Luksus własnego zdania. Podpalona beczka prochu
Opublikowane w sieci zdjęcie ulicy dojazdowej do lotniska w Kabulu mówi wszystko o istocie afgańskiego kryzysu humanitarnego. Pomiędzy szpalerem zaniedbanych domów i ogrodzeń po obu stronach, widać na nim zwarty tłum ludzi, w większości młodych mężczyzn, napierający w kierunku lotniska. W oddali rysują się charakterystyczne zabudowania lotniskowe, ale ze zdjęcia można sądzić, że znajdują się one jakiś kilometr, albo i więcej, od punktu, z którego wykonano tę fotografię.
Zwarty i napierający tłum rozciąga się aż do lotniska, niektórzy mają ze sobą jakieś wyraźnie przeszkadzające im w tłoku bagaże. Nie sposób sobie wyobrazić, aby w takich warunkach ktoś mógł swobodnie dostać się na teren lotniska, tylko dlatego, że znalazł się – jako uchodźca polityczny – na amerykańskiej, polskiej, czy niemieckiej liście emigrantów. Tak rzeczy się miały parę dni temu na zewnątrz kabulskiego lotniska. Co działo się na samej lotniskowej płycie – a więc siłowe wdzieranie się do samolotów i próby uchwycenia się przez ludzi samolotów podczas startu – mogliśmy obserwować na ekranach telewizorów.
Jest jasne, że znów mamy do czynienia z kryzysem humanitarnym. A także z ponownym otwarciem wielkiego konfliktu wokół imigracji do Europy, który raz już wybuchł w roku 2015, i od tamtego czasu tlił się, ale nigdy przecież nie został wygaszony. Odkąd wielomilionowe, ubogie i pozbawione wykształcenia masy ludzkie w Afryce i Azji zaczęły żyć opętańczą nadzieją na dostanie się do Niemiec, Anglii albo Szwecji, każdy konflikt polityczny albo kataklizm naturalny pobudzać będzie te wielkie rzesze do ruszenia na Europę.
Dla każdego, nawet niezbyt przenikliwego obserwatora, było oczywistością to, że zmiana władzy w Afganistanie musi wywołać na nowo takie pobudzenie. Co prawda, ugrupowanie Talibów nie dało dotąd realnych powodów do masowej ucieczki z kraju, w obawie przed represjami. Ale już samo to, że władzę przejmują islamiści, będący zwolennikami prawa szariatu, zaś Amerykanie znów ewakuują się w popłochu helikopterami z dachu swej ambasady, musiało tylko wzmocnić owo emocjonalne pobudzenie wśród Afgańczyków.
I właśnie dlatego, w takich momentach na przywódcach wolnego świata spoczywa odpowiedzialność za to, aby nie podpalić tej prawdziwej beczki prochu. W 2015 roku nie zdała tego egzaminu z odpowiedzialności niemiecka kanclerz, która jednym rzuconym zdaniem zaproszenia imigrantów do Niemiec, uruchomiła lawinę, z opłakanymi skutkami dla całej Europy. Niestety, politycy nie uczą się na błędach. Teraz histeryczną reakcję afgańskich rzesz ludzkich, nagle ruszających na kabulskie lotnisko, uruchomiły zapowiedzi masowych ewakuacji do Europy i Ameryki przez wojsko, drogą lotniczą.
Tak samo jak sześć lat temu w przypadku Merkel, ta decyzja była efektem intencji naiwnie humanitarnych. Ale jak wiadomo, dobrymi humanitarnymi intencjami piekło jest wybrukowane, zwłaszcza piekło polityczne. Nie ma co teraz udawać, że to źli Talibowie odpowiadają za wybuch kryzysu humanitarnego. To nieprawda. Tę zapałkę na afgańską beczkę prochu rzucili amerykańscy i europejscy przywódcy, dając pobudzonym rzeszom Afgańczyków wizję łatwego dostania się na Zachód. Ci amerykańscy i europejscy przywódcy będą też moralnie odpowiedzialni, jeśli teraz obudzone nagle marzenia tych tłumów się nie spełnią. A zwłaszcza, jeśli ten nieudany exodus zakończy się (jak zwykle) tratowaniem, gwałtem, strzelaniną i ofiarami.