Luksus własnego zdania Jana Rokity. Dymisja. Rzecz o Jarosławie Gowinie
Błędem Kaczyńskiego był ubiegłoroczny powrót Gowina do rządu. Rzecz nie tylko w tym, że potraktowano wówczas jak kawałek drewna sprawną i ideową minister rozwoju Jadwigę Emilewicz, dlatego tylko, by zwolnić posadę dla Gowina. A takie cyniczne i nielojalne zagrywki lubią się mścić na autorach. Ale ważniejsze, że od tamtego czasu nawet dla średnio zorientowanego obserwatora widać było, że „nowy” Gowin, w przeciwieństwie do tamtego „starego”, sprzed kryzysu wokół wyborów kopertowych, stoi samotnie obok rządu.
Tamtego lata coś definitywnie pękło w politycznych relacjach pomiędzy Gowinem a szefem PiS-u, a w konsekwencji również między Gowinem a premierem. Najprościej należałoby opisać owo pęknięcie jako rozpad zaufania, dzień za dniem nabierający takich rozmiarów, że uniemożliwiający jakąkolwiek wspólną pracę. Od pewnego czasu widać było, jak wicepremier staje się martwą kukiełką wewnątrz gabinetu Morawieckiego. To się rzucało w oczy, gdy np. miast używać silnej konstytucyjnej władzy w toku uzgodnień międzyresortowych, Gowin słał listy otwarte do kolegów z Rady Ministrów (np. do Czarnka) krytykujące ich inicjatywy. Taki stan zaczynał wyglądać na polityczną groteskę, więc od dawna było jasne, że druga dymisja Gowina jest już jedynym logicznym rozwiązaniem.
Niejasność dotyczyła tego, jaki będzie ostateczny casus belli, który da pretekst do dymisji. Ze swej perspektywy Gowin dokonał rozsądnego wyboru. Świadomie przeciągnął strunę, stawiając ultimatum w sprawie podatków dla biznesu i dekoncentracji kapitału zagranicznego w mediach. W pierwszej sprawie musiał być świadom, że atakuje ukochane dziecko Kaczyńskiego i Morawieckiego, czyli „Polski Ład”, wokół którego liderzy PiS chcieli zbudować legendę, po części przynajmniej mijającą się z faktami. Za sprawą Gowina cała ta legenda legła w gruzach, gdy z precyzją wicepremier pokazał, że ofiarami rządowej operacji podatkowej mają być wcale nie bogacze, ale mały i średni biznes, od lat stanowiący motor rozwoju. W sprawie mediów Gowin mógł również być pewien wizerunkowego sukcesu. Co prawda potężna kampania, wedle której celem pisowskiej noweli ustawy medialnej miałoby być przejęcie TVN, jest pozbawiona podstaw faktycznych, gdyż nie wywołuje bynajmniej takiego skutku. Ale też od początku było wiadomo, że rzecz musi zostać ubrana w kostium walki między wolnością mediów i ich kneblowaniem. I w takiej postaci zostanie bez zmrużenia oka „łyknięta” przez opinię publiczną. W jednej i drugiej sprawie Gowin mógł licytować wysoko i w ciemno.
To się udało. Teraz Gowin jest już tylko jednym z opozycyjnych posłów, który wraz z malutką wierną grupką może dorzucać te kilka głosów w sejmie przeciw rządowi Morawieckiego i jego ustawom. Może się okazać, że powiększona o te kilka głosów opozycja zyska szansę na sparaliżowanie władzy, która popadnie w kompletny dryf. To byłoby spełnienie planów Tuska, który nie chce przecież teraz PiS-u władzy pozbawiać, skoro partia Kaczyńskiego jest ciągle sondażowym potentatem. Ale chce mieć czas dla zniszczenia tego zaufania, tak, by zapędzony do narożnika PiS zaczął być traktowany z pogardą nawe na Podhalu. Tyle tylko, że to już nie jest polityczna gra Gowina. A jego w niej znaczenie jest takie samo, jak każdego innego posła z tylnych ław opozycji, posłusznie naciskającego w głosowaniach guziki przeciw rządowi. Czy zatem ta świetna i burzliwa kariera krakowskiego polityka tym razem powoli zbliża się ku końcowi?