Łukasz Chrzuszcz, aktor Teatru Nowego w Poznaniu: Uwielbiam być blisko widza
Z Łukaszem Chrzuszczem, aktorem Teatru Nowego w Poznaniu i założycielem Studia Aktorskiego STA, rozmawiał Mateusz Frąckowiak.
Dlaczego zdecydowałeś się założyć Studio STA w Poznaniu?
Jest to bardzo długa historia (śmiech), ale postaram się ją skrócić. Kiedy byłem na czwartym roku studiów w łódzkiej filmówce, profesor Wojciech Malajkat zaproponował mi, żebym został jego asystentem. Na początku się wzbraniałem, gdyż nie czułem, że właśnie to chcę robić w przyszłości. Ale on stwierdził, że się do tego nadaję. Przez trzy lata pełniłem tę funkcję, po czym profesor Malajkat postanowił wyjechać do Akademii Teatralnej w Warszawie. Ja z kolei stwierdziłem, że spróbuję otworzyć swoją szkołę w Poznaniu. Najpierw Studio mieściło się w Teatrze Polskim w Poznaniu, ale po pewnych perypetiach stwierdziłem, iż nie chcę już być nauczycielem. Aż tu pewnego dnia odezwała się do mnie dziewczyna, która uczestniczyła swego czasu w kursach i powiedziała, że zna wiele osób , które chcą ze mną dalej pracować. Kiedy doszło do wspólnego spotkania, okazało się, że przyszło na nie 10-15 osób. Trzeba im było jakoś zorganizować czas. I właśnie tak zaczęła się historia STA. Z czasem zacząłem zapraszać do współpracy coraz większą liczbę wykładowców i zaledwie w przeciągu roku przekształciło się to wszystko w profesjonalne studio aktorskie. Po tych kilku latach mamy około 220 uczestników warsztatów. Miejsce, w którym znajdujemy się obecnie przy ulicy Ratajczaka 18, to już piąta siedziba.
Czy trudno było znaleźć siedzibę i z jakimi problemami przyszło Ci się zmierzyć w związku z tym?
Problemów nie brakowało. Co chwilę musieliśmy szukać nowego, większego lokum. Swego czasu sprawdzałem między innymi miejsca zaproponowane przez Wydział Kultury oraz ZKZL, ale nie znalazłem niczego odpowiedniegodla naszych potrzeb. W końcu skorzystałem z pomocy pani z biura nieruchomości, która przez trzy miesiące, niemal dzień w dzień, oglądała ze mną przeróżne lokalizacje. Tak jej się spodobała historia Studia, że za punkt honoru postawiła sobie znalezienie odpowiedniej siedziby. W końcu doszliśmy do newralgicznego momentu. Po obejrzeniu ostatniego miejsca, usiedliśmy na kawie i myśleliśmy co robić dalej. W pewnym momencie przypomniała sobie, iż 2-3 lata temu w Pasażu Apollo oglądała pewien lokal. Momentalnie znalazła numer do administracji i zapytała, czy możemy tam pojechać. Kiedy dotarliśmy na miejsce poczułem, że właśnie czegoś takiego szukałem od dawna. Rozentuzjazmowany zadzwoniłem do żony, która przyjechała od razu, a chwilę później rozpoczęły się negocjacje. Sfinalizowaliśmy wszystko z pomocą firmy VanDer Haus Nieruchomości. Mamy świetny kontakt z właścicielami tej kamienicy, którzy pomagają nam w trakcie pandemii. Jesteśmy tutaj piąty rok i na ten moment mamy do dyspozycji już niemal wszystkie piętra. Niebawem chciałbym otworzyć na dole knajpę jazzową.
Coś na kształt SPATiF-u?
Dokładnie tak (śmiech). Zresztą Studio pełni trochę taką funkcję. W STA spotykają się artyści prawie ze wszystkich instytucji kultury w Poznaniu. Współpracujemy z Teatrem Nowym, Teatrem Polskim, Teatrem Animacji oraz Teatrem Muzycznym. Powstało coś na wzór kulturalnej kamienicy. Na ten moment wynajmujemy ok. 600 metrów kwadratowych powierzchni, mamy niezależną scenę oraz wiele sal prób. Wzięliśmy pod swój dach kilka różnych podmiotów, między innymi Szkołę Tanga La Vida, Szkołę Espacio Flamenco, odbywały się też zajęcia pole dance czy youtubersów. Myślę, że jak już pandemia się skończy, wszystko wróci do względnej normalności. Zależy mi bowiem na tym, aby przez cały tydzień coś się tutaj działo.
Jakie predyspozycje powinien posiadać młody człowiek marzący o zawodzie aktora? Na jakie trudności powinien się nastawić?
Jest to trudne pytanie. Staramy się przede wszystkim poszerzać wyobraźnię młodych ludzi. Jest to przedsmak tego, co czeka ich później na studiach. Można powiedzieć, że pokazujemy im zalety i wady tego zawodu, a także gwarantujemy możliwość wystawienia własnego spektaklu z udziałem publiczności. Dajemy im narzędzia do samodzielnego tworzenia projektów artystycznych ale też narzędzia niezbędne do profesjonalnego praktykowania zawodu „aktora”. Pokazujemy im to z czym mogą się spotkać na swojej artystycznej drodze. Od kilku lat kręcimy pełnometrażowe filmy, mające później premierę na dużym ekranie. W planach jest realizacja trzech, czterech pilotażowych odcinków zaangażowanego społecznie serialu, może kiedyś naszych STAdentów zobaczymy na jednej ze znanych platform streamingowych. Myślę, że po takich doświadczeniach sami zauważają czego im jeszcze brakuje do osiągnięcia swojego wymarzonego celu. Obecnie największym problemem z jakim się spotykamy wśród młodych ludzi jest wytrwałość i zapał do pracy. Jeśli efekty nie przychodzą z dnia na dzień, to łatwo ulegają rezygnacji, aktorstwo uczy cierpliwości.
Bardzo ciekawa jest lista waszych wykładowców. W większości są to bowiem aktorzy związani z Teatrem Nowym, Teatrem Polskim i Teatrem Animacji oraz wicedyrektor Teatru Muzycznego. Jakim kluczem posługujesz się przy wyborze konkretnych nazwisk?
Ten klucz nie jest skomplikowany (śmiech). Przede wszystkim muszą to być fantastyczni specjaliści. Każdego wykładowcę i wykładowczynię mogą zweryfikować na scenach w Poznaniu, a są to fantastyczni artyści, nieustannie praktykujący u boku wybitnych reżyserów. Oczywiście znamy się z pracy, ale nigdy moja sympatia lub antypatia w stosunku do kogoś nie jest kluczem przy wyborze danej osoby. Wielokrotnie zdarzało się tak, iż po roku dziękowałem komuś za współpracę. Mimo tego, że był wspaniałym aktorem i lubiliśmy się prywatnie, nie miał predyspozycji do bycia wykładowcą. Często zdarza się tak, że zanim kogoś zatrudnię na stałe, daję mu do poprowadzenia warsztaty. W dalszej kolejności konsultuję się ze STAdentami i pytam, jak im się z daną osobą pracuje. Rzecz jasna rozmawiam też z samym aktorem lub aktorką, pytając o ich wrażenia. Trzeba zatem przebyć długą drogę, żeby zostać w Studiu na stałe.
W STA wykładasz między innymi przedmiot o nazwie „Elementarne zadania aktorskie”. Powiedz proszę na czym on polega?
Nazwa brzmi trochę tajemniczo, ale jest to coś, na co zazwyczaj w życiu codziennym nie zwracamy uwagi, z kolei okazuje się niezbędne do pracy w teatrze. Mam tu na myśli chociażby to, czy ktoś w odpowiedni sposób potrafi kichnąć lub potknąć się na scenie. W 95% przypadków nie udaje się tego zrobić w przekonujący sposób. Prawie wszyscy, którzy przychodzą do STA myślą, że wejście na scenę polega na nauczeniu się tekstu, najlepiej Szekspira, rozpłakaniu i odpowiednim krzyknięciu. A tak nie jest. W związku z tym na zajęciach uczę tego, w jaki sposób wykonać elementarne zadania aktorskie tak, żeby osoba siedząca na widowni uwierzyła w to, co widzi.
Chciałbym teraz trochę porozmawiać o tobie. Jak już wcześniej wspominałeś, jesteś absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Czy przygotowała cię ona w odpowiedni sposób do wykonywania tego niełatwego zawodu, polegającego między innymi na wnikaniu w meandry ludzkiej psychiki?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że mnie nie przygotowała. Już samo przebywanie w murach tej szkoły, spotkanie na swojej drodze świetnych wykładowców i zagranie dyplomu na czwartym roku, okazały się świetną nauką. Ale kiedy z niej wyszedłem i trafiłem na scenę Teatru Polskiego w Poznaniu, bardzo dużo rzeczy musiałem się nauczyć od nowa. Mam tu na myśli warsztat, technikę oraz współpracę z partnerami na scenie. Szkoła rządzi się bowiem swoimi prawami i w pełni nie przygotowuje do wykonywania tego zawodu.
W takim razie jaką pełni funkcję?
(śmiech) To jest dobre pytanie. Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju wstęp do późniejszej pracy na zawodowej scenie.
Wróćmy jeszcze na chwilę do Teatru Polskiego, w którym byłeś siedem lat. Trzy moje ulubione spektakle z twoim udziałem z tamtego okresu to: „Amadeusz” (rola tytułowa), „Piszczyk” (rola tytułowa) oraz „Mistrz i Małgorzata” (Iwan Bezdomny).
W każdej z nich musiałeś użyć innych środków aktorskich. Czułeś wtedy, że dla publiczności są to ważne tytuły?
Przede wszystkim zawsze skupiałem się na tym, żeby wykonać swoją pracę najlepiej jak tylko potrafię. Ale kiedy później zastanawiałem się na które przedstawienia najchętniej przychodzi widownia, to dochodziłem do wniosku, że są to między innymi te, które wymieniłeś. Z „Mistrzem i Małgorzatą” nigdy nie było problemów frekwencyjnych. Pamiętam jak ówczesny dyrektor ogłosił, iż schodzi ten tytuł z afisza. Publiczność momentalnie się zbuntowała, po czym wróciliśmy do grania tego tytułu. Pokazaliśmy go jeszcze kilka razy, a bilety raz za razem rozchodziły się błyskawicznie. Kiedyś przechodziłem obok kasy i byłem świadkiem tego, jak pewna pani kupowała 25 biletów na to przedstawienie. Z kolei „Piszczyka” zaczynałem siedząc na widowni i już wtedy czuło się w powietrzu niesamowitą atmosferę. Trudno opisać to uczucie. Podobnie było z bardzo ważnym dla mnie „Amadeuszem”. Jest to jedna z tych ról, o których marzy wielu aktorów. Było to niezwykłe widowisko na żywo z chórem i orkiestrą Teatru Wielkiego pod batutą Agnieszki Nagórki. Muzyka Wolfganga Amadeusza Mozarta tak niesamowicie nas niosła, że skupienie się nie należało do najłatwiejszych zadań. Jestem wdzięczny Pawłowi Szkotakowi za to, iż mogłem wziąć udział w tym niezwykłym projekcie. W przypadku „Piszczyka” porównywany byłem do Bogumiła Kobieli, a „Amadeusz” przywodził na myśl słynny film w reżyserii Miloša Formana. Trudno się nie stresować w momencie, kiedy każdy porównuje cię do tak wybitnych artystów.
Od 2015 roku jesteś w zespole Teatru Nowego. Pierwszy spektakl, o którym chciałbym porozmawiać jest „Przesilenie” w reżyserii Anny Gryszkówny. Pokazujesz w nim nie tylko talent komediowy, ale także dramatyczny. Czy bliskość publiczności podczas tego przedstawienia pomaga czy jest swego rodzaju wyzwaniem?
Uwielbiam być blisko widza i uwielbiam ten spektakl. Pracowałem nad nim w momencie, kiedy znajdowałem się na małym rozdrożu. Zastanawiałem się bowiem czy nadal zajmować się aktorstwem. I wtedy pojawiła się Ania, która kończyła właśnie wydział reżyserii Akademii Teatralnej. Zarówno mi, jak i Alicji Juszkiewicz zaproponowała pokazanie tego tekstu w ramach Sceny Debiutów. Spektakl przygotowaliśmy w trzy tygodnie. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, gdyż do nauczenia było chyba ponad 70 stron tekstu. Ale tak nam na tym zależało, że stanęliśmy na głowie, żeby wszystko się udało. Już podczas oficjalnej prezentacji na Trzeciej Scenie chodziliśmy bez egzemplarza. Później kiedy dyrektor Piotr Kruszczyński postanowił włączyć ten spektakl do repertuaru, mieliśmy prawie gotowy produkt. Od tego momentu zacząłem występować w coraz większej ilości spektakli w Teatrze Nowym. W tej chwili ta lista jest długa, więc nie narzekam na ilość pracy.
Drugim, kompletnie innym przedstawieniem z twoim udziałem jest „Mosdorf. Rekonstrukcja”. Odnoszę wrażenie, że tutaj masz okazję pokazać się z jeszcze innej, nieznanej dotąd strony.
Jest to dla mnie bardzo ważny tytuł, gdyż tym razem musiałem zmierzyć się z rolą dramatyczną. Była to dla mnie pierwsza tego typu rola w Teatrze Nowym. W związku z tym bardzo zależało mi na tym, żeby zerwać ze swoim dotychczasowym emploi. Bardzo sobie cenię pracę z Beniaminem M. Bukowskim, autorem tekstu i reżyserem. Zresztą poznanie historii samego Mosdorfa okazało się być szalenie ciekawym doświadczeniem. Jego losy są nieoczywiste, więc dla aktora wiąże się to z ciekawym wyzwaniem.
Totalnym, pozytywnym zaskoczeniem okazał się dla mnie twój Le Grue z „Czerwonych nosów”. Oglądałem go z niekłamaną przyjemnością i w moim odczuciu, obok Boba z „Przesilenia”, jest to twoja najwyrazistrza kreacja w Teatrze Nowym. W jaki sposób budowałeś tę postać z reżyserem Janem Klatą?
Bardzo ci dziękuję za te słowa. Praca z Janem Klatą była wyjątkowa i niepowtarzalna. To jeden z tych reżyserów, z którym większość chciałaby się spotkać na swojej zawodowej drodze. A kiedy pracujesz z takim twórcą, nawet nie wiesz kiedy postać powstaje. Od dłuższego czasu bardzo mi zależy na tym, żeby moje role komediowe miały w sobie nutkę dramatyzmu. Tak jak ma to miejsce na przykład w spektaklu „Będzie pani zadowolona, czyli rzecz o ostatnim weselu we wsi Kamyk” w reżyserii Agaty Dudy-Gracz. W przypadku „Czerwonych nosów” nie chciałem robić na siłę śmiesznego, niewidomego żonglera. Moim zdaniem dramat osób niepełnosprawnych wynika z tego, że większość z nich bardzo chce normalnie uczestniczyć w życiu społecznym, ale czasami świat nie jest na to gotowy. Podobnie to wygląda w przypadku niewidomego Le Grue, dlatego co rusz gdzieś się potyka, wchodzi nie tam gdzie powinien, i w ogóle uważa się za najlepszego we wszystkim. I właśnie na tym polega największe nieszczęście tej postaci.
Wróćmy jeszcze na chwilę do STA. W jaki sposób tworzycie ze studentami dyplomy? Miałem bowiem okazję oglądać kilka z nich i za każdym razem dopieszczone są w najdrobniejszym szczególe. Podchodzicie do nich jak do profesjonalnego przedstawienia?
Oczywiście. Każdy trzeci rok doświadcza tego, czego profesjonalny aktor w zawodowym teatrze przy pracy nad spektaklem. Oczywiście nie mamy takich możliwości jak w zawodowym teatrze, gdzie jest garderobiana, rekwizytorka, charakteryzatorka czy montażyści etc. Wszystko to robią nasi STAdenci. Nad każdym przedstawieniem czuwa profesjonalny reżyser, który korzysta z gotowego tekstu lub czerpie z pomysłów tych młodych ludzi. Wszystko uzależnione jest od charakterystyki pracy danego reżysera czy reżyserki. Te spektakle wchodzą później do stałego repertuaru. Dbamy, by nasze spektakle były na bardzo wysokim poziomie. Najważniejsza jest jakość artystyczna.
Dwie twoje absolwentki występują obecnie w Teatrze Nowym. Jedną z nich jest Malina Goehs, którą można oglądać w trzech spektaklach: „Dziewczynce z za/przyszłość boli tylko raz”, „Matce” oraz wspomnianych wcześniej „Czerwonych nosach”. Czy w takich momentach czujesz dumę i utwierdzasz się w przekonaniu, że projekt o nazwie STA ma sens?
Absolutnie tak. Kiedy zobaczyłem Malinę w pierwszym z wymienionych przez ciebie przedstawień, miałem ogromne poczucie dumy. Poziomem nie odstawała bowiem od swoich kolegów, z którymi występowała. Fantastycznie zagrała także w kolejnych tytułach. Jest to niesamowicie zdolna dziewczyna i takich osób w STA jest znacznie więcej. Bardzo się cieszę z tego, że dyrektor Piotr Kruszczyński docenił Malinę, co świadczy o tym, iż poziom nauczania w naszym studiu jest wysoki.
Na koniec przypomnij proszę jak wygląda nabór do Studia, gdyby ktoś odkrył w sobie duszę artysty.
Nabór przeprowadzamy poprzez stronę internetową www.studiosta.pl lub telefonicznie. Niedawno otworzyliśmy dużą ilość kursów dla zróżnicowanych grup wiekowych, od 7 do 99 roku życia i powyżej (śmiech). Ogromnym powodzeniem cieszy się kurs 30+, dla osób powyżej 30 roku życia, bo w tej chwili mamy tutaj aż trzy grupy. Podchodzą do aktorstwa hobbystycznie, a dzięki zajęciom nabierają samoświadomości oraz odwagi w kontakcie z innymi ludźmi. Na pewno będziemy mocno promować Studio seniora. Nie musimy tego robić w przypadku Studia dla dzieci, bo zainteresowanie przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. W przyszłym sezonie ma być setka dzieci. Rzecz jasna jest główny kurs aktorski dla osób od 16 do 30 roku życia. Tak więc jeżeli ktoś poczuje, że chciałby przeżyć niezwykłą przygodę, zmierzyć się ze swoimi marzeniami, a także spotkać ludzi pozytywnie zakręconych, to serdecznie zapraszam do Studia STA.
-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień