Paweł Kukiz ma rację, składając wniosek o komisję śledczą w sprawie nadużywania podsłuchów. Co prawda, jego przekonanie, iż taka komisja - jeśliby udało się ją powołać - „zajęłaby się problemem, a nie była instrumentem do przedwyborczej walki”, grzeszy naiwnością wyjątkową jak na posła, który już dobrych parę lat spędził w ławach sejmowych. Być może sam Kukiz, jako przewodniczący takiej komisji, mógłby wpłynąć na lekkie stonowanie najbardziej zawziętych przejawów partyjnej waśni, jaka w tym gremium zapewne i tak by rozgorzała.
Sojusz, jaki Kukiz nie tak dawno zawarł z Kaczyńskim, oraz wulgarne napaści, jakie spadły na niego z tego tytułu, mogłyby skłonić lidera PiS do uznania, iż taka kandydatura jest strawna dla obozu władzy. Zaletą Kukiza jest to, iż raczej trudno by go było skłonić do mataczenia co do faktów, co w każdej komisji śledczej stanowi największe niebezpieczeństwo. A też nie ma on powodów, aby z hipotetycznej komisji zrobić miecz na „pisowskie czarownice”, co marzyłoby się opozycji. Nie ma w tym Sejmie nikogo innego, kto spełniałby jednocześnie oba te warunki.
Więc choć nie wierzę w komisję wolną od partyjnej waśni, to mimo to uważam, że po historii z izraelskim systemem „Pegaz” kwestia inwigilacji dojrzała do przesłuchań w komisji śledczej. Są po temu dwa niebłahe argumenty. Pierwszy wynika z daleko posuniętej niejasności i zamętu co do samej natury systemu „Pegaz”, panujących w opinii publicznej. Informacje międzynarodowych mediów wskazywałyby, iż chodzi tu o tajnie instalowaną aplikację, która bynajmniej nie służy tylko do „zwyczajnej” inwigilacji delikwenta podejrzanego o popełnianie przestępstw. Ale, co ważniejsze, ma ona być technicznym narzędziem konstruowania prowokacji przeciw owemu delikwentowi. Czyli umożliwiać wysyłanie konfabulowanych sms-ów i e-maili, fabrykowanie rozmów telefonicznych, rozpowszechnianie celowo zmyślonych postów etc. Owszem, policja za zgodą sądu musi mieć prawo inwigilacji przestępców. Ale w wolnym kraju w żadnym razie nie może posługiwać się technicznymi narzędziami prowokacji służącymi zawsze i wszędzie do tego samego celu: niszczenia politycznych wrogów. Niestety, premier i ministrowie mówią na ten temat językiem Pytii: niby wszystkiemu zaprzeczają, ale tak, aby w razie czego nie być złapanymi na nagim kłamstwie.
Jest i drugi argument na rzecz komisji śledczej, chyba ważniejszy od poprzedniego i nietracący swojej ważności nawet wtedy, gdyby hipotetyczna komisja miała pogrążyć się w partyjnych waśniach. Każdy, kto choć trochę zna służby specjalne, wie dobrze, iż od czasu do czasu wymagają one swoistego utemperowania przez opinię publiczną. Inaczej bowiem się degenerują i miast być obrońcami wolności (co jest ich misją) stają się dla niej zagrożeniem. Najbardziej instruktywne w tej mierze jest doświadczenie amerykańskie, gdzie mniej więcej co dekadę wybucha wielka afera wokół nadużyć służb, która przywołuje je do porządku na następnych kilka lat. Tak właśnie w demokracji działa praktyczny mechanizm społecznej kontroli nad służbami. W Polsce, jeszcze od czasu władzy Tuska, narasta skala niepokojących wieści, a raczej niemożliwych do weryfikacji pogłosek wskazujących na nadmierne rozpanoszenie się służb oraz iluzoryczność cywilnej nad nimi kontroli. Więc komisja śledcza powinna być takim demokratycznym „szarpnięciem cugli”, które na następne lata choć trochę przywoła służby do porządku.