Tuż po zakręceniu rosyjskiego kurka z gazem premier Morawiecki mówi w sejmie z oburzeniem o „bezpośrednim ataku na Polskę”, „rosyjskim szantażu” i „pistolecie przystawionym do głowy”
A przy okazji się chwali (skądinąd, tym razem nie bez podstaw), że my się tego pistoletu już nie boimy, w przeciwieństwie do wielu innych w unijnej Europie, bośmy się nań przygotowali. Tym niemniej atak pozostaje atakiem, szantaż szantażem, a pistolet pistoletem. Z czego wynika, że nawet jeśli potrafimy się obronić, to rosyjski plan był taki, iżby nam zrobić dużą krzywdę.
Zaraz, zaraz… ale przecież to ten sam Morawiecki, który podróżuje ciągle po Europie z mocnym przesłaniem, że jedynym sposobem na ukaranie Rosji i przywołanie jej władcy do rozumu jest właśnie zakręcenie przez Unię kurków z rosyjską ropą i gazem. Z tą tylko różnicą, iż Morawiecki domagał się, aby to zrobiono w Berlinie, Rzymie, Wiedniu, Budapeszcie, a nie na Kremlu. Czy jednak jest jakaś istotna różnica w tym, kto złapie za ten sam w końcu kurek, by go zakręcić? Jeśli kurek zakręciliby Scholz, Draghi, Nehammer i Orban – to byłoby posunięcie sprawiedliwe i dobroczynne, mogące nawet ochronić Ukrainę przed rosyjską okupacją? Ale jeśli ten sam kurek zakręca Putin, to jest to atak, szantaż i pistolet przystawiony do głowy?
I tak oto słychać prask zatrzaskującej się pułapki, w jaką wpada właśnie polska polityka. I widać też wyraźnie na poły ponury, a na poły groteskowy paradoks wojennych relacji między unijną Europą i Rosją. Tak, to prawda, że Morawiecki jeździ po Europie, aby tam „budzić sumienia”, które zalane rosyjską naftą i gazem nie są już zdolne do rozróżniania politycznego dobra i zła. Ale jeździ tam przecież nie po to, aby to Polsce nagle zakręcono kurek gazowy, skoro nam by było wygodniej i bezpieczniej poczekać z tym co najmniej do nowego roku, gdy zacznie płynąć gaz norweski, a tankowce z Ameryki i od Arabów pozwolą napełnić polskie magazyny. Polskiemu premierowi szło o to, aby kurek zakręciła sobie ogólnie unijna Europa, a zwłaszcza Niemcy, którzy mieliby się w ten sposób przekonać, jak wieloletnią głupią polityką sami zacisnęli sobie pętlę na szyi. A przy tym całkiem rozsądnie Morawiecki musiał zakładać, że Europa z dnia na dzień i tak przecież jego apeli nie posłucha, bo nie jest samobójczynią, aby sparaliżować własną gospodarkę. Tymczasem zaś polskie apele świetnie wyglądają i robią medialne wrażenie, jako świadectwo politycznego rozumu i moralnej wyższości.
I oto nagle przychodzi złośliwy Putin i mówi: no dobrze! Skoro Polacy nie mogą się w Europie doprosić o zakręcenie kurka, to im pomogę. I to zaczynając najpierw od nich samych, a przy okazji jeszcze od małej Bułgarii, która zamiast być wierna Rosji za wyzwolenie od Turków, nagle zbiesiła się i udaje sojusznika Ameryki. Blady strach padł jednak przede wszystkim na Niemcy, gdzie w mediach zaczęto sobie wyobrażać coś, czego jeszcze do wczoraj żaden Niemiec nie byłby w stanie sobie wyobrazić. Że mianowicie Putin nie tylko ma władzę, aby z dnia na dzień sparaliżować gospodarkę niemiecką, ale na dodatek, że z tej władzy może zrobić użytek, jeśli Berlin na serio zacznie słać czołgi na Ukrainę. Prawdę mówiąc, wojenno-gazowy mętlik zrobił się totalny. I nie sposób już dociec kto komu grozi zakręceniem kurka, a kto naprawdę się tego boi. Jak w pokerze. Wszyscy w strachu, bo nikt nie ma pewności, kto trzyma w ręku karetę, a kto tylko fulla.