Ma dojeżdżać, ale dojazdu nie ma
Anna Schoepe wygrała sprawę w sądzie, ale - jak twierdzi - szpital robi wszystko, by jej utrudnić życie
- Najpierw mnie zwalniają, a teraz każą dojeżdżać do innej miejscowości autobusem, kiedy nawet dojazdu nie mam. To jest robione celowo, żeby mi utrudnić życie, choć nadal nie wiem, co zrobiłam złego szpitalowi - mówi Anna Schoepe, salowa, która w szpitalu przepracowała 29 lat.
Historię pani Anny opisywaliśmy 7 stycznia br.. Wtedy pani Schoepe czekała na rozprawę w sądzie, gdzie zaskarżyła powody zwolnienia jej z pracy.
Przypomnijmy: pani Anna Schoepe przez 29 lat pracowała jako salowa w słubickim szpitalu. Jak twierdzi, zawsze sumiennie wykonywała swoje obowiązki. - Zawsze pracowałam w pełni zaangażowana. Nigdy nie zrobiłam nic, co mogłoby zaszkodzić mojemu zakładowi pracy. Nigdy nikt nie miał do mnie zastrzeżeń, nigdy też nie dostałam żadnego upomnienia ani nagany - mówiła nam w styczniu salowa. Została zwolniona z dnia na dzień...
Zaufanie czy referendum?
„Przyczyną wypowiedzenia jest utrata zaufania pracodawcy do pracownika poprzez uzasadnione podejrzenie pracodawcy o rozpowszechnianiu informacji zastrzeżonych, poufnych, wrażliwych itp., a wobec tego niemożność powierzenia podstawowych informacji o pacjentach w zakresie objętym tajemnicą lub ochroną danych osobowych, co uniemożliwia dalszą pracę w zespole oddziałowym, jak i całym szpitalu” - takie zarzuty przeczytaliśmy w rozwiązaniu umowy.
Pani Anna się z nimi nie zgadza. Uważa, że powód zwolnienia był całkiem inny. - W czasie wolnym od pracy zbierałam podpisy pod referendum o odwołanie rady powiatu w Słubicach. Prezes szpitala jest powoływany przez starostę i podejrzewam, że zwolnienie miało na celu ukaranie mnie za to, że popieram referendum - mówi salowa. Pani Schoepe postanowiła walczyć o swoje prawa w sądzie i sprawę wygrała.
Sąd każe jej pracować
Sąd 15 marca nakazał szpitalowi nadal ją zatrudniać. Z tego obowiązku szpital się wywiązał, tylko że nie przywrócił jej do pracy w szpitalu, a oddelegował doprzychodni w Rzepinie. - Pani Ania cały czas jest zatrudniona. Sąd zabezpieczył jej roszczenia, ale nie przywrócił jej do pracy w słubickim szpitalu. Nakazał tylko dalsze zatrudnienie do czasu prawomocnego rozpoznania sprawy - tłumaczy Małgorza-ta Krasowska-Marczyk, prezes lecznicy. Pani prezes zaznacza, że oddelegowanie pani Schoepe spowodowane zostało potrzebami pracodawcy i zapewnieniem prawidłowego funkcjonowania rzepińskiej przychodni. Pani prezes mówi też, że stanowisko, które dostała salowa w Rzepinie, można traktować jako awans. Miałaby tam pracować jako pomoc administracyjna i gospodarcza, co pozwala na pozyskanie nowych kwalifikacji i doświadczenia.
Pani Schoepe j i jej adwokat są przekonani, że oddelegowanie nie jest podyktowane chęcią jej dokształcenia, a złośliwością.- To zwykła złośliwość. W poleceniu nakazano mojej klientce korzystanie wyłącznie ze środków komunikacji PKS i wyznaczono godziny pracy od 7.25 do 15. Pięć minut zajęło misprawdzenie, czy jest możliwość dojechania i powrotu. Otóż takiej możliwości nie ma! Jeżeli pracodawca przed sporządzeniem takiego pisma nie zadaje sobie trudu, żeby zbadać techniczne możliwości, to jak ja mam inaczej to traktować? W mojej ocenie zachodzi uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa polegającego na złośliwym naruszeniu praw pracowniczych - mówi Maksymilian Wanago, obrońca pani Anny.
Dlaczego ja?
Panią Schoepe dziwi jeszcze jeden aspekt. - Na tym samym oddziale pracuje kobieta z Rzepina. Jaki jest sens płacić jej, żeby dojechała do Słubic, i mnie, żebym dojechała do Rzepina? Dodam jeszcze, że gdybym nawet chciała dojechać innym środkiem niż autobus, to nie zwrócono by mi kosztów dojazdu - mówi.
- Godziny pracy można uzgodnić z pracodawcą w Rzepinie i dopasować dojazd. Myślę, że nie byłoby z tym większego problemu - odpowiada prezes słubickiego szpitala.