Śmiem sądzić, iż pomysł, aby uderzyć w ludzi, którzy założyli panele słoneczne na swoich domach, stodołach i trawnikach – to najgłupszy pomysł spośród wszystkich, jakie dotąd wymyślili ministrowie Morawieckiego.
I to uderzyć teraz, gdy ceny prądu, gazu i paliw zwariowały, deficyt energetyczny robi się naprawdę groźny, i nawet Chińczycy zamykają fabryki z powodu braku prądu. A ma to też swój kontekst międzynarodowy: za chwilę polityczny świat zjeżdża się do Glasgow, aby na szczycie COP26 składać kolejne wyższe zobowiązania co do udziału „zielonej energii” w mixie energetycznym. Tymczasem dwaj polscy ministrowie od energetyki – Naimski i Kurtyka (ten ostatni właśnie odwołany, ale nie z tego powodu) uznali, iż zbyt wielu Polaków robi zbyt dobry interes na swych domowych panelach słonecznych. Więc że trzeba pilnie, już od roku 2022, ów interes im popsuć. A więc tym, którzy już mają panele, kazać i tak płacić sowite rachunki za prąd państwowym koncernom energetycznym. A tych, którzy dopiero planowali taką inwestycję, szybko do niej zniechęcić.
W czym cała rzecz? Ano w tym, że w ostatniej chwili, bez konsultacji i obowiązkowej tzw. „oceny skutków regulacji”, wniesiono poprawki do ustawy, przygotowanej i firmowanej przez byłą wicepremier Emilewiczową (skądinąd krakowiankę). Tyle tylko, że o ile Emilewiczowa forsowała projekt ułatwiający rozwój fotowolatiki, to ministrowie „poprawili” jej projekt tak, aby stał się on swym własnym przeciwieństwem.
Najkrócej mówiąc: nowa zasada rozliczeń między właścicielem paneli i koncernem energetycznym ma polegać na tym, by ten pierwszy musiał odsprzedawać wyprodukowany przez siebie prąd jak najtaniej koncernowi, po czym jak najdrożej odkupywać odeń ów prąd, gdy go zabraknie w domu. Logika jest tu prosta: panele, które założę na moim dachu, mają być dobrym interesem dla państwowego koncernu, a nie dla mnie. Pozostaje tylko pytanie – w imię czego miałbym czynić taką inwestycję na moim dachu? Aby wspomóc w kłopotach Tauron, Energę, Eneę albo PGE?
Ministerialne poprawki mają też inne sposoby na zniechęcenie zwykłego człowieka do paneli. Na przykład taki, iż jako właściciel paneli, będę mieć obowiązek każdego dnia śledzić, czy aby w sieci nie ma nadwyżki prądu, bo to na mnie spadnie teraz obowiązek wyłączenia moich paneli, pod groźbą sankcji. Jawny absurd? Każdy widzi. I dlatego też tak widoczna jest rządowa niełaska dla paneli, kryjąca się za tymi poprawkami. Pełnomocnik rządu ds. „zielonej energii” wiceminister Zyska (skądinąd dawna „Solidarność Walcząca”, czyli najbliższy krąg prywatnych kolegów premiera) bez ogródek jedzie otwartym tekstem. Mówi, iż Polacy celowo instalują większą moc paneli, niźli wymaga ich dom, bo im się opłaca odstępowanie prądu państwowym koncernom.
I ten niecny proceder władza musi w końcu przerwać. Czy kogoś obchodzi, że już 600 tysięcy Polaków, najczęściej tych średniaków, a nie bardzo zamożnych, stało się tzw. „prosumentami”, czyli zaczęło produkować swój prąd ze słońca? Czy ma jakieś znaczenie to, iż władze do tego namawiały, obiecując właśnie dużą oszczędność na cenach prądu, a nawet tworzyły programy zachęt, takie jak „Mój prąd”? Czy premiera Morawieckiego może martwi to, że to są wyborcy, którzy muszą się uznać za oszukanych? A może jest po prostu tak, że w Polsce nadal po cichu rządzi tzw. „lobby węglowe”, które paneli nie cierpi, jako groźnego wroga dla swoich interesów.