Łukasz Wroński: seryjni zabójcy uważają się za centrum świata
Uważają się za wyjątkowych, mordują, by zaspokoić swoje fantazje. O seryjnych zabójcach rozmawiamy z Łukaszem Wrońskim, psychologiem sądowym, autorem książek „Seryjni i wielokrotni mordercy - profilowanie psychologiczne i psycho-geograficzne” oraz „W umyśle mordercy”.
Co pan czuł, gdy rozmawiał z pierwszym seryjnym mordercą?
Ciekawość, jak w przypadku każdej kolejnej rozmowy z zabójcami. Nie ukrywam jednak, że pierwszy przypadek wzbudził we mnie najsilniejsze emocje. Na rozmowę zgodził się Mariusz S., który dusił krowy i w tym samym okresie, w taki sam sposób, mordował starsze kobiety. Próbował wzbudzić we mnie strach, mówiąc np., że w więzieniu był taki okres, gdy siedział w celi dla szczególnie niebezpiecznych przestępców. Obserwował moją reakcję, gdy o tym opowiadał. Z perspektywy czasu wiem, że sprawiało mu to satysfakcję, grał ze mną w ten sposób. Rozmowa trwała siedem godzin. Gdy Mariusz S. już wychodził, rzucił na odchodne: pan bada takie osoby jak ja. Ilu nas jest? - zapytał i sam sobie odpowiedział: pewnie niewielu. Ja jestem wyjątkowy. Chciał pokazać, że jest kimś niezwykłym.
A pan co z takiej rozmowy próbował wyciągnąć?
Podchodzę do tego naukowo. Badam morderców: ich motywacje i cechy psychologiczne. Mam świadomość, że zabójca będzie prowadził ze mną grę, ale nie mogę dać się zwieść. Muszę w nią wejść, np. połechtać jego narcystyczne ego, aby bardziej się otworzył, odsłonił i wyjawił choćby motywy swoich działań.
Mordercy chętnie z panem rozmawiali?
Myślałem, że tak będzie. Miałem taką wizję, wyniesioną z amerykańskiego podwórka. Tam większość morderców czuje wręcz potrzebę opowiadania o zbrodniach. Tymczasem okazuje się, że w Polsce zabójcy są często nieśmiali, nie mają takiego parcia na szkło. Mam odczucie, że może to wynikać z mentalności, ale nie konkretnego sprawcy, tylko całego społeczeństwa. Spójrzmy na programy telewizyjne typu talk-show. Nie narodziły się w Polsce, tylko właśnie w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie aktywniej niż Polacy żyją w mediach, także zabójcy.
Co kieruje seryjnymi zabójcami, że nie poprzestają na jednym morderstwie?
Uzależnienie. Mordują, żeby zaspokoić swoje fantazje - seksualne oraz emocjonalne - i w ten sposób rozładować frustracje. Nie są jednak w stanie uzyskać pełnego zaspokojenia, zabijając jedną osobę. Frustracje pojawiają się na nowo. Stąd dalsza potrzeba odbierania innym życia. To trochę jak w przypadku alkoholika, który reguluje napięcie, pijąc. Nie wystarczy, że raz sięgnie po alkohol. Gdy wytrzeźwieje, problemy wracają.
Frustracje mogą narastać w młodości. Przemoc ze strony rodziców, w tle alkohol i inne używki. Bywało, że seryjni mordercy wychowywali się w patologii i m.in. to sprawiało, że zaczynali zabijać, mszcząc się za wyrządzone im krzywdy. Ale np. Karol Kot, znany również jako Wampir z Krakowa, wywodził się przecież z inteligenckiej rodziny.
Jeśli dziecko przeżyje traumę, to jeszcze nie znaczy, że stanie się mordercą. Po tym świecie chodzi wiele osób, które doświadczyły więcej zła niż seryjni zabójcy, a nie odbierają one innym życia. Bo ich osobowość nie jest na tyle zaburzona, aby byli zdolni mordować. U zabójców odbiega ona od normy. Są np. do tego stopnia narcystyczni, że uważają się za centrum wszechświata. Nie można ich zatem krzywdzić, a innych tak. Gdy z kolei ich spotyka krzywda, mszczą się. I mordują. Dla przyjemności. W pełni świadomie. Natomiast Karol Kot co prawda faktycznie wywodził się z inteligenckiej rodziny, ale wiemy, że nie lubiano go w szkole, był swego rodzaju wyrzutkiem. Już sam ten fakt mógł wywoływać w nim frustrację, przy narcystycznej, zaburzonej osobowości.
W jaki sposób seryjni mordercy wybierają miejsca ataków na ofiary?
Czasami na zasadzie czystego przypadku. Atakują tam, gdzie akurat pojawia się taka możliwość. W momencie, gdy potrzebują rozładować emocje. Wiele zależy również od preferencji sprawcy. Znam przypadek seryjnego zabójcy, który szukał swoich ofiar wśród ogłoszeń w gazecie. Atakował prostytutki. Uznał, że są łatwym celem, bo zapewne będą same w mieszkaniu i będzie mógł on nim dysponować przez jakiś czas. Inni zabijają daleko od miejsca zamieszkania, by jak najdłużej pozostać nieuchwytnymi. Jeszcze inni, jak np. Adam Z., seryjny morderca z Kowar, wybierają miejsca szczególnie dla nich atrakcyjne. Mężczyzna gwałcił i mordował tam, gdzie wcześniej obnażał się przed kobietami. Opowiadał, że już sama myśl powrotu w to miejsce wzmagała w nim podniecenie.
Czy seryjni mordercy często wracają na miejsce zbrodni?
Czasami. Niekiedy w sposób metaforyczny. Np. maniacy z Dniepropetrowska, którzy zostali oskarżeni o 21 zabójstw, przychodzili na groby ofiar i robili sobie tam zdjęcia. Czerpali z tego satysfakcję. Gdy zabijali, mieli dopiero 19 lat.
W tle brutalnych zbrodni często pojawia się wątek seksualności sprawcy. Normalnego człowieka motywuje ona do nawiązywania kontaktów z ludźmi. A mordercę?
Zabójcy tego typu są egoistami i egocentrykami. Najważniejsze jest dla nich zaspokojenie własnych potrzeb seksualnych. Relacje z drugim człowiekiem są drugorzędne. Ofiarę traktują jak przedmiot, który ma ich zaspokoić.
Podobno mordercy nie rzucają się w oczy. Jak ich wobec tego rozpoznać?
To trudne. Pomijając momenty, gdy mordują, potrafią funkcjonować w społeczeństwie całkiem normalnie, np. zajmują się rodziną, spotykają ze znajomymi. Oczywiście są zachowania, które mogą wzbudzać niepokój. Przykładowo wspomniany już wcześniej Mariusz S. włamywał się do obór, żeby gwałcić krowy. Parę razy znajdowano go tam nagiego. Początkowo nikt jednak nie podejrzewał, że jest tą samą osobą, która dusi starsze kobiety. Dopiero śledczy połączyli fakty i mężczyznę udało się ująć. Tyle że było to już po czwartym zabójstwie.
Mówi się, że nie ma zbrodni doskonałych. Mordercy zostawiają ślady?
Tak, zostawiają. Dla profilera najważniejsze są ślady psychologiczne, behawioralne, charakteryzujące konkretnego sprawcę, pozwalające na jego typowanie. W przypadku Karola Kota to m.in. jego obsesyjne zafascynowanie bronią sprawiło, że śledczy zaczęli się nim interesować. Z kolei inny seryjny morderca, Stanisław Modzelewski, zwany Wampirem z Gawłówka, katował swoje ofiary kablem, a później dusił. Pytał kobiety, czy są bite przez swoich mężów. Własną żonę co wieczór również katował kablem.
Jest powiązanie między działaniem zabójcy a jego funkcjonowaniem w domowym zaciszu?
Tak. Ale jeśli nie ma trwałego modus operandi sprawcy, to często latami trudno wpaść na jego trop.
Dlaczego wśród seryjnych zabójców więcej jest mężczyzn niż kobiet?
Większość seryjnych morderców działa na tle seksualnym, a nie emocjonalnym czy urojeniowym. A ponieważ dewiacje seksualne są domeną mężczyzn, stąd większa ich skłonność do mordowania na tym tle.
Miał pan do czynienia z seryjną morderczynią?
Nie, ale moja koleżanka po fachu badała przypadek kobiety, która porywała małe dzieci z wózków i je dusiła. Miała to być zemsta za to, że straciła swoje. Nie mogła znieść widoku matek, które cieszyły się swoimi dziećmi.
Badał pan działania seryjnych morderców m.in. po to, aby dowiedzieć się, w jaki sposób zabijają, jak planują zbrodnie. Czy dzięki tej wiedzy można zapobiec morderstwu? Zatrzymać człowieka, nim wbije nóż w serce kolejnej osobie?
Badania prowadziłem głównie po to, by dowiedzieć się, jak szybciej można ująć sprawcę, gdy już raz zabije. M.in. analizując sposób jego działania. To pomocne dla śledczych.
Gdy morderca kończy odbywanie kary więzienia, zawsze pojawia się pytanie: czy aby na pewno powinien wyjść na wolność, mimo że swoje już odsiedział? Wierzy pan w możliwość resocjalizacji seryjnych zabójców?
Nie nazwałbym tego resocjalizacją. W nią wpisana jest chęć sprawcy przestępstwa, by zmienić się na lepsze. Tymczasem seryjni mordercy wchodzą w interakcję z takimi osobami jak ja po to, by coś osiągnąć. Choć kryminologia zna różne przypadki. Znam przypadek sprawcy, który zamordował cztery kobiety, gdy miał 20 lat, trafił za kratki, wyszedł po 25, i nikogo do tej pory nie zabił. Doszło u niego do wygaśnięcia potrzeb, które wcześniej nim kierowały.
Czy można mieć stuprocentową pewność, że seryjny morderca, który wyjdzie z więzienia, już nigdy nie zabije?
Nie. Na szczęście w naszym systemie karnym tacy sprawcy nie opuszczają już raczej murów więzienia lub zakładów psychiatrycznych. Musimy też pamiętać, że tak naprawdę nie możemy mieć stuprocentowej pewności, że ktokolwiek z naszego otoczenia nigdy nikogo nie zamorduje. Każdy kiedyś może zabić drugiego człowieka.