Maciej Kot: W Limanowej jestem zawsze „u siebie”
Maciej Kot urodził się w Limanowej i zawsze chętnie tu powraca. Skoczek latem bierze udział w limanowskim Wyścigu Górskim.
Adrenalina uzależnia?
Oj, tak. Jestem chyba takim nałogowcem. Tutaj żaden odwyk nie pomoże. Lubię, kiedy coś się dzieje, kiedy są emocje. Nie toleruję nudy, przewidywalności. Adrenalina mnie nakręca i motywuje do działania.
Urodził się Pan w Limanowej, jakie wspomnienia ma Pan z tym miejscem?
Bardzo miłe. Nigdy nie mieszkałem na stałe w Limanowej, ale często odwiedzałem to miejsce, gdyż duża część mojej rodziny od strony taty tu mieszka. Bawiliśmy się razem z kuzynami, graliśmy w piłkę nożną. Uwielbiałem odwiedzać zwłaszcza moich dziadków, których nie miałem na co dzień. Dziadkowie zawsze mnie wspierali.
Godzinami słuchali o moich postępach w sporcie. Miło wspominam także obiady przygotowywane przez moją babcię. Kiedy do niej przyjeżdżałem, nigdy nie wypuściła mnie z pustym żołądkiem. Z Limanowej wracałem więc najedzony na kilka dni i szczęśliwy.
Teraz porwał Pana wielki świat. Jak często bywa Pan jeszcze w tych stronach?
Kilka razy do roku. Ciężko jest mi znaleźć czas między treningami i wyjazdami na częste przyjazdy do Limanowej. Zimą rzadko tu bywam, ale podczas wakacji i jesienią udaje mi się znaleźć trochę czasu na odwiedziny. Tutaj czuję się zawsze jak w domu. Często wpadam tu na święta lub ważne uroczystości rodzinne.
Staram się zawsze tak zaplanować rok, by choć raz wpaść w rodzinne strony. Póki co zawsze udaje mi się zrealizować to założenie. W ostatnich latach systematycznie przyjeżdżam na organizowany tutaj Wyścig Górski ,,Nad Ostrą”.
Zostańmy na chwilę w temacie limanowskiego wyścigu. Jest Pan wielki fanem rajdów samochodowych. Czy adrenalina na trasie jest większa niż na skoczni?
Ciężko to porównać. To są zupełnie inne emocje. Skoki mam na co dzień i podchodzę do nich trochę inaczej. Emocje z nimi związane łatwiej mi powstrzymać i kontrolować, dzięki zebranemu doświadczeniu. Skoki zdążyłem już oswoić. Samochody, rajdy i wyścigi to dla mnie odskocznia, pasja, ale i pewnego rodzaju nowość.
Na drodze nie jest tak przewidywalnie jak na skoczni. Na każdym odcinku drogi warunki są różne. Łatwiej zaliczyć ,,dzwon”, zepsuć auto i pozamiatane. A wtedy to już trzeba honor schować do kieszeni i przyznać się, że się dało plamę.
Maciej: Limanowa to takie miejsce na mapie, które muszę odwiedzić w ciągu roku
A nie kusi Pana kariera kierowcy rajdowego? Adam Małysz zakosztował tego.
Na razie interesują mnie tylko skoki i im poświęcam się w stu procentach. Wierzę, że przede mną jeszcze długa kariera w tej dyscyplinie. Chociaż w przyszłości... hm... nigdy nic nie wiadomo. Ale nie wybiegam aż tak daleko do przodu.
Limanowianie uznali Pana za swojego Patrona Sportów Zimowych. Słychać hasła, że tak, jak Wisła miała kiedyś Adama Małysza, tak Limanowa ma teraz Macieja Kota.
Jest mi niezmiernie miło słyszeć takie słowa i jestem z tego bardzo dumny. Będąc w Limanowej zawsze spotykam się z ciepłym przywitaniem, bez względu na osiągane wyniki. Dlatego też tak ,,ciągnie” mnie w to miejsce.
Widywałem się już nieraz z kibicami z Limanowej i okolic na skoczniach poza granicami naszego kraju.
Było to dla mnie miłe zaskoczenie. Te powiewające flagi biało-czerwone są dla całej naszej kadry wielką motywacją. Mimo wielkiego tłumu zawsze je wypatrzę. Wtedy mam często łzy w oczach. Dlatego chciałbym teraz przede wszystkim bardzo podziękować wszystkim kibicom za wsparcie, wszystkie ciepłe słowa i trzymanie za mnie kciuków.
Mam nadzieję, że swoimi skokami i sukcesami sprawię wszystkim jeszcze wiele radości, a swoją postawą dostarczę powodów do dumy. Do zobaczenia w Wiśle i Zakopanem! Wierzę, że w najbliższych zawodach mocny doping limanowskich rodaków poniesie nas bardzo daleko.
Życzę zatem dobrego wiatru pod narty
Dziękuję. Na pewno przyda się. Do zobaczenia na zawodach.