Luksus własnego zdania. Uczeń czarnoksiężnika
To jasne, że stan wyjątkowy na pograniczu ma przede wszystkim cele porządkowe. Już wcześniej taki krok wykonała również Litwa. Wygląda bowiem na to, że miński tyran bawi się przednie podrzucaniem Polsce i Litwie na granice azjatyckich „nielegałów”, i prędko chyba nie porzuci tej zabawy.
A ma też na nią przyzwolenie moskiewskiej Łubianki, gdzie każde, nawet malutkie zamieszanie wywołane w Polsce, czy na Litwie, przyjmowane jest zawsze z satysfakcją. Jednak też po polskiej wewnętrznej stronie nic nie wskazuje na to, aby grupki pobudzonych emocjonalnie aktywistów zamierzały dobrowolnie zwinąć protestacyjne mini-miasteczko namiotowe i zrezygnować z przeszkadzania pogranicznikom. Aktywistom zależy na rozgłosie, a ten mają murowany, za sprawą wozów telewizyjnych, wysłanych na granicę i śledzących każdą, nawet najbardziej błahą formę protestów. Na granicy zrobił się więc klincz. A perspektywa jest taka, iż imigrantów będzie więcej, i protestujących również. Na razie co prawda skala zdarzeń jest niewielka, ale takie małe kryzysiki łatwo lubią się przeradzać w poważne kryzysy. Z ofiarami, możliwymi w każdej chwili.
Ale to tylko jeden aspekt decyzji o stanie wyjątkowym. Drugi, jak zwykle, dotyczy czystej polityki, czyli rywalizacji o władzę. Kaczyński i Morawiecki złapali ten polityczny prezent, jaki sprawiono im w Mińsku i Moskwie, i cieszą się nim jak dzieci, nie pozwalając sobie wyjąć go z rąk. Stan wyjątkowy ma stworzyć dodatkowy teatr polityczny. W końcu przecież, odkąd w 1997 roku uchwalono konstytucję kwietniową, żadna władza nie korzystała dotąd z tych uprawnień. A poza podwyżkami płac, emerytur i zasiłków, nie ma dziś w polityce takiej sprawy, która by bardziej konsolidowała lud w poparciu dla władzy, niźli ochrona kraju przed groźbą najazdu azjatyckich i afrykańskich imigrantów. Na Nowogrodzkiej i w Alejach Ujazdowskich rosnące słupki PiS muszą budzić entuzjazm, a nieoczekiwanie zaczynają one znów sięgać niemal 40%. Zważywszy niezliczone wpadki, błędy i kłopoty, jakie zaliczył ostatnio obóz władzy, jest to bez wątpienia polityczny wyczyn. A PiS-owi nic lepszego się już zdarzyć nie może, niźli walka o szczelność i ochronę polskich granic.
Opozycja tymczasem nie radzi sobie z kryzysem na wschodniej granicy. Początkowo mogło się wydawać, że kto jak kto, ale doświadczony Tusk doskonale rozumie, iż spór z rządem na tle imigrantów jest dla opozycji zabójczy. Pierwszy tweet Tuska na ten temat (że państwo ma chronić granice, albo go w ogóle nie ma) wyglądał na próbę narzucenia dyscypliny całej opozycji, a przede wszystkim samej Platformie. Ale co dziwne, wkrótce Tusk zaczął się chyłkiem wycofywać, przyzwalając na przygraniczne utarczki z pogranicznikami, a potem sam dołączając się do napaści na rząd, z użyciem najzupełniej kontrfaktycznej w tym wypadku argumentacji humanitarnej. Podczas olsztyńskiego kampusu mówił znów swym tradycyjnym językiem, o „podłości” PiS w postępowaniu z imigrantami.
Pozostaje ciekawe pytanie o przyczyny takiego nieracjonalnego zwrotu Tuska. Niewykluczone, że z rozpętaną przezeń kampanią walki z PiS, jako złem absolutnym i metafizycznym, jest tak, jak ze znanym z ballady Goethego przypadkiem „ucznia czarnoksiężnika”. Ów uczeń – jak wiadomo – bezrozumnie rozpętał wyuczonymi zaklęciami wszelkie możliwe ciemne moce. A gdy okazało się, iż są one groźne dla niego samego, już nie znalazł zaklęcia, które mogło by je powstrzymać.