Luksus własnego zdania Jana Rokity: Płaczliwy minister
Niedawny wywiad Zbigniewa Raua dla „Rzeczpospolitej” zrobił wielką karierę właśnie z tego powodu, że nigdy nie powinien był się ukazać. U nas w kraju prawicowi politycy i publicyści z satysfakcją uznali go za koronny dowód słuszności swych uprzedzeń względem Ameryki i Niemiec.
Jeszcze częściej cytaty z ministra przywoływali posłowie i dziennikarze opozycyjni, gdyż oni z kolei potraktowali wywiad jako potwierdzenie miotanych od dawna oskarżeń, wedle których Polska pod rządami Kaczyńskiego stała się słaba, bezsilna i utraciła nie tylko wpływ na świat, ale i kontrolę nad swym własnym losem. Jednym i drugim zatem Rau zrobił prezent, dostarczając propagandowej amunicji dla twierdzeń nie tylko mocno przesadzonych, ale na dodatek wzajemnie sprzecznych.
Przez swą oryginalność wywiad Raua został odnotowany także w unijnej Europie i Ameryce. A dziennikarze gazety, w której się ukazał, postawili nawet odważną tezę, wedle której publikacja miała wpłynąć na decyzje Białego Domu, tak iż Biden zainicjował nagle kuluarowy „small talk” i wspólne zdjęcie z Andrzejem Dudą, w jakimś antrakcie brukselskiego szczytu NATO. Gazecie nie ma się w końcu co dziwić - każda redakcja by chciała, aby publikowane przez nią teksty wywierały wielki wpływ. Ale to co naprawdę odnotowano w kancelariach rządowych po tej i tamtej stronie Atlantyku, to fakt, iż prawicowy rząd w Warszawie poczuł aż na tyle dotkliwie szereg zadanych mu przez „sojuszników” upokorzeń, iż łamie reguły gry panujące w świecie międzynarodowej dyplomacji, i płaczliwym tonem skarży się na krzywdy, jakich doznaje.
Zapewne nikt spośród zachodnich liderów, wrogich wobec obecnych władz polskich, na skutek wywiadu Raua nie zmienił ani nie zmieni polityki wobec naszego kraju. Przeciwnie, przynajmniej niektórzy musieli poczuć satysfakcję, że polityka, która miała zaboleć Warszawę, zabolała nawet bardziej, aniżeli się tego spodziewano.
Jeśliby wywiad ministra traktować jako tekst publicystyczny, to jest on inteligentny, ciekawy, a nawet na poły plotkarski. Sam czytałem go z wypiekami na twarzy. Rau otwarcie oskarża rząd Bidena o okłamywanie władz polskich, piętnuje dogmatyczne odrzucanie dobrych praktyk z czasów Trumpa, ujawnia fiasko polskich starań o zaproszenie Ukrainy na szczyt NATO. Gdyby minister po cichu puścił przeciek jakiemuś dobremu publicyście, to miałoby to swój sens i skutek. Wątpię jednak, czy takie otwarte opowiadanie przez szefa dyplomacji poufnych faktów kompromitujących rząd USA, najlepiej służy polskim interesom. W końcu ministrów spraw zagranicznych nie najmujemy po to, by dawali pasjonujące wywiady, ale by w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji, umieli znajdować wąską ścieżkę skutecznej polityki.
Jednak to dopiero połowa problemu z tym wywiadem, i to ta połowa mniej istotna. Jądro wypowiedzi Raua stanowią bowiem narzekania i skargi. Że sojusznicy nie mają czasu dla polskiego rządu, że Biały Dom nie wysyła do Warszawy nowego ambasadora, że Ameryka „komunikuje się z adwersarzami, a nie z sojusznikami”, a nawet, że sojusznicy… nie odbierają telefonów! To wszystko zapewne prawda, tyle tylko, że nie bierze się to ani z przypadku, ani z jakichś dąsów czy fochów panujących w Waszyngtonie. Rau przecież wie, że to jest przemyślana polityka, której celem jest pomniejszenie politycznego znaczenia całej Europy Środkowej w ogólności, a w szczególności zepchnięcie do narożnika rządzącej w Polsce prawicy, którą Biden uważa za stronnika swego wielkiego wroga - Trumpa. Od szefa dyplomacji oczekiwałbym nie tego, by płaczliwie narzekał w gazetach na taki stan rzeczy, bo to w niczym pozycji Polski nie poprawia. Ale tego, by potrafił tak podejść nową ekipę w Waszyngtonie, aby ta zaczęła zmieniać swoje podejście do Polski. I wtedy dopiero pochwalił się w gazetach takim osiągnięciem.