Łukasz jest specjalistą od takich horrorów
Rodzina świętuje sukces Łukasza Kubota. – Już wiele razy był pod ścianą, a udało mu się uratować – mówi Janusz Kubot, ojciec tenisisty, trener piłkarski
Pierwsze wzruszenie już minęło po sukcesie syna?
Mówią, że można latać nad ziemią ze szczęścia, ale ja bym raczej aż tak nie przesadzał. Cały czas celebrujemy ten sukces. Co chwila udzielam wywiadów. Czas na Łukasza. Niech się w końcu wokół niego zrobi pozytywny szum. Cieszę się, że przybędą mu nowi kibice, że będzie miał chwilę, by się z nimi podzielić swoją radością.
Rozumiem, że linia telefoniczno-gratulacyjna nie wyłącza się od soboty?
Telefon mam rozgrzany do czerwoności. Już byli u mnie ludzie z Telewizji Polskiej i TVN. My z rodziną czekamy na Łukasza. Musi nam opowiedzieć, jak to było w tych trudnych momentach. Tak naprawdę otwiera się dopiero przed nami, uwielbia roz¬mawiać o każdej ważnej akcji. To jest chłopak ze stali, ja go nazywam swoim prywatnym specjalistą od horrorów. To jak wytrzymał presję przy 0:40 i swoim serwisie... To jest jego wielkość. Sam jeszcze nie pisałem do syna, to córka wysyłała wiadomości. Czekam, aż przyjedzie do Lubina, wtedy porozmawiamy.
Były nerwy w tym trudnym dla Łukasza momencie? Było 0:40, w gemach już 8:8, a Łukasz miał problem z serwisem.
Tak jak mówiłem, to jest wielkość Łukasza. Byłem pełen obaw, bo ten Mate Pavić serwował rewelacyjnie. Marach i Łukasz mieli problemy, a ten Chorwat chyba nie przegrał przez cały mecz swojego podania. Ale w najważniejszym momencie się wyłożył, i to do zera. Łukasz zderzył się ze ścianą i potrafił wyjść z tego cało. Łukasz jest już bardzo doświadczony, to nie był jego pierwszy finał. On doskonale rozumie się z Melo, wszyscy czekaliśmy, aż przeciwnicy zaczną popełniać błędy, i tak się stało.
Lubin przywita swojego bohatera? Wie Pan coś o tym?
Obecnie miasto chyba nie ma wielkich planów. My go przywitamy po swojemu. Żona zrobi ukochaną zupę pomidorową Łukasza. Ze specjalnym makaronem, żona ma na niego specjalną receptę – nie jest pan pierwszą osobą, która mnie o to pyta. Łukasz do nas dzwoni, dopomina się, żeby mama nie zapomniała mu jej ugotować. Czasem wydaje mi się, że on już tak z grzeczności i miłości o nią prosi, a nie bo mu tak smakuje. (śmiech)
Pan oglądał mecz w gronie przyjaciół, za to na trybunach był m.in. Wojciech Fibak.
Musiał tam być. Łukasz nigdy nie chciał się do pana Wojtka porównywać. Zawsze był w niego wpatrzony jak w obrazek. Jest jego guru, to była piękna sprawa, że on tam był. Widziałem po nim, że jest spokojny o mojego syna.
Andrzej Szarmach dzwonił z gratulacjami?
My się nie zdzwanialiśmy, ale wiem, że Łukasz zapraszał Andrzeja do Londynu. To on go wsparł, gdy był już nastolatkiem, pomógł kiedyś w wyjeździe do USA. Niestety nie mógł pojawić się w Londynie, bo miał wcześniej zaplanowane już ważne uroczystości rodzinne.
Był Pan piłkarzem, dlaczego syn nie poszedł w Pana ślady? Podobno ma świetną lewą nogę.
Gdy ja skończyłem karierę piłkarską, zajmowałem się grupami dziecięcymi w Zagłębiu Lubin. Dlaczego tenis? Łukasz miał w bloku obok kolegę, był trzy lata starszy, zabierał go na korty. Po prostu mu się spodobało. Jak były zapisy do sekcji tenisowej, zwrócił się do mnie z prośbą. Przed zapisaniem zabrałem go na jeden obóz ze starszymi dzieciakami. Oni wciąż go pamiętają i teraz mu kibicowali przez ostatni czas. Łukasz czuje się lubinianinem. Gdy tylko ma wolny czas, zabieram go na mecze Zagłębia. Gdy jest na turniejach, stara się oglądać Miedziowych w internecie. Syn współpracował z KGHM bardzo długo, jakieś rozmowy są prowadzone, by ta kooperacja wróciła. Pierwsze rozmowy były przed Wimbledonem, szkoda, że nie wyszło. Może na US Open.