Luksus własnego zdania: Wojna na trybunały
Zarówno hiszpańska sędzia Silva de Lapuerta, jak i sędzia Stanisław Piotrowicz mocno zapisali się już na kartach polskiej politycznej historii. „Blitzkrieg” na dwa trybunały, jaki przeprowadzili w ubiegłą środę, jest zdarzeniem niemającym precedensu. Gdy idzie o sędzię de Lapuertę - to wygląda, iż z jakichś przyczyn zagięła ona parol na Polskę. Już bowiem trzeci raz jednoosobowo wydaje przeciw naszemu krajowi tzw. postanowienie zabezpieczające. I za każdym razem jej celem jest wymuszenie groźbami kar i sankcji zmiany polityki prowadzonej przez państwo polskie.
Za pierwszym razem szło o wymuszenie odrębnego wieku emerytalnego dla polskich sędziów, za drugim o ekspresowy tryb likwidacji węgla brunatnego, zaś teraz - o natychmiastowe usunięcie Izby Dyscyplinarnej, czyli jedynego organu mającego moc orzekać prawomocnie o immunitecie sędziów, którzy dopuścili się przestępstw. Eskalacja postanowień wydawanych przez de Lapuertę napotyka za każdym razem na silniejszą reakcję obronną Warszawy. O ile za pierwszym razem polską reakcją była posłuszna uległość, to za drugim widzieliśmy już odmowę podporządkowania się, a teraz - za trzecim razem - reakcją jest błyskawiczna wojna trybunałów, do której w Warszawie wystawiono sędziego Piotrowicza.
Oboje sędziowie to postaci kontrowersyjne przez swoje życiowe i rodzinne powiązania z dawniejszą dyktaturą w obu krajach. Sędzia de Lapuerta jest znana ze swych sympatii i datków na rzecz hiszpańskiej prawicy, co nie dziwi, jeśli zważyć, że jest dzieckiem jednego z czołowych polityków frankistowskich - Federica Silvy Munoza, ministra i współpracownika gen. Franco, i twórcy formacji Alianza Popular - dziś traktowanej w Hiszpanii jako ruch faszystowski. Sędzia Piotrowicz - to z kolei znienawidzony przez liberalną opozycję prokurator z czasu dyktatury gen. Jaruzelskiego, a jego rola w ówczesnych procesach politycznych do dziś nie jest jasna. Nie sposób odpowiedzialnie bronić tezy, że polityczna genealogia obojga sędziów ma jakiś wpływ na wydawane dziś przez nich stricte polityczne wyroki. Ale fakt, iż to tacy właśnie sędziowie stali się symbolami „demokracji jurysdykcyjnej” - czyli panoszącej się dominacji sędziów nad politykami, jest zjawiskiem tyleż wartym zauważenia, co ciekawym samym w sobie.
Bo też obecna wojna na trybunały jest zjawiskiem całkowicie patologicznym w demokratycznej polityce. Z jednej strony Komisja i Parlament Europejski, dążące za wszelką cenę do osłabienia i zmiany władzy w Polsce, nie są w stanie tego osiągnąć metodami politycznymi, gdyż 27 rządów unijnych nie godzi się (jak dotąd) nałożyć na Polskę sankcji finansowych, w trybie przewidzianym Traktatem Lizbońskim. Używają więc unijnego trybunału, a ściślej mówiąc - sędzi de Lapuerty, aby sypać piach w szprychy prawicowemu polskiemu rządowi. Z drugiej strony przywódcy PiS chyba zorientowali się, iż w czasach rosnącej politycznej dominacji sądów, efektywniej wieść spór z Brukselą nie bezpośrednio, ale per procura - za pomocą wyroków trybunalskich, a konkretnie używając sędziego Piotrowicza.
I tak para de Lapuerta i Piotrowicz okazuje się grać dziś rolę absolutnie pierwszoplanowych polityków, prowadzących ze sobą grę o kształt władzy i polityki polskiej. Trzeba zdawać sobie jednak sprawę, że ta wojna na trybunały oznacza podwójną deprawacją życia publicznego. Deprawuje się demokratyczna polityka, gdyż polityków mających realny mandat wyborczy i społeczne poparcie zastępują jakieś dziwne figury w togach, podobne do karykaturalnych postaci z filmów Felliniego. I to one mają nagle decydować o losach kraju! Ale tak samo deprawuje się wymiar sprawiedliwości, który - prawdę mówiąc - ze sprawiedliwością ma już mało wspólnego, gdyż zamiast niej zabrał się za czystą politykę i z polityczną pasją uczestniczy w brutalnej rozgrywce o władzę.