Magda Gessler w Łodzi. Kto przeżył rewolucję, a kto zwinął interes?!
Dodaje skrzydeł czy wręcz je podcina? Magda Gessler od siedmiu lat przeprowadza „Kuchenne rewolucje” w całym kraju. Pytana o receptę na sukces mówi, że wiele zależy od podejścia do pracy samych restauratorów. Jej program należy do najchętniej oglądanych. Polacy z coraz większym zapałem śledzą kulinarne formaty telewizyjne, ale też sami częściej wybierają się do restauracji.
Na drzwiach widać kartkę z napisem: „Zamknięte! Jednocześnie zachęca się niedoszłych klientów do odwiedzenia innej restauracji znajdującej się przy ul. Piotrkowskiej 217”. Nie ma już ani „Szafranu”, ani „Wałkowane”, czyli lokalu po ostatniej łódzkiej kuchennej rewolucji, której nie zaakceptowała Magda Gessler.
- Jeszcze zanim pokazano w telewizji odcinek „Kuchennych rewolucji” z restauracją „Wałkowane”, lokal został zamknięty - mówi kobieta koło czterdziestki, sama pracuje w gastronomii przy ul. Piotrkowskiej 217. - Nie wiem, dlaczego to zrobili. Uważam, że powinni zawalczyć o klienta.
Przechodzący obok mężczyzna po trzydziestce nie dziwi się jednak, że „Wałkowane” dało sobie spokój. Widział w telewizji odcinek z nimi.
- Byłem tu kiedyś na pierogach, bo pracuję w pobliżu - dodaje. - Były bez smaku, drugi raz bym ich nie zjadł. Potem oglądałem odcinek z nimi w telewizji. Nie dziwię się, że Magda Gessler nie zaakceptowała rewolucji.
Gessler: To nie jest żadne show
Po pomoc Magdy i jej „Kuchennych rewolucji” zgłaszają się restauratorzy z całej Polski. Magda przyjeżdża na cztery dni i zakasuje rękawy. Obserwuje i analizuje sytuację, diagnozuje problemy. Zagląda do garnków, patrzy na ręce kucharzom, próbuje potraw, testuje umiejętności kelnerów, sprawdza higienę pracy. A potem przystępuje do działania. Nie toleruje sprzeciwu. Mówi wprost, co jest nie w porządku. W jednej z restauracji wywróciła stół, w innej powiedziała, że mięso w hamburgerze śmierdzi trupem. Tu nie ma miejsca na delikatne uwagi. Często jej opinie czy zachowanie budzą agresję i bunt pracowników oraz właścicieli.
Ale Magda to twardy szef. Na dwa dni zamyka restaurację i wprowadza zmiany: układa nowe menu, uczy kucharza kulinarnych sztuczek, a nawet zmienia wygląd lokalu. Czwartego wieczoru następuje uroczyste, ponowne otwarcie restauracji, podczas którego sprawdzony zostaje jej nowy image.
Magda Gessler nie ukrywa, że sukces restauratorów, u których zostały przeprowadzone „Kuchenne rewolucje”, w dużej mierze zależy od nich samych. - Najlepszy efekt osiągają kobiety, które mają stabilną sytuację rodzinną, to znaczy mają dla kogo żyć, mają kogo kochać, mają dla kogo walczyć. I młodzi, przedsiębiorczy mężczyźni, którzy są ambitni, pilni i odważni - zapewnia Magda Gessler. - Oni nauczeni są już modelu zachodniego w prowadzeniu biznesu. Czyli nie jest to sztuka na raz, tylko biznes mający swoje konkretne zasady i prawa, którymi należy się kierować, To, co ja im mówię, to nie jest show, tylko totalne i bardzo profesjonalne doradztwo, jak się taki interes prowadzi.
Restauracji z Piotrkowskiej 2017 nie pomogła zmiana nazwy na „Wałkowane”, koncepcja lepienia pierogów na oczach klientów, ani to, że lokal zarządzany był przez dwie kobiety. Rewolucja Magdy Gessler zakończyła się dla nich porażką. Nie są jedyni, bo niestety nie dla wszystkich „Kuchenne rewolucje” były losem trafionym na loterii. Niektórzy wykorzystali jednak potencjał tego programu.
Klnie jak szewc, ale pomaga
W sierpniu Magda Gessler przyjechała do restauracji „Oliwka” przy ul. Pawilońskiej w Łodzi. Lokal po zmianie nazywał się już „Bistro La Rosa”, a odcinek z rewolucją na łódzkim Julianowie widzowie oglądali w październiku. Właścicielka Karolina Saładaj-Barszcz mówi, że ta restauracja to dziecko jej męża Daniela, który przez wiele lat był związany z gastronomią w Warszawie.
- Zaczynał na zmywaku, a kończył jako menedżer restauracji - opowiada pani Karolina. - Kiedy przenieśliśmy się do Łodzi, mojego rodzinnego miasta, stwierdziliśmy, że trzeba po tylu latach zacząć pracować na swoim. Tak powstała restauracja „Oliwka”.
Niestety nie wszystko poszło, tak jak zakładali właściciele. Brakowało gości, choć ci, którzy ich odwiedzali, chwalili ich kuchnię.
- Nawet Magda, gdy do nas przyjechała, stwierdziła, że robimy najlepszego schabowego w Łodzi - dodaje pani Karolina, która przyznaje, że sama wpadła na pomysł, by poprosić o pomoc Magdę Gessler.
- Gdy mąż się o tym dowiedział, przez tydzień się do mnie nie odzywał - śmieje się dziś Karolina Saładaj-Barszcz. - Nie był przekonany do tego pomysłu. Myślał, że ten program to tylko show, z którego nic nie wynika. Dopiero po wizycie Magdy zmienił swoje zdanie. Docenił Magdę Gessler, to że jest chodzącą encyklopedią, jeśli chodzi o przepisy. Nie tylko kuchni polskiej, ale z całego świata.
Początek rewolucji nie był jednak obiecujący. - Dostaliśmy po głowie za polędwiczki w sosie oliwkowym - wspomina pani Karolina. - A było to nasze sztandarowe danie. Kucharz tak bardzo się starał, że... mu nie wyszło. Ale innych rzeczy związanych z rewolucją nie baliśmy się. Mieliśmy przekonanie, że serwujemy dobrą kuchnię. Zawsze mieliśmy porządek w kuchni.
Łodzianka przyznaje, że te cztery dni rewolucji było bardzo intensywnym czasem. Wszystko odbywało się w niesamowitym tempie, bo Magda Gessler to prawdziwy żywioł. Trudno było za nią nadążyć, a jeszcze trzeba było zapamiętać przepisy, sposób przygotowywania dań.
- Magda jest niesamowicie impulsywna, ale bardzo szczera - opowiada Karolina Saładaj-Barszcz. - Mówi to, co myśli, i to jest jej wielkim atutem. Gdy się zdenerwuje, klnie jak szewc, ale gdy widzi zaangażowanie ludzi, to chce pomóc i bardzo się angażuje. Jeśli jednak ktoś lekceważy jej uwagi, to ona też odpowiednio podchodzi do takich ludzi. Moim zdaniem Magda jest naprawdę bardzo w porządku. Spędziliśmy z nią wspaniały czas.
A Magda Gessler też na pewno dobrze zapamiętała tę łódzką rewolucję. Dwa dni przed wizytą ekipy telewizyjnej w „Bistro La Rosa” okazało się, że u Daniela stwierdzono nowotwór. - Musieliśmy o tym powiedzieć, że podczas pierwszego dnia nagrania mąż był w szpitalu - mówi Karolina Saładaj-Barszcz. - Nie wiedzieliśmy, co będzie dalej. Magda bardzo przejęła się naszą sytuacją. Do dziś utrzymujemy kontakt. Magda interesuje się losem Daniela i pomaga nam od strony medycznej.
Po rewolucji „Bistro La Rosa” ma klientów. Przychodzą tu na dania, które w karcie wprowadziła Magda Gessler: krem z pieczonych pomidorów, carpaccio z polędwicy wołowej czy knedle.
Bałkański charakter pozostał
Udaną metamorfozę przeszła też inna łódzka restauracja - „Montenegro” przy ul. Wólczańskiej w Łodzi. - Baliśmy się wizyty Magdy, ale tak źle nie było- śmieje się dziś Marcin Węgrzyn, właściciel „Montenegro”. - Baliśmy się, że zmieni nazwę lokalu i nasze czarnogórsko-serbskie menu. Nie zrobiła tego. Poznała nas za to z mieszkającymi w Łodzi Serbami, którzy podszkolili nas w przygotowywaniu serbskich potraw.
Kiedy odwiedziła ich Magda Gessler, Marcin Węgrzyn z zawodu kucharz, od półtora roku prowadził już restaurację, którą przejął od Czarnogórca poznanego na wakacjach. Czarnogóra tak bardzo przypadła łodzianinowi do gustu, że zapragnął, by restauracja serwowała głównie dania bałkańskie.
Interes nie szedł jednak tak dobrze, jak trzeba, dlatego wezwano na pomoc Magdę Gessler. - Magda zmieniła wystrój naszej restauracji - wspomina Marcin Węgrzyn. - Wcześniejszy był taki ponury. Potrzebny był artysta, by go zmienić. Dzięki Magdzie zrobiło się u nas kolorowo. Zachowała nazwę restauracji i czarnogórsko-serbskie menu. Dalej naszą bazą są dania z jagnięciny, wołowiny, cielęciny.
Marcin śmieje się, że Magda trochę po-krzyczała, ale nie narzeka.
- Jesteśmy z żoną młodymi ludźmi, nie mieliśmy doświadczenia w prowadzeniu własnej restauracji - twierdzi Marcin Węgrzyn. - Jej uwagi bardzo nam się przydały. Na pewno nie żałujemy udziału w „Kuchennych rewolucjach”. Magda Gessler zmieniła nasze życie. Słyszałem, że różnie bywa z jej rewolucjami, ale jeśli ktoś ją zaprasza, a potem nie słucha i robi po swojemu, to nie ma to sensu. Nic dziwnego, że nie ma potem żadnych efektów po takiej rewolucji. My mamy dalej kontakt z Magdą.
„Montenegro” mimo nie najlepszego położenia nie narzeka na brak klientów. Przebojem jest zupa biała-kwaśna. Marcin Węgrzyn wyjaśnia, że przygotowuje się ją na wywarze jagnięco-cielęcym, z dużą ilością warzyw. Zabiela się ją jogurtem, zakwasza cytryną i podaje z pulpetami wołowymi.
Poszli na pierwszy ogień
Restauracja „Pod Jabłonką” na Radogoszczu była pierwszym łódzkim lokalem, który wziął udział w „Kuchennych rewolucjach”. Od wizyty Magdy Gessler minęły już trzy lata.
- Udział w tym programie potraktowaliśmy jako formę reklamy - mówi dziś Paweł Broncher, który „Pod Jabłonką” prowadzi z synem Piotrem. - Choć, gdybym powiedział, że szło nam wtedy bardzo dobrze, to był skłamał. Na pewno wykorzystaliśmy szansę, która dała nam pani Magda.
„Pod Jabłonką” nie narzeka na brak klientów, nawet trzeba wcześniej rezerwować tu stoliki. Zachęceni powodzeniem restauracji na Radogoszczu, postanowili iść za ciosem.
Magda Gessler: To, co ja mówię, to nie jest show, tylko totalne i bardzo profesjonalne doradztwo, jak taki biznes się prowadzi
- Od miesiąca mamy drugą restaurację. Otworzyliśmy ją w przeciwnym krańcu Łodzi, przy ul. Paderewskiego, w dawnej restauracji „Rajdowa” - chwali się Paweł Broncher, ale zaznacza: - Nie wystarczy zaliczyć rewolucję Magdy Gessler, trzeba cały czas utrzymać ten wyznaczony przez nią wysoki poziom.
Paweł i jego syn Piotr starają się utrzymywać wysoki poziom. Dalej w ich menu są potrawy, które wprowadziła trzy lata temu pani Magda. Jest więc pręga, gołąbki i karczek.
- Ten karczek to jest już dziś słynny w całym świecie - śmieje się Paweł Broncher. - Przyjeżdżają na niego nawet ludzie z Australii. Mamy bogate menu, wymieniamy je co dwa dni. Pręga i gołąbki pojawiają się raz w miesiącu. Natomiast karczek jest codziennie. To nasza flagowa potrawa. Tak jak zupa pomidorowa.
Paweł Broncher wraca czasem wspomnieniami do wydarzeń sprzed trzech lat. Mówi, że to był film, wszystko rozgrywało się według scenariusza. - U nas przebiegało to spokojnie - zapewnia. - Nie było kłopotów finansowych, kłótni rodzinnych. Sama pani Magda jest osobą bardzo konkretną. I uważam, że ma rewelacyjny smak. Niektórzy twierdzą, że potrafi gotować, inni że nie. Jednak nikt nie może jej zarzuć braku smaku. Potrafi rewelacyjnie doprawić potrawy.
Paweł Broncher nie ukrywa, że podczas jej wizyty był stres. Potem z niepokojem czekało się, gdy przyjedzie po trzech tygodniach i dokona końcowej oceny.
- Nas chwaliła - mówi pan Paweł. - Ona wymaga, by trzymać pewne standardy. My staramy się je utrzymywać.
Gessler zażenowana Bałutami
Mateusz Al Najar jest właścicielem restauracji „Gorąca kiełbasiarnia” (dawna nazwa to„Imperium smaku”) przy ul. Głowackiego w Łodzi. Ten bałucki lokal miał swoich klientów. Można było tu zjeść flaczki, zupę, hamburgera.
- Ale działo się nieciekawie, już miałem zamknąć moją restaurację - wspomina Mateusz. - Nie mieliśmy siły przebicia, reklam. Nie zachęcał też wystrój lokalu. Jestem jednak uparty, nie odpuszczałem.
Mateusz oglądał wszystkie odcinki „Kuchennych rewolucji” i postanowił, że zgłosi do programu swoją restaurację.
Nie dla wszystkich „Kuchenne rewolucje” były losem trafionym na loterii. Niektórzy nie wykorzystali potencjału programu
- Szybko przyjechała ekipa z małą kamerą. Mieli odezwać się w ciągu najbliższych kilku tygodni. Odezwali się po pół roku. Już straciłem nadzieję, że trafimy do „Kuchennych rewolucji” - mówi łodzianin. W końcu przyjechała ekipa telewizyjna, rozstawili kamery. Potem zjawiła się sama Magda Gessler. Mateusz przyznaje, że był zestresowany. Restaurację, a w zasadzie bar, prowadził sam. Był kelnerem i kucharzem. Czasem latem, gdy był większy ruch, pomagała mu siostra. Pamięta, że telewizyjna gwiazda czuła się zażenowana lokalem na Bałutach, ale zaczęła robić rewolucje. - Wiedziałem, czego mogę się spodziewać - opowiada Mateusz. - Podchodziłem z dystansem do wszystkiego, ale wiedziałem, że muszę się podporządkować pani Magdzie. Przecież nie przyjechała, by mi zaszkodzić, robić na złość, ale pomóc.
W trzy dni „Imperium smaku” zmieniło się w „Gorącą kiełbasiarnię”. - Pani Magda zmieniła charakter naszego baru - wyjaśnia Mateusz. - Zdawała sobie sprawę, że lokal jest niewielki, więc nie może oferować jakichś wyrafinowanych potraw. Zaczęliśmy więc robić sami białą kiełbasę. Choć biała nie jest, raczej szara, bo nie zawiera konserwantów. Na tym kulminacyjnym wieczorze podaliśmy właśnie białą kiełbasę oraz soljankę.
Potem jeszcze Magda Gessler przyjechała na inspekcję. Rewolucję zatwierdziła, ale miała pretensje, że na sali nie stoją garnki do parzenia kiełbasy.
- Powiedziała, że jak na drugi dzień tam nie staną, to nie zatwierdzi mi rewolucji - wspomina dziś z uśmiechem Mateusz. - I garnki stanęły. Stoją zresztą do dziś...
Mateusz już sam nie gotuje i uważa, że dzięki „Kuchennym rewolucjom” uratował swoją małą restaurację.
- Dziewczyny gotują bardzo dobrze, mogę je zostawić - zapewnia. - W naszym menu stawiamy na kasze i gulasze. Można zjeść soljankę, gulasz, zupę paprykową czy kiełbasę w szynce. Na brak gości nie narzekam. Zwłaszcza w weekendy. Na obiady przychodzą całe rodziny.
Współpracę z Magda Gessler wspomina bardzo dobrze. Wie, że jej program to sposób na zarobienie pieniędzy, promowanie własnej osoby, ale we wszystko wkłada dużo serca. - Nie zapomnę, gdy trzeciego dnia padałem ze zmęczenia, a ona powiedziała: A co ja mam powiedzieć, skoro od dwóch tygodni nie widziałam swoich dzieci - opowiada Mateusz. - Bardzo te słowa mnie ujęły.
Magda Gessler nie przyjechała ponownie na Bałuty, ale „Gorącą kiełbasiarnię” odwiedzali jej przyjaciele. Był też jej towarzysz życia Waldemar Kozerawski, chirurg medycyny estetycznej, który mieszka w Kanadzie. Mateusz niedawno spotkał panią Magdę na gali promującej przewodnik po polskich restauracjach. Od razu go zauważyła i serdecznie się z nim przywitała.