Łuna nad Trzebinią. Rozwikłana tajemnica wielkiego pożaru
Gdy Kacper i Mateusz z oddali ujrzeli powiększającą się łunę nad Trzebinią, zrozumieli, że powiódł się ich plan podpalenia. Pożar był imponujący, bo z ogniem walczyło 230 strażaków, a w akcji gaśniczej użyto samolotów.
Miejscem akcji tej historii było składowisko odpadów przy ul. Słowackiego 57 w Trzebini. Teren do 2014 r. był własnością Skarbu Państwa, potem przeszedł w ręce prywatne. Jedna firma wydzierżawiła go innej, a ta kolejnej i tak zwieziono tam górę opon, które zajmowały objętość 46 tys. m sześc. Opony miały być przetwarzane na paliwo alternatywne i sprzedawane cementowniom, ale dzierżawcy terenu zaniechali interesu i pozostawili po sobie, jak to się mówi, jeden wielki syf.
Pierwszy na miejscu
To tu pojawili się dwaj negatywni bohaterowie tej opowieści: 22-letni Mateusz B., wysoki, postawny, brunet o wykształceniu gimnazjalnym. Gość spokojny, niekarany, spawacz zatrudniony w jednej firmie z zarobkami 3700 brutto.
Znał się blisko z 28-letnim górnikiem, szczupłym blondynem Kacprem P., który miał żonę i małe dziecko. W wolnych chwilach był od 12 lat strażakiem ochotnikiem, w ostatnim czasie dowódcą drużyny.
Młodszy z nich też kiedyś działał w strukturach ochotników i pomagał w akacjach gaśniczych, ale ostatnio był luźno związany z tą formacją.
Kacper mówił o nim „fanatyk straży”, który cały czas chodził w mundurze i po ogłoszeniu alarmu wściekał się „dlaczego jeszcze nie wyjeżdżamy do akcji”, jakby wszystko sam chciał załatwić.
Dziwne było to, że czasem był pierwszy na miejscu pożarów. Nikt go za rękę nie złapał, ale podejrzenia wokół niego gęstniały. Z Kacprem trzymali się razem, często spotykali i byli dobrymi kumplami.
Z dalszej części artykułu dowiesz się:
- Kto zainspirował podpalaczy
- Jaka czeka ich kara
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień