Fala zwątpienia w przywództwo Tuska rozlała się ostatnimi dniami po opozycyjnych mediach. Zjawisko tym dziwniejsze, że jeśli chłodno spojrzeć na fakty, to powodów do aż takiego rozczarowania nie widać. Po pierwsze, od powrotu Tuska minęło raptem dziesięć tygodni, a w tak krótkim czasie, to co możliwe dla przywódcy, to najwyżej delikatne przyhamowanie wcześniejszych kiepskich trendów.
Po drugie, w okresie tych dziesięciu tygodni nastąpiło nie tylko owo przyhamowanie, ale nawet zdecydowana odmiana trendów. A Platforma, która wiosną była traktowana jako masa upadłościowa, jest znów jedyną realną siłą opozycyjną. W końcu po trzecie, wybory są w Polsce dopiero za dwa lata, więc dezawuowanie już dziś szans Tuska na odsunięcie od władzy Kaczyńskiego, to trochę tak, jakby od sportowca żądać pokazania szczytu formy na dwa lata przed olimpiadą. A dziś, pomiędzy władzą i opozycją ustabilizowała się relacja wzajemnej równowagi, oczywiście korzystniejsza dla opozycyjnego centrolewu, aniżeli dla rządzącej prawicy.
Owe głosy zwątpienia nie płyną z wnętrza Platformy, bo też stamtąd płynąć nie mogą. Partia Tuska ma nie tylko powody do zadowolenia, skoro odbiła sporą grupę wyborców, którzy planowali ją zdradzić dla Hołowni. Ale także przywrócony w niej został wodzowski porządek, o czym przekonuje się np. niesubordynowany młody poseł-biegacz. Co ciekawe, z równoczesną ostrą krytyką przywództwa Tuska wystąpiły dwa kluczowe pisma opozycyjne. Tygodnik „Polityka” zarzuca Tuskowi utratę tempa i energii, sztampowość ataków na PiS i wypranie z jakiejkolwiek politycznej wizji przyszłości.
Z kolei „Gazeta Wyborcza” oskarża Tuska o niezdolność kształtowania debaty publicznej, brak języka przemawiającego do ludzi i brak autorytetu, pozwalającego na zapanowanie nad chaosem wewnętrznym, jaki ponoć panuje w Platformie. Prawdę mówiąc, gdyby te dwie ważne opozycyjne gazety miały rację, to trzeba by uznać, iż Tusk jako lider opozycji został całkowicie zdyskwalifikowany. Trudno bowiem w grzecznych słowach sformułować bardziej brutalną krytykę przywództwa.
W takim kontekście można machnąć ręką na to, że Hołownia, który dotąd starał się oględnie i z nadzieją mówić o wspólnej z Tuskiem przyszłości, teraz uznał, iż nadszedł czas, by szefa Platformy oskarżyć ni mniej, ni więcej, jak o to, iż… jego powrót okazuje się „zabójczy dla szans zwycięstwa z PiS-em”. Hołownia, którego nadęty wcześniej bez uzasadnienia balon, Tusk pomógł trochę nakłuć, ma oczywiście naturalną i personalną zadrę. Ale w jego przypadku tak naprawdę symptomatyczne jest to, że rozpoczynając twarde ataki na Tuska, on także musiał dojść do wniosku, że nowy/stary lider Platformy słabnie, nie daje sobie rady, wpada w rutynę i bezradność. Więc głupia koza, która nie skoczyłaby na pochyłe drzewo. To jasne, że jak dotąd nikt, z samym zainteresowanym włącznie, nie może mieć pewności, czy Tusk jest na dobrej, czy też złej drodze do odsunięcia Kaczyńskiego za dwa lata.
Ale jedno jest pewne. Jeśli to, co się zaczyna dziać – to tylko początek fali zwątpienia w Tuska w jego obozie politycznym, a tak na dobre zwątpienie to rozleje się dopiero za czas jakiś na cały kraj, to Tusk nie tylko przegra tę swoją ostatnią batalię o władzę z Kaczyńskim. Ale też któregoś dnia jeszcze gorzko zapłacze, że nie osiadł spokojnie w Brukseli na europejskich laurach, tylko wrócił, aby tutaj zakończyć swój publiczny żywot ostatnią wielką klęską.