Maciej „Gleba” Florek: Jeśli ktoś ma jakąś pasję, to wszystko da się zrobić
Warto szukać, próbować i nie oglądać się na pieniądze - mówi Maciej „Gleba” Florek - tancerz, choreograf, juror programu „You Can Dance”, autor choreografii do bajki muzycznej „Kot w butach”, której premiera odbędzie się w Operze i Filharmonii Podlaskiej 4 grudnia.
Czy Twoja obecność jako choreografa „Kota w butach” w Operze i Filharmonii Podlaskiej oznacza, że będzie to spektakl totalnie roztańczony?
Nie byłbym sobą, gdyby ta bajka nie była taneczna. Zawsze, gdy dostaję propozycję pracy nad bajką, to wyobrażam sobie, że mogę użyć pełni wyobraźni. W literaturze dziecięcej nie ma żadnych granic, każda postać może być pod względem ruchowym wymyślona przeze mnie w dowolny sposób. Przepadam za taką wolnością. W „Kocie w butach” są dwie obsady, co znaczy, że będą dwa Koty i że będą one zupełnie różne. Staram wyciągnąć z każdego aktora to, co jest dla niego najbardziej atrakcyjne w roli. Michał Jarmoszuk pracuje bardziej formą „do środka”, woli mruczeć i przymilać się pod nogami, ma talent komiczny. Miłosz Pietruski jest z kolei sportowcem, nie boi się ryzyka, wskakuje na wszystkie możliwe drabiny i koła młyńskie. Te różnice będę starał się wykorzystać. Lubię taki efekt, kiedy - w zależności od obsady - mamy dwa różne spektakle, w inny sposób zagrane. Lubię, gdy przestrzeń można komponować swobodnie, w zależności od reakcji młodej publiczności: żonglować małymi indywidualnymi improwizacjami, figlami, żartami. To uruchamia kontakt z publicznością.
A jaki będzie Bombasta, którego spotkają bohaterowie?
Bombasta jest dla mnie zagadką. Będę starał się zrobić z niego czarodzieja nie tylko sztuczkami magicznymi. Spróbuję stworzyć iluzję, że unosi się w powietrzu. Chciałbym, żeby pokazywał, że potrafi być prawdziwym czarodziejem w teatrze. Na scenie mamy tylko dwa kubiki i parawany, więc wszystko robimy tu i teraz, trzy metry od publiczności. Przy sprawności aktorskiej Rafała Supińskiego będziemy starać się zrobić z niego największego maga na świecie. Bombasta ma w swojej naturze pierwiastek trochę straszny: potrafi strzelać ogniem z palców, wyczarowywać różne przedmioty. Myślę, że będzie robić duże wrażenie.
Jak pracujesz nad przygotowaniem choreograf do spektaklu?
To jest super przygoda. Dostaję kartki z tekstem: dialogi, słowa, bardzo rzadko są tam wskazówki, jak spektakl ma wyglądać. Wyobrażam sobie, jak przebiegają rozmowy, jak przestrzeń jest zbudowana. Potem dostaję zarys koncepcji od scenografa. Najtrudniejsze i najciekawsze jest zadanie zagospodarowania ruchem scen muzycznych. Słucham melodii i szukam nutek w ruchu. W przypadku „Kota w butach” aktorzy będą mieli do wykonania pracę jak w amerykańskim musicalu. Proszę o ruch bardzo dynamiczny, obszerny, ale na granicy ich możliwości. Dawanie aktorom wyzwań jest dla mnie największą przyjemnością, już po kilku próbach wiem, że są w stanie dotrzeć do wymarzonego przeze mnie celu.
O ile wytrwają do premiery. Słyszałam, jak mówiłeś, że po dzisiejszej próbie najprawdopodobniej schudli jakieś dwa kilo. To znaczy, że dużo wymagasz?
To jest ogromna frajda. Mimo, że czasem czuję się jak górnik - do sali baletowej wchodzimy, kiedy jeszcze jest ciemno, a wychodzimy, gdy już jest ciemno - to uwielbiam bawić się ruchem. Moje wymaganie jest bardziej wzajemnym nakręcaniem się do wspólnej zabawy, przygody, stwarzania ruchu z niczego, działania wyobraźnią. Na pewno nie odpuszczam. Zdarzają się takie chwile, kiedy aktorzy mówią, że nie dadzą rady, ale moje doświadczenie mówi mi, że jednak poradzą sobie. Słucham ich, ale też przekonuję, że jednak są wstanie sprostać zadaniu i motywuję ich do ćwiczeń.
Czy to jest doświadczenie wyniesione z programu „You Can Dance”?
W „YCD” jest trochę inna sytuacja, ponieważ tam efekt jest realizowany bardzo szybko, w trzy lub cztery próby po dwie godziny. Pracuje się z zawodowcami i ta praca jest błyskawiczna. W teatrze mamy więcej czasu na próby, ale i czas przedstawienia jest dłuższy - to godzina i piętnaście minut, w ruchu odbywa się prawie czterdzieści pięć minut. Oprócz scen muzycznych, postacie przez cały spektakl są w ruchu, bawią się, skaczą, są sceny batalistyczne, jest wielka miłość, wesele, a każdą z tych scen trzeba inaczej zbudować. Myślę, że to także będzie w tym spektaklu dla widza bardzo ciekawe, co chwila będzie się przenosił w inną przestrzeń.
Jak to się stało, że z tancerza „You Can Dance” stałeś się choreografem teatralnym i filmowym, w tym tak ambitnych projektów, jak „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego” czy „Królowa ciszy”?
To jest duże szczęście, że trafiłem do teatru, zanim wystartowałem w „YCD”. Przed 2000 rokiem miałem premierę w Teatrze Wybrzeże, zobaczyłem tam świat wspaniałych aktorów i choreografów. Jeździłem też na najróżniejsze warsztaty teatralne i trafiałem do rozmaitych teatrów po to, by podpatrywać ich pracę. Pytałem, czy mogę przyjechać do jakiegoś zespołu, wsiadałem w autobus do Wiednia, spędzałem tam miesiąc, obserwując jak pracują, wracałem, kiedy kończyły się pieniądze. Byłem pierwszym studentem na Wydziale Prawa i Ekonomii, który dostał indywidualny tok nauczania i przychodził na uczelnię tylko na egzaminy. Pamiętam, że jeden z egzaminów zdawałem w kafejce internetowej w Warszawie, odpowiadając na pytania online. Jeśli ktoś ma jakąś pasję i ma z tego frajdę, to wszystko da się zrobić. Miałem świetnego polonistę, który zabierał nas na wszystkie spektakle teatralne we Wrocławiu. Od razu mnie to wciągnęło. Uwielbiałem patrzeć na Kingę Preis, Igora Przegrodzkiego, aktorów, którzy potrafią wyczarować na scenie wszystko i robią to w takich emocjach, że to dotyka. Potem spotkałem Jurka Bielunasa, wspaniałego reżysera, który zaprosił mnie do współpracy przy koncercie „Weill 2000”. Przez takie projekty, które wydarzyły się przed „YCD” i dały mi obraz tego, co w świecie telewizji jest dla mnie ważne, mogę czerpać z rozrywki to, co najlepsze i świadomie wybierać przy czym chcę pracować. Miałem też dużo szczęścia: w czasie programu losowałem wspaniałych choreografów, bardzo dużo dał mi wygrany wyjazd do Stanów Zjednoczonych, z kolei rozpoznawalność pozwoliła mi na realizację ciekawych projektów. Wygranie „YCD” jest wielką przygodą, ale jednak nie ma zbyt dużego przełożenia na pracę w teatrze. Kiedy spotykam przy projektach teatralnych takie osobowości, jak Jan Peszek, Stanisława Celińska czy Kinga Preis, to staję przed totalną magią i ogromnym wyzwaniem.
Jaki jest Twój przepis na sukces?
Wspominam często sytuację, kiedy robiliśmy „Dwanaście ławek”, spektakl hip-hopowy w Gdyni. Na ostatnią godzinę naszego castingu przyjechała grupa Fair Play Crew i to oni dostali się do tego spektaklu. Dlatego zawsze powtarzam: trzeba być aktywnym. Jeśli ktoś ma jakąś pasję, trzeba się nią dzielić. Jeśli trzeba przejechać kilkanaście godzin na casting, to nie może być problemu. A to działa, jak efekt kuli śniegowej, projekt nakręca następne projekty. Warto szukać, próbować i nie oglądać się na pieniądze.