Łukasz walczy. Nie o każdy dzień, ale o całe... życie
Stwardnienie zanikowe boczne... Zgodnie z teorią 27-letniemu Łukaszowi został rok, może dwa lata życia. Jednak rodzina, przyjaciele i ludzie, których ujął los nowosolanina, robią wszystko, aby teoria nie miała szans z praktyką.
Dla Haliny Karaś z Nowej Soli Łukasz to cały świat. Nie, nie tylko dlatego, że jest ukochanym jedynakiem. Mama mówi, że jej 27-letni syn jest wspaniałym człowiekiem. Człowiekiem. I zawsze mają wrażenie, że to jest trochę jak rozdrapywanie ran, gdy siadają do albumu ze zdjęciami. Wigilia, urodziny, wakacje... Roześmiany od ucha do ucha chłopczyk. Dumni rodzice. Szczęście. I dwudziestokilkuletni Łukasz w górach. Wygląda jak supermodel i kwintesencja młodości. Na dodatek te kilka zdań biografii - zaangażowany ratownik medyczny. Ratował życie ludziom...
- Boże, to naprawdę jest takie dobre, kochane, moje, dziecko - pani Halina w pewnym momencie już nie dba, że łzy niszczą jej makijaż, a ona przecież musi do pracy... I myśli sobie, że w apelach o pomoc zazwyczaj występują kilkuletnie dzieci. Tymczasem to przecież też jest dziecko. Dziecko...
W szpitalu w Nowej Soli wybrzmiała diagnoza: stwardnienie zanikowe boczne
To było wieki temu? Nie, tylko rok. 365 dni. Marzec 2015. Może trochę wcześniej. Zaczęło się od drżenia rąk i nóg. Chłopak pracował od rana do wieczora. Wszyscy mówili, że to tylko przemęczenie. Młody jest, przeżyje. Neurolog we Wrocławiu nie miał wątpliwości - tężyczka. Wystarczy raptem trochę wapnia, magnezu i wszystko minie. I dziwili się, bo Łukasz był aż za bardzo eko... Fitness, ruch, dieta. Skąd ta głupia tężyczka? Dopiero w szpitalu w Nowej Soli wybrzmiała diagnoza: stwardnienie zanikowe boczne.
- Nie uwierzyłam i nie wierzę w tę diagnozę - stwierdza pani Halina. - Lekarze zaczęli mi mówić: „Panie Łukaszu, proszę się cieszyć każdym dniem” i wiedziałem, że postawili na mnie krzyżyk - głos Łukasza się łamie. - Myśleli, że mnie pocieszają, ale to brzmiało jak wyrok. I w tym momencie postanowiłem walczyć, nie o kolejny dzień, ale o życie. O to, że chcę mieć rodzinę, dzieci, wnuki. O szansę, a nie o godną śmierć.
Nadzieja. Któryś medyk, tak bez wiary, rzucił: komórki macierzyste. Eksperyment. Ryzyko. Może warto...? Łukasz pomyślał: udowodnię, że jeszcze nie zginąłem. Pani Halina: Boże, to nie SLA, to nie może być SLA. Przecież pracuję w szpitalu, przecież lekarze też się mylą, a komórki macierzyste pomagają tylu chorym. Muszą pomóc. Pierwsze pięć zabiegów. Potrzebne było sto tysięcy.
Znajomi cytują stare powiedzenie o oddanym chlebie i o tym, że dobro wraca. Bo Łukasz to przecież samo dobro... I wróciło. Przed rokiem na koncie pojawiło się 100 tysięcy złotych. Przyjaciele z Nowej Soli, strona internetowa, koledzy ze stacji pogotowia ratunkowego i setki, tysiące obcych ludzi, którzy nagle stwierdzili, że winni są Łukaszowi ten kawałek oddanego chleba.
Eksperymentalna kuracja zdaje się działać. Jest lepiej. Ale efekty mają być po serii dziesięciu zabiegów. Jeszcze pięć... - Radzimy sobie - mówi pani Halina. - Dieta bezglutenowa, psycholog, rehabilitacja... Pracujemy od rana do wieczora, bo czy jest coś bardziej wartego wyrzeczeń niż dziecko? Jedyne. Ale w konfrontacji z rachunkami za terapię nie mamy najmniejszych szans. Potrzebujemy kolejnych kilkudziesięciu tysięcy. I chyba nie może być gorszej świadomości od tej, że od nadziei dzieli nas raptem trochę pieniędzy. Na Boga, przecież to są tylko pieniądze.
Wędrując po szpitalach, pracując w swoim zawodzie, widziałem rzeczy niemożliwe, których medycyna nie jest w stanie racjonalnie wytłumaczyć
Na nadzieję Łukasz ciężko pracuje. Godziny ćwiczeń. I dziś przypomina sobie czas spędzony na siłowni. Wówczas pracował nad rzeźbą. Dziś stara się ratować każdy skrawek znikających mięśni. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że mięśnie to nie tylko wygląd, sprawność, a oddychanie, przełykanie, życie...
- Tak, czuję się lepiej, i czuję, że mam szansę - mówi Łukasz. I nie rusza go, że pytani o efekty lekarze odpowiadają co najmniej asekurancko: To przecież eksperyment. - Wędrując po szpitalach, pracując w swoim zawodzie, widziałem rzeczy niemożliwe, których medycyna nie jest w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Ludzie, którym nie dawano żadnych szans, wracali do zdrowia. Nigdy nie zapomnę uśmiechu kobiety, która dzięki rehabilitacji i naszej pomocy wstała o własnych siłach z wózka i zaczęła chodzić.
Łukasz pisze: „Jakbyś zareagował, gdybyś usłyszał, że zostało Ci kilka miesięcy życia? Dla wielu brzmi to jak wyrok. Ze mną było podobnie, nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że zachorowałem. Jestem osobą wierzącą, chociaż rzadko odwiedzałem kościół. Jak większość ludzi, na początku obwiniałem Boga. Pytałem Go, dlaczego to właśnie mnie spotkało? Czym zawiniłem? Czy rzeczywiście jestem tak złym człowiekiem? Dzisiaj już wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Musiałem dotknąć samego dna, aby zrozumieć, jak wiele straciłem czasu. Chociażby na bezsensowne kłótnie z osobami, które kochałem. Choroba, przekleństwo, pomogła mi też zrozumieć rzeczy, na które wcześniej byłem głuchy i ślepy. Chcę Wam uświadomić, że jeżeli tylko znajdziemy w sobie siłę, możemy wiele rzeczy przezwyciężyć...”.
- Tato, mamo, dziękuję wam, gdyby nie wy... - głos Łukasza się łamie. Czy to tylko zmęczenie? - Dziękuję wam, wam wszystkim, którzy sprawiacie, że żyć mi się jeszcze bardziej chce. I że ani przez chwilę nie zwątpiłem. Że walczę i mam szansę, której nie zmarnuję.
W markecie w Nowej Soli stoi skarbonka. Na niej chłopak o urodzie supermodela, w tle góry. Młodość, szczęście, życie... Pięć zabiegów, kilkadziesiąt tysięcy. Nadzieja.
Pomóżmy Łukaszowi. Numer konta: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001, Fundacja Avalon, dopisek: Karaś, 4506
Stwardnienie zanikowe boczne SLA/ALS to postępująca choroba neurologiczna. Jej istotą jest porażenie neuronów ruchowych, które prowadzi do stopniowego upośledzenia funkcji wszystkich mięśni ciała, a w konsekwencji do śmierci. Średni czas przeżycia od ujawnienia się objawów choroby wynosi trzy lata - czytamy w podręcznikach.