, Hilgerei, Buchwalde... Co charakterystyczne, wiele z nich miało w nazwie określenie "studnia" lub "źródło". Bo na tym niemal pustynnym terenie właśnie woda była najważniejsza. Na przedwojennej pocztówce okolica reklamowała się bliskością obiektów wojskowych, piaskami, słońcem i... oliwioną systematycznie osią ziemi. Zakamarki poligonu kryją niesamowite historie, które opowiada regionalista Maciej Boryna. Na cmentarzu w Świętoszowie pogrzebano podobno żołnierzy radzieckiego batalionu, którzy odmówili wyjazdu podczas interwencji na Węgrzech. Jest jeszcze opowieść o pomniku stojącym w miejscu katastrofy, w której w sierpniu 1939 życie straciło siedmiu lotników. Przygotowywali się do ataku na Polskę. W innym krzyż, tu - już całkiem niedawno - zginęły grzybiarki, które szukały prawdziwków na poligonie. Znalazły niewypał. W innym miejscu rósł dąb, przez przedwojennych mieszkańców zwany „baryłką masła”. Mógł równać się z nim tylko „Chrobry”. A tu, przy wieży, był Waldhaus i leśniczówka, a dalej wieś, po której zostały tylko zarysy domostw. Okazuje się, że Niemcy bardzo dbali o edukację, nawet tu dojeżdżali nauczyciele. Ale było to takie odludzie, że pedagog z Żagania zamarzł w drodze na zajęcia.
W 1898 pomiędzy Żaganiem a Świętoszowem zaczął powstawać poligon, który dynamicznie rozwijał się aż do końca I wojny światowej – w 1905 zajmował powierzchnię 5 tys. ha. Po dojściu nazistów do władzy w 1933 powiększono teren poligonu do tego stopnia, że w czasie II wojny światowej należał on do największych na terenie III Rzeszy
Z poligonowych miejscowości najsłynniejsza jest - a raczej była - Koberbrunn. Pierwotnie to gospoda na rozstajach, później osada na prawach gminy założona w XVIII w. przy lokalnym trakcie komunikacyjnym i na południowej rubieży Księstwa Głogowskiego. Ale nie z tego słynęła.
- Wedle legendy, tu mieści się wielka oś Ziemi, którą ludzie systematycznie musieli oliwić - opowiada Boryna. I przedwojenni mieszkańcy okolicy potrafili to „sprzedać”. Na ówczesnej kartce pocztowej widać właśnie akcję takiego smarowania. Po wsi pozostała jedna z charakterystycznych dla okolicy wież, nieco bunkrów...Towarzyszący nam wojskowi anomalii magnetycznych nie zauważyli, może dlatego, że posługują się raczej GPS. Natomiast rzeczywiście w okolicy występują dziwne kłopoty z łącznością.
Pstrąże, czyli przedwojenny Strans. Były tu efektowne koszary, domy oficerów, szkoła... Po wyjściu Rosjan miejscowość zaczęła znikać w błyskawicznym tempie. Jak opowiadają bywalcy, niejedną willę w okolicy zbudowano z wyszabrowanego tu klinkieru i zbito niejedną fortunę. Był czas, że o obiekty starał się Monar Marka Kotańskiego, ale sprawa rozeszła się po kościach. Wówczas mówiono, że takich ładnych obiektów szkoda dla... narkomanów.
Jak na Linii Maginota
Robert Jurga, który zajmuje się fortyfikacjami, tłumaczył nam kilka lat temu zasady budowy ćwiczebnych bunkrów. Między dwoma z nich były rozciągane liny tzw. tarczociągów. Bunkry powstały prawdopodobnie w drugiej połowie lat 30. ub. wieku. Niemcy oszczędzali już na prętach zbrojeniowych. Wewnątrz na ścianach napisy po niemiecku, rosyjsku i polsku. Ślad kolejnych szkolących się tu armii. Podobnym śladem są charakterystyczne wieże, przypominające latarnie morskie. I postumenty starych pomników.
Wizyta na poligonie w Świętoszowie to marzenie wielbicieli fortyfikacji. Na razie trudne do spełnienia, przynajmniej oficjalnie. Tu ciągle zostaje wiele do odkrycia. Właśnie ruszyliśmy na poszukiwanie tajemniczego bunkra... Ten schron nazywany był „silosem” lub „wyrzutnią”. Przechowywano tu rakiety z głowicami. Wiadomo jakimi.
Mijamy kolejne umocnienia. Dla nas wszystkie są interesujące, fachowcy eliminują je jako... pospolite. Z reguły pełniły, podobnie jak wieże, rolę punktów obserwacyjnych. Tymi umocnieniami nikt nie zajmował się naukowo, nikt nie wie, ile ich jest, do czego służyły. Żeby je chronić, trzeba zrobić inwentaryzację. Już widać, ile złego wyrządzili złomiarze. I tak szczęście, że są na zamkniętym poligonie.
A na deser czekają tzw. silosy, o których potocznie mówiono „wyrzutnie”. Tu przechowywano rakiety i jak zapewniają nasi wojskowi przewodnicy, geiger (licznik Geigera) podobno nadal tu tyka
Wreszcie docieramy do jednego z celów naszej podróży. Bunkry są trzy: dwa zniszczone, jeden w stanie niemal idealnym. Tymczasem budowla jest naprawdę okazała. - Niesamowity, bardzo przypomina te na Linii Maginota. „Bunkrowcom” wystarczy przesunięcie okienka strzelniczego o kilka centymetrów, by gubili się wśród „ochów” i „achów” nad oryginalnością konstrukcji. Ale te budowle w Świętoszowie naprawdę są niezwykłe. Identyczne znajdują się w... Bawarii. Najprawdopodobniej na tym poligonie testowano nowe rozwiązania techniczne. Umocnienia mają kopuły balonowe kryte blachą, a nie z litego żelaza. W niektórych pozostawiono wolne komory, których nie zalano betonem. Prawdopodobnie sprawdzano odporność ścian przy różnych wypełnieniach. Zresztą one między sobą nieco się różnią. Przy jednym mamy coś na wzór fosy. W innym kopuła prawdopodobnie wyjeżdżała z wnętrza, oddawano strzał i ponownie się chowała.
A na deser czekają tzw. silosy, o których potocznie mówiono „wyrzutnie”. Tu przechowywano rakiety i jak zapewniają nasi wojskowi przewodnicy, geiger (licznik Geigera) podobno nadal tu tyka. Stos butelek. To ślady po pikniku wielbicieli jazdy po poligonie quadami i motocyklami crossowymi. Praktycznie są nie do doścignięcia i zidentyfikowania - odkręcają tablice rejestracyjne. Niedawno udało się jednego pochwycić, ale tylko dlatego, że wpadł do bagniska. Ale rekord nieproszonych gości pobili dwaj Niemcy, którzy wjechali na teren poligonu w drodze do Czech. Pokazywali swoją samochodową nawigację satelitarną. I rzeczywiście, według niej, najkrótsza droga wiodła przez poligon w Świętoszowie. Oczywiście nawigacja pokazywała przy okazji kilka mostów i miejscowości, których już nie ma...