M. Drzewiecka, psycholog: W Polsce wciąż uczymy się kobiet u władzy [ROZMOWA]
Mankamentem Małgorzaty Kidawy - Błońskiej jest to, co - paradoksalnie - jest jej siłą, czyli Platforma Obywatelska, która wyposaża ją nie tylko w bazę wyborców, ale też we własne grzechy - mówi Milena Drzewiecka, psycholog z Uniwersytetu SWPS.
Kobiety w Polsce już zasiadały w fotelu premiera. Ale czy jesteśmy gotowi na pierwszą kobietę prezydenta?
- Kandydowanie kobiet na wysokie stanowiska państwowe to u nas wciąż rzadkość. Doczekaliśmy się, co prawda, trzech pań premier: Hanny Suchockiej, Ewy Kopacz i Beaty Szydło, ale jeszcze ani jednej kandydatki na prezydenta, która mogłaby wejść do II tury. Ubiegająca się w 1995 roku o fotel prezydenta Hanna Gronkiewicz -Waltz uzyskała niecałe 3 procent poparcia. W 2005 Henryka Bochniarz miała jeszcze niższe poparcie, podobnie jak w 2015 roku Magdalena Ogórek, która również znalazła się daleko za kandydującymi mężczyznami.
- Teraz kandydatką jest Małgorzata Kidawa-Błońska.
- I też będzie musiała się zmierzyć z podobnymi stereotypami, z którymi mierzyły się inne kandydatki. Ale w tym przypadku będzie inaczej. Nawet jeśli Małgorzata Kidawa-Błońska nie wygra tych wyborów, to dziś istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że wejdzie do drugiej tury. Podkreślam, że to ocena na dziś.
- Z jakimi stereotypami będzie musiała się zmierzyć?
- Na pytanie - jaki powinien być idealny prezydent, usłyszymy, że przede wszystkim skuteczny, zdecydowany i silny. A to cechy stereotypowo męskie, z wymiaru sprawczości. Kobiety postrzegane są przez wymiar wspólnotowości, czyli swoich zdolności komunikacyjnych, wrażliwości i uczciwości. I o ile mężczyzna, który jest sprawczy, a jednocześnie wspólnotowy, to super mężczyzna, o tyle kobieta, która jest wspólnotowa, a potrafi być jeszcze sprawcza, postrzegana już jest jako osoba zimna.
- I gdzie tu sprawiedliwość?
- Można to opisać jako paragraf 22. Z jednej strony mówi się, że kobiety nie są predystynowane do władzy, bo nie są wystarczająco sprawcze. Ale kiedy wykazują się skutecznością, zdecydowaniem i siłą, to są karane za swoje aspiracje do władzy. Bo to im - w mniemaniu wielu- nie wypada. Nawet nie wypada żonom kandydatów na prezydenta. Kiedy w 1992 roku Bill Clinton kandydował na ten najwyższy urząd w USA, to jego żona Hillary w kampanii musiała stanąć za mężem. Bo kiedy wychodziła przed, przedstawiając go, obawiano się, że elektorat może tego nie „kupić”. Że to będzie źle wyglądać, bo ona się wyda zbyt silna. Hillary Clinton stawała już potem krok dalej za mężem. Ale po wygranych wyborach wprowadziła się do jednego z gabinetów Białego Domu i zajęła np. naprawą służby zdrowia. W Polsce wciąż uczymy się kobiet u władzy.
- Czy Małgorzacie Kidawie-Błońskiej będzie łatwiej, bo jest sama w tym męskim wyścigu?
- Zmusza mnie pani do najtrudniejszej dla psychologa odpowiedzi - to zależy. Zależy m.in. od tego, jaka będzie oś sporu tej kampanii. Małgorzacie Kidawie-Błońskiej może być i łatwiej i trudniej. Łatwiej, bo występuje efekt kontrastu. Ale trudniej, bo gdyby, na przykład, w tej kampanii brała udział inna kobieta, np. Beata Szydło, to być może pojawiłyby się pola, na których Małgorzata Kidawa-Błońska mogłaby być uznana za atrakcyjniejszą kandydatkę.
- Mówi się, że Małgorzata Kidawa - Błońska nie ma natury wojownika tylko raczej negocjatora. To może być atut w tym wojowniczym wyścigu?
- To w dużej mierze będzie zależało od konkretnej sytuacji, z jaką zderzymy się w maju. Bardziej chcemy wojownika, gdy czujemy niepokój. Kiedy sytuacja jest niepewna, ludzie są wtedy bardziej skłonni oddać władzę temu, kto obiecuje, że weźmie to wszystko w garść. A w sytuacjach bardziej umiarkowanych wolimy tych, którzy demokratycznie i bardziej empatycznie będą z nami współpracować. Wiele zależy od samej kampanii, ale też od sytuacji w jakiej znajdziemy się w maju. Oczywiście to będzie miało wpływ na wyborców niezdecydowanych. Bo ci, którzy „wierzą” w daną partię, to zagłosują na jej kandydata, niezależnie od tego, kto nim będzie.
- Małgorzata Kidawa Błońska łatwo nie ma. Na jej profilu facebookowym nawet ci, którzy będą na nią głosować, piszą, że musi być bardziej wyrazista. Przestrzegają, żeby nie stała się mistrzynią banału.
- Zwłaszcza w kampanii trzeba pamiętać, że żyjemy w dobie nie tylko 24-godzinnych mediów, ale też mediów społecznościowych, które kochają się w pokazywaniu różnych wpadek. Kandydat musi więc wykazywać się refleksją i refleksem. Myślę, że nad tymi umiejętnościami dobrze byłoby popracować. Ale też Andrzejowi Dudzie wytyka się błędy, zwłaszcza przy jego skłonności do opowiadania żartów, przy których nie zawsze wykazuje się refleksją i refleksem.
- Co może być atutem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej?
- To, że jest, po pierwsze, kandydatką największej partii opozycyjnej, która gwarantuje jej pewną bazę procentową na starcie. Po drugie, myślę, że do tej kampanii jest już lepiej przygotowana niż do parlamentarnej. Ma za sobą całą serię spotkań i wystąpień. Po trzecie wreszcie, nie ma w jej przypadku tego zagrożenia, że będą ją wszyscy sprowadzać do roli paprotki albo marionetki, bo ona w polityce jest wystarczająco długo i nie jest najmłodszą kandydatką. Chociaż Henryka Bochniarz też nie była najmłodszą kandydatką i nie zarzucano jej braku kompetencji jak Magdalenie Ogórek, ale nie potrafiła porwać tłumów. Być może była zbyt intelektualna w wielu przekazach. Atutem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej może być też to, że nie była wcześniej urzędującym prezydentem. Co prawda, urzędujący prezydent może się chwalić tym co zrobił, ma więcej czasu antenowego i okazji do pokazywania się. Ale jeśli podczas prezydentury popełniał błędy, to jego konkurent czy konkurentka może je wykorzystać, wskazując co robił źle i mówiąc, jak można było to rozwiązać lepiej.
- A co może być jej mankamentem?
- Paradoksalnie to, co jest jej siłą, czyli Platforma Obywatelska, która wyposaża ją nie tylko w bazę wyborców, ale też we własne grzechy, jakie partia popełniała. Poza tym Małgorzata Kidawa-Błońska w wyborach parlamentarnych osiągnęła doskonały wynik w Warszawie, ale w wyborach prezydenckich walczy się o elektorat masowy w całej Polsce. A konkurencja może ją łatwo przedstawić jako damę z inteligenckiego domu, która niekoniecznie zna troski przeciętnego Kowalskiego.
- A tu mamy kandydatkę z elit, której jeden pradziadek był premierem w II Rzeczpospolitej, a drugi - prezydentem.
- Nawet jeśli jej polityczna konkurencja nie ma pretensji do jej przodków, to zapewne będzie próbowała sprowadzić ją do tego elitarnego wymiaru, bo przecież ciągle słychać z tamtej strony o łże elitach i anty elitach. Często powtarzam, że jeśli polityk nie opowie swojej historii, to tę historię opowie za niego ktoś inny. Ale to już nie musi być jego historia. I jeśli Małgorzata Kidawa-Błońska nie wystąpi z tą swoją historią jako pierwsza, odda pole do opowiadania i dopowiadania przede wszystkim, swoim konkurentom. Ale nie znamy jeszcze jej haseł wyborczych, ani słów kluczy. Wracając do tych mankamentów, trzeba bardzo uważać na to, co i jak zamieszcza się w sieci. Przeglądałam zdjęcia, jakie się pojawiły po wizycie pani Kidawy-Błońskiej w Wielkiej Brytanii. Na jednym z nich pani marszałek siedzi na lotnisku i rozmawia z ludźmi. Widać, że w ręku trzyma jakąś kartkę. Natychmiast pojawił się w sieci komentarz Rafała Bochenka, byłego rzecznika rządu Beaty Szydło, że kandydat na prezydenta powinien umieć od czasu do czasu powiedzieć coś z głowy. A pani Małgorzata Kidawa-Błońska już nie tylko na konwencjach czy w parlamencie ma prompter czy kartkę, ale nawet w trakcie rozmowy z ludźmi na lotnisku ściąga musi być - napisał. To wydaje się absurdalne, bo mogła siedzieć i przeglądać jakieś wskaźniki ekonomiczne albo inne ważne dane. Ale konkurencja nawet w takich błahych sprawach próbuje przejąć narrację.
- To gruby żart. Ale w kampanii wszystkie chwyty są dozwolone.
- Patrząc na ostatnią kampanię Clinton vs. Trump, można powiedzieć, że nadal nam daleko do tak ostrej walki. Tutaj nie ma „zmiłuj się”. Jeśli kandydatka aspiruje do takiej roli, musi być przygotowana na kampanię negatywną. W Polsce co prawda jeszcze obowiązuje pewien kanon kulturowy. Ale kultura parlamentarna ostatnich lat niszczy go skutecznie. Tak, że sami wyborcy często niewiele już od polityków wymagają. Jeśli szukamy everymena, a nie supermena, everywoman, a nie superwomen, to elegancja może być tylko pobożnym życzeniem wybranych.
- Inna rzecz, że także swoi mogą zaszkodzić. Wracając do zdjęć pani marszałek ze spotkania w Wielkiej Brytanii.
- Na profilu Bartosza Arłukowicza przeważają zdjęcia interakcyjne, na których widać uśmiechnięte twarze. Ale już na profilu jednej z byłych europosłanek Platformy zobaczyłam zdjęcie ze spotkania ze studentami. Była na nim kandydatka, jej dwie koleżanki z partii, bodaj dwoje studentów, a w tle widzimy jak reszta studentów ubiera się i wychodzi. Przekaz jest oczywisty. Można powiedzieć, że to detal.
- Ale takimi detalami konkurencja się żywi?
- Od tych detali nie zależy wynik wyborów, ale jakiś procent można sobie odjąć. Nie mówiąc o utrwalaniu pewnego wizerunku. Ale nad tym nie powinna pracować tylko sama kandydatka. Bo nie jest w stanie tego robić. To kwestia koordynacji i profesjonalizmu sztabu. To sztab musi wiedzieć, jakie zdjęcia i gdzie powinny się znaleźć. Chociaż, powtarzam, kampanii nie wygrywa się samymi mediami społecznościowymi.
- To czym się jeszcze wygrywa?
- Wygrywa się własną obietnicą, jeśli będzie ona bardziej atrakcyjna i wiarygodna, niż obietnica konkurenta. Wygrywa się błędami konkurenta, dobrze je punktując. I wygrywa się opowieścią o sobie, która daje nadzieję na realizację planów i marzeń wyborców. Tym się wygrywa. Tylko najpierw trzeba te aktualne nadzieje i marzenia wyborców jeszcze dobrze odczytać. i marzenia wyborców jeszcze dobrze odczytać.