Kiedy przeczytałem, iż warszawskie ministerstwo kultury kazało wyburzyć Most Galicyjskiej Kolei Arcyksięcia Karola Ludwika, w pierwszej chwili uznałem, że to jakieś idiotyczne qui pro quo, albo kolejny z pleniących się w mediach fake newsów.
Ale zaniepokoiła mnie minister Magdalena Gawinowa, dowodząca - ni mniej ni więcej - iż wyburzenie mostu to konieczność ze względu na wygodę kolei, której łatwiej będzie zburzyć historyczny most i postawić imitującą go nowoczesną konstrukcję. Rzadko mi się zdarza ulegać emocjom, ale tym razem zaniemówiłem i na dłuższą chwilę ogłupiałem z wrażenia.
Równie dobrze mógłbym przecież przeczytać, że dla wygody zacnych kupców, którzy zimą marzną, a cały rok mają ciasnotę w kramach sukienniczych, warszawskie ministerstwo kultury postanowiło zburzyć stare Sukiennice, by w tym miejscu postawić wreszcie jakąś nowoczesną halę, imitującą tę starą, nie dość przecież funkcjonalną.
Zacząłem wydzwaniać w różne miejsca, by sprawdzić, czy to aby nie jakieś nieporozumienie. No i dowiedziałem się, że owszem, prawda. Most Arcyksięcia ma zostać zburzony pod presją kolei i lobbingu ministerstwa infrastruktury. Ów resort, wraz z podległymi mu państwowymi kolejami, od dłuższego czasu nie umie sobie bowiem poradzić z rozbudową wschodniej linii kolejowej. Więc wymyślił, że jak się zburzy most – to rozbudowa nie tylko pójdzie w końcu naprzód, ale będzie tańsza.
Dowiedziałem się też, że ponoć pod presją tego właśnie lobbingu wylano z pracy krakowską Panią Konserwator Zabytków, zatem teraz już nie ma przeszkód, aby most przestał być zabytkiem i został zburzony. W końcu co za różnica dla warszawskich urzędników! W stolicy przyzwyczaili się do tego, że najdumniejsze zabytki są atrapami, więc dlaczego w Krakowie nie mogłoby być tak samo?
Nie podzielam, ale mogę zrozumieć słabą wrażliwość Warszawy dla krakowskiego poczucia historycznej ciągłości. Jeśli czegoś nie pojmuję i potępiam, tak mocno jak tylko potrafię, to tego, iż impuls do decyzji o wyburzeniu wyszedł nie skądinąd, jak właśnie z Krakowa. Jak głęboko wykulturowanym krakusem być trzeba, aby żądać wyburzenia zabytku, który w ciągu przeszło półtora wieku istnienia, stał się kluczowym elementem pejzażu ścisłego centrum miasta (600 m od Rynku) i architektonicznym symbolem Grzegórzek! Ile lekceważenia trzeba mieć dla tradycji tego miasta, aby dla zamaskowania nieudolności prowadzonego remontu, chcieć zburzyć obiekt, będący majstersztykiem architektury i inżynierii XIX wieku!
A na dodatek przywołujący do dziś dnia, przez swą nieprzerwaną użytkową ciągłość, wielkość i legendę dawnej Galicji! Legendę tak przecież żywą i ważną dla kulturowego dziedzictwa Krakowa.
Słyszę teraz, że w Warszawie się jednak obudzili. Ponoć Most Arcyksięcia ma pozostać zabytkiem i ma nie być burzony, ale modernizowany. Tak właśnie, jak kolej obiecała to solennie kilka lat temu, choć z tamtych obietnic próbowała się teraz nikczemnie wyłgać. Wygląda na to, że w ministerstwie kultury są ludzie zdolni do szybkiej korekty własnych błędów, co w polityce jest rzadką i cenną cnotą.
Odniosłem wrażenie, że w Warszawie po prostu nie zdawano sobie sprawy ani z tego, jak bezcenny dla tradycji Krakowa obiekt postanowili wyburzyć, ani jak bezecna była presja na wydanie takiej decyzji. Chwała Bogu! Bo czegoś takiego, jak zburzenie par force Mostu Arcyksięcia Karola Ludwika, nie dałoby się przecież ani wybaczyć, ani zapomnieć.