Na niderlandzkiej scenie politycznej spore zamieszanie wywołała minister od energetyki Cornelia van Nieuwenhuizen. Ogłosiła ona odejście z rządu, ponieważ staje na czele lobbingowej grupy koncernów energetycznych, w której prym wodzi rosyjski Gazprom.
Oburzone gazety holenderskie podają, że pani minister złasiła się na pensję w wysokości ćwierci miliona euro miesięcznie. To wcale nie tak dużo, zważywszy że pani Cornelia zajmowała się energetyką w rządzie kluczowego kraju przez cztery lata, więc zna osobiście wszystkich ludzi w Unii, od których zależą decyzje energetyczne, a z większością z nich jest zapewne „na ty”.
Tymczasem prezydent Putin na gwałt potrzebuje teraz tego rodzaju „fachowców”, gdyż po tym, jak wbrew przeszkodom, udało się wybudować gazociąg bałtycki, musi jeszcze stoczyć batalię o wyłączenie tych rur spod regulacji unijnych, obalić niekorzystne wyroki sądów i zadbać o monopol Gazpromu. Kto jak kto, ale pani Cornelia jest więc skarbem, który udało się kupić.
Niderlandzka minister podąża zresztą szlakiem, wytyczonym przez polityków z najwyższej półki. Lewicowy premier Finlandii Lipponen, swego czasu odznaczony przez Putina „Medalem Przyjaźni”, przeszedł do pracy na rzecz spółki Nord Stream 2 AG, której pomagał załatwiać zezwolenia ekologiczne na Bałtyku.
Prawicowy francuski premier Fillon, skądinąd gorliwy działacz katolicki i moralista, przyjął od prezydenta Rosji posadę dyrektora w koncernie Zarubieżnieft, gdzie jako kolegów w Radzie ma niemal samych oficerów dawnego sowieckiego KGB. Austriacka szefowa dyplomacji Kneissel od niedawna jest w Radzie Dyrektorów rosyjskiego potentata naftowego – Rosniefti, gdzie skądinąd ma przyjemność podlegać szefowi owej Rady, którym jest niemiecki kanclerz Schroeder. Ten ostatni jest niewątpliwie królem pośród europejskich polityków zarabiających u Putina, a pieniądze jakie od lat dostaje za usługi i psią wierność są niewyobrażalne, nawet dla bogatego Niemca.
To fakt, że Putin stworzył prawdziwy rynek pracy dla zdemoralizowanych polityków zachodnich, chciwych na szybkie, wielkie i łatwe pieniądze. Trudno zresztą mieć o to doń pretensje, skoro kupując obcych, działa przecież w interesie Rosji. Osobiście nie miałbym nic przeciw temu, aby Polska kupiła nawet za najcięższe miliony… na przykład emerytkę panią Merkel, choć mogłoby to być trudne, gdyż wyjątkowo w dzisiejszej polityce, wygląda ona na kobietę z zasadami.
Ale prawda jest taka, że choć sprzedawanie swych usług rosyjskiej energetyce stało się biznesem modnym w unijnej Europie, to Rosjanie nie mają tu wcale monopolu. Angielski premier Cameron, po tym jak przez pomyłkę wyprowadził swój kraj z Unii, sprzedał się… australijskiemu miliarderowi Lexowi Greensillowi. I brał miliony za to, iż od czasu do czasu dzwonił na prywatne komórki swoich byłych podwładnych z rządu, aby zachachmęcili jakiś rządowy kontrakt (np. z angielską państwową służbą zdrowia), dzięki któremu Australijczyk zarobiłby nie jakieś tam marne miliony, ale miliardy. Upokarzające? Chyba jednak nie dla konserwatywnego angielskiego premiera.
Tak! Jasne że wiem, iż moralizatorstwo w odniesieniu do polityków jest nie tylko myślową głupotą, ale w dodatku najczęściej tkwi za nim nieszczerość, hipokryzja i blaga. Ale cóż z tego, skoro pomimo to, nie potrafię patrzeć na tych pleniących się w europejskiej polityce jurgieltników inaczej, niż z jakimś estetycznym obrzydzeniem.