Ludzie gen. Czesława Kiszczaka po 4 czerwca 1989 r. nadal pracowali i spiskowali
W 1989 r. Tadeusz Mazowiecki kierował rządem. Ale na pewno nie MSW - ono przez cały pierwszy rok wolnej Polski trwało głęboko w komunizmie. A esbecy starali się, by tak zostało.
Na wieść o wynikach wyborów z 4 czerwca generał Czesław Kiszczak natychmiast rozesłał szyfrogram, w którym ogłosił stan podwyższonej gotowości w MSW. Esbecy słali na potęgę raporty o nastrojach w kraju. Ekipa generała Wojciecha Jaruzelskiego rozpoczęła gorączkowe narady - by szukać planu B. Bo przecież nie tak miało być.
Komuniści pojęli, że naprawdę tracą władzę, dopiero wtedy, gdy było już dla nich za późno. I bynajmniej nie chcieli się z tym pogodzić. Z pewnością do dnia wyborów 4 czerwca - a niemal na pewno jeszcze do ostatnich miesięcy 1989 roku - ekipa generała Jaruzelskiego wcale nie zamierzała żegnać się z kierowaniem państwem. Nadal nim zresztą współkierowała - w rękach ludzi Jaruzelskiego także po czerwcowych wyborach i sformowaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego pozostawały najważniejsze resorty - w tym MON i MSW. W tym drugim działała w najlepsze Służba Bezpieczeństwa - w tym nawet jej supertajne komórki „nieznanych sprawców” - grupy „D” i „S”. Tą pierwszą kierował swego czasu Grzegorz Piotrowski, zabójca księdza Jerzego Popiełuszki. Ta druga zajmowała się „mokrą robotą” - w tym pobiciami, a być może morderstwami opozycjonistów.
Obie te przestępcze struktury zlikwidowano do końca dopiero ponad rok po czerwcowych wyborach w roku 1990 - kiedy resort spraw wewnętrznych przejął Krzysztof Kozłowski, a do jego najważniejszych gabinetów weszli ludzie, którym powierzono tworzenie UOP - m.in. Bartłomiej Sienkiewicz i Piotr Niemczyk.
Wtedy - w połowie roku 1990 - było już jasne, że naprawdę skończyła się epoka. Ale jeśli chodzi o czerwiec roku 1989, to nawet Joanna Szczepkowska była tego pewna dopiero pod koniec października (bo to wtedy w „Dzienniku Telewizyjnym” padły jej słynne słowa: „Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”).
Warto pamiętać, że płk Karpacz był też przez Kiszczaka lansowany na szefa UOP - czyli agencji, która powstała w miejsce SB
Czwartego czerwca byłoby to jednak zbyt mocno powiedziane. Komuniści wciąż mieli zamiar przetrwać - i to nie na politycznej emeryturze, lecz na szczytach władzy. Właśnie dlatego zarówno w okresie formowania nowego parlamentu i rządu, jak i przez cały pierwszy okres funkcjonowania gabinetu Tadeusza Mazowieckiego ministrowie z PZPR mieli dostęp do esbeckich raportów na temat opozycji - w tym drugim etapie także na temat swych kolegów z rządu. I były to raporty wciąż aktualizowane. W swoim własnym, ściśle zamkniętym gronie Jaruzelski, Kiszczak i Siwicki - z udziałem Cioska, Urbana, Rakowskiego - omawiali kolejne ruchy. A na ich potrzeby pracowali analitycy i eksperci z kierowanego przez Kiszczaka MSW. Przez pierwsze miesiące bynajmniej nie działała siła inercji. Po prostu komuniści, godząc się na ustalenia Okrągłego Stołu, byli absolutnie pewni, że pozostaną u władzy i nadal będą kontrolować jej kluczowe obszary.
Kolejne scenariusze częściowego demontażu systemu tworzone od połowy lat 80. przez generałów i ich współpracowników nigdy nie zakładały, że nastąpi całkowita zmiana warty w państwie. Najpierw pułkownik Wojciech Garstka z SB. Potem Jerzy Urban, Stanisław Ciosek i Władysław Pożoga. Na koniec Mieczysław Rakowski. To autorzy trzech ważnych analiz dotyczących szeroko rozumianej przyszłości PRL, które wnikliwie czytali Jaruzelski i Kiszczak.
Wszystkie te memoranda wychodziły od jednej podstawowej diagnozy - dotyczącej katastrofalnego stanu budżetu i gospodarki PRL. I rekomendowały stopniowe włączenie opozycji do rządzenia - ale przede wszystkim po to, by wzmocnić legitymizację dotychczasowej władzy i rozłożyć odpowiedzialność za nadchodzącą nieuniknioną katastrofę gospodarczą. W żadnej z nich nie była nawet rozważana możliwość oddania opozycji realnej władzy. A tym bardziej całej. Ekipa Jaruzelskiego, szykując marchewkę dla opozycji, cały czas pamiętała także o kiju. Gdy więc w sierpniu 1988 roku wybuchły w całym kraju potężne strajki, Kiszczak spotkał się z Lechem Wałęsą w willi MSW przy ulicy Zawrat na warszawskim Mokotowie, otwierając tym samym drogę do rozmów w Magdalence i obrad Okrągłego Stołu. Ale przecież, gdy szef bezpieki szykował się do podjęcia dialogu z opozycją, obradował też Komitet Obrony Kraju działający pod przewodnictwem Jaruzelskiego i pozostający w stałym kontakcie z dowództwem Układu Warszawskiego. Na posiedzeniu KOK z 20 sierpnia 1988 roku zapadła decyzja… o rozpoczęciu przygotowań do wprowadzenia stanu wyjątkowego - na wypadek, gdyby negocjacje z Wałęsą spaliły na panewce lub sytuacja z innych powodów wymknęła się spod kontroli.
Ta sama technika gry na dwóch fortepianach stosowana była przez komunistów aż do końca. Także po Czerwcu.
Wynik wyborów 4 czerwca był totalnym zaskoczeniem dla obu stron. Komuniści przegrywają całkowicie - czego symbolem jest odrzucenie niemal w całości kandydatów z ich listy krajowej. Senat zostaje wzięty przez stronę solidarnościową w całości.
Z kolei strona opozycyjna jest przerażona na myśl o możliwej reakcji komunistów na tę potężną klęskę. Pojawiają się domniemania, że może dojść do rozwiązań siłowych.
W KC PZPR niemal natychmiast po wyborach ma miejsce rozliczeniowa narada Biura Politycznego. - Przeciwnik ostro walczył od początku do końca, posługując się różnymi środkami. My działaliśmy w białych rękawiczkach, nie wykorzystując nawet ewidentnych okazji. Wyniki wyborów przeszły oczekiwania opozycji. Zaszokowały, nie wie, jak się zachować. Wybory do Senatu to nasza całkowita klęska - mówił na niej Kiszczak. Wtórował mu Stanisław Ciosek. - Nie rozumiem przyczyn porażki. Partia musi za nią zapłacić, nie poszła za nami. To gorzka lekcja. Odpowiedzialni będą musieli ponieść konsekwencje. Obecnie sprawą najważniejszą jest wybór prezydenta, do czego potrzeba 35 mandatów, które przepadły. O tym rozmawiać już z opozycją, bo prezydent to zabezpieczenie całego systemu, to nie tylko nasza wewnętrzna sprawa, to sprawa całej socjalistycznej wspólnoty, nawet Europy - mówił Ciosek. A Jaruzelski martwił się o PZPR. - Nasza partia w 50 proc. jest dziś partią różnego rodzaju kierowników i emerytów. Dlatego musi bardzo niepokoić, że właśnie taka partia (urzędnicza) nie wykazała instynktu samozachowawczego w wyborach. Ten problem trzeba szczegółowo rozpracować, wyciągnąć wnioski - stwierdza generał. Ale to eufemistyczno-biurokratyczny ton, który maskuje realne nastroje. W rzeczywistości wszyscy uczestnicy tego spotkania są autentycznie wstrząśnięci, czują, jak grunt usuwa im się spod nóg.
Szóstego czerwca odbywa się poufne spotkanie na szczycie z liderami opozycji. Wierchuszka PZPR otrzymuje solenne zapewnienie, że strona solidarnościowa nie pójdzie dalej mimo miażdżącego dla komunistów wyniku wyborów. I że ustalenia Okrągłego Stołu zostaną dotrzymane.
Komuniści zdecydowanie nie są jednak do końca uspokojeni. Rozmowy rozmowami, ale znów, niczym w sierpniu 1988 roku, zostaje otwarta pokrywa tego drugiego fortepianu. 6 czerwca generał Czesław Kiszczak, minister spraw wewnętrznych PRL, na mocy decyzji 013/89 MSW wprowadza stan podwyższonej gotowości do działań w całym resorcie i wszystkich podległych mu służbach. Szyfrogram trafia m.in. do szefów wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych, szefa wojsk MSW, komendanta MO i komendanta straży pożarnej. Do dziś nie wiemy, co dokładnie było w tym szyfrogramie i do czego konkretnie kazał się szykować podwładnym Kiszczak. W aktach IPN znajduje się bowiem tylko zwięzły szyfrogram datowany kilka tygodni później i podpisany przez generała Henryka Dankowskiego - zastępcę Kiszczaka i przedostatniego szefa SB. Dankowski, w imieniu Kiszczaka, odwołuje w nim stan podwyższonej gotowości, podając przy okazji datę, od której obowiązywał. W każdym razie jednak Kiszczak ogłosił alarm dla m.in. 62 tys. milicjantów, 13 tysięcy zomowców, 33 tysięcy podległych MSW żołnierzy (WOP i NJW) oraz 24 tysięcy esbeków - dane z sierpnia 1989 roku. To 130-tysięczna armia - znacznie większa niż dzisiejsze polskie siły zbrojne. W dodatku ta armia nadal może korzystać z usług innej armii - ok. 90-tysięcznej rzeszy tajnych współpracowników SB.
Zarazem coś oczywiście pęka, coś się kończy. Paradoksalnie to właśnie zwarci i gotowi, przy tym postawieni przez Kiszczaka czerwcowym szyfrogramem do pionu esbecy stają się mimowolnymi kronikarzami upadku. 8 czerwca raportują w ściśle limitowanym załączniku do „Informacji Dziennej” MSW, że: „Wśród szeregowych członków partii dają się zauważyć nasilające się nastroje frustracji i zniechęcenia. Wzrasta krytycyzm tonu wypowiedzi”. Następnego dnia w tym samym trybie piszą o „nastrojach w OPZZ” (nie jest dobrze). Tym razem załącznik otrzymują tylko dwaj ludzie - Wojciech Jaruzelski i Mieczysław F. Rakowski. Już tylko i wyłącznie dla Jaruzelskiego przeznaczony jest kolejny załącznik - o sytuacji w ZSL (tu już w ogóle tragedia) datowany na 12 czerwca.
Wszystkie te dokumenty powstają oczywiście „po staremu”. Informacje pochodzą od tajnych współpracowników SB. Część konkretnych cytatów z wypowiedzi odnotowywanych przez MSW - z esbeckiej pracy operacyjnej, między innymi z wciąż używanych podsłuchów.
MSW i SB już od połowy lat 80. przejmowały od innych struktur PRL rolę także aparatu analitycznego, doradczego (pisaliśmy o tym obszernie w nr 2/14 „Naszej Historii”). Także po Czerwcu resort Kiszczaka i podległa mu tajna policja starają się sprostać temu zadaniu. I dostarczać generałowi (za chwilę prezydentowi) Jaruzelskiemu kompleksowych informacji zarówno o planach i posunięciach opozycji, jak i o społecznych nastrojach, a nawet o stanie państwa. Być może jednak ludziom Kiszczaka chodzi po głowie coś jeszcze.
W połowie czerwca 1989 roku, już 10 dni po wyborach, MSW przygotowuje coś specjalnego. Dokument ma tytuł „Zestaw faktów mówiących o agresywności propagandowej strony opozycyjno-solidarnościowej”, przygotowany został przez departament III MSW - czyli tę komórkę organizacyjną SB, która od lat zajmowała się aktywną walką z opozycją i jej rozpracowywaniem. Informacje potrzebne do jego przygotowania spłynęły od tajnych współpracowników SB z całego kraju. Niewątpliwie dokument ma służyć za zbiór uzasadnień ewentualnych posunięć o charakterze siłowym (stan podwyższonej gotowości w MSW trwa). Czytelnicy tego raportu dowiadują się więc, że np. Bohdan Kopczyński na spotkaniu wyborczym w Goleniowie w maju mówił, że „ORMO to 600-tysięczny moloch, który tylko szasta legitymacjami i psuje reputację całej milicji, ZOMO zaś to wytwór komunistów broniących swych przywilejów”. I że Bogdan Lis na spotkaniu wyborczym w Pruszczu Gdańskim domagał się zniesienia ustawy o MSW. A z kolei Andrzej Wielowieyski podczas spotkań w Olkuszu i Chrzanowie oraz Bronisław Geremek na spotkaniu w Krakowie oskarżali MSW o inspirowanie wystąpień antyradzieckich. W tym samym raporcie esbecy donoszą też na… Yves’a Montanda (bo przyjechał do Polski z materiałami poligraficznymi, a wcześniej zaapelował na łamach „Le Figaro” o wsparcie Francuzów dla „odradzającej się w Polsce demokracji”). I na Zbigniewa Brzezińskiego - bo odwiedził kraj przed wyborami i udzielił serii wykładów na uniwersytetach. Brzmi to z dzisiejszej perspektywy dość anegdotycznie, ale warto pamiętać, że niemal identyczne w formie dokumenty powstawały w MSW niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego.
Esbecy nie poprzestają na szukaniu przyczyn przegranej i zarazem dowodów na „agresywną” postawę opozycji. Pracują skrzętnie, starając się nadążyć za wydarzeniami. 18 czerwca MSW przekazuje w swej „Informacji Dziennej” jako załącznik pt. „Wypowiedzi niektórych przedstawicieli opozycji na temat ewentualnego kandydowania gen. W. Jaruzelskiego na prezydenta” wyciąg z esbeckich raportów dotyczących nastrojów opozycjonistów. Widać, że esbecy nadal zbierają informacje w całym kraju. Cytują słowa posła Wojciecha Solarewicza, które padły na powyborczym spotkaniu w Otmuchowie (opolskie) - Solarewicz oczywiście nie jest zwolennikiem generalskiej prezydentury. Wiedzą, co powiedział Wojciech Onyszkiewicz na spotkaniu (także powyborczym) pod Przemyślem - otóż działacz „S” chciałby wystawić przeciw Jaruzelskiemu Bronisława Geremka. A kiedy funkcjonariusze zarysowują w tej samej notatce poglądy Andrzeja Biernackiego (katolickiego dziennikarza), niemal na pewno źródłem ich wiedzy są tajni współpracownicy, jeśli nie podsłuchy - padają dosłowne cytaty z rozmów, które nie były prowadzone publicznie.
Także jeszcze w czerwcu (dwudziestego pierwszego) MSW przesyła wierchuszce PZPR rozbudowany materiał analityczny dotyczący kampanii wyborczej Solidarności - zawiera on mnóstwo informacji na temat jej przebiegu - także te dotyczące wsparcia z zagranicy, i to nie tylko symbolicznego. Dzień później MSW wydaje zaś prognozę dotyczącą najbliższej przyszłości - dokument jest zatytułowany „Elementy prognozy rozwoju sytuacji społeczno-politycznej po wyborach do Sejmu i Senatu. Esbeccy analitycy przyglądają się zarówno sytuacji w PZPR - spodziewają się „pogłębienia apatii członków i aktywu” oraz „wyzwolenia tendencji do gruntownych przemian w funkcjonowaniu partii, począwszy od bardzo daleko idących zmian kadrowych” - jak i w opozycji. Tu widzimy, jak bardzo głęboko tkwią funkcjonariusze Kiszczakowych służb w realiach przedokrągłostołowych. „Najprawdopodobniej nastąpi bardzo silne umocnienie pozycji Lecha Wałęsy kosztem dotychczasowych grup ekstremalnych. Przy takim rozwoju sytuacji możemy założyć, iż opozycja nie będzie zainteresowana w »przeniesieniu polityki na ulicę«, gdyż mogłoby to popsuć jej wizerunek zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Stąd też można oczekiwać wyhamowania ekscesów antyradzieckich czy awanturniczej działalności strajkowej” - piszą esbecy w raporcie przygotowanym trzy tygodnie po 4 czerwca!
W tym samym dokumencie padają także bardzo znamienne rekomendacje - także wiele mówiące o mentalności ich autorów: „Opozycja musi zdawać sobie sprawę z dwóch istotnych granic ich ataków. Są to - po pierwsze - przynależność do Układu Warszawskiego i potrzeby obronności - po drugie - stan ładu i porządku publicznego w kraju”. Tu oczywiście górę nad chłodną oceną realiów bierze nabożny stosunek do Związku Radzieckiego, który sprzyja przeszacowaniu realnych możliwości Sowietów - esbecy zdają się sugerować, że w 1989 roku Michaił Gorbaczow tylko czeka, by wydać rozkaz interwencji w Polsce.
Niestety, i ta nadzieja polskich komunistów zostaje niebawem zawiedziona - w czerwcu i lipcu toczą się intensywne konsultacje między „Jaruzelską” Warszawą a Moskwą. Poziom akceptacji towarzyszy z KPZR dla polskich przemian jest dla PZPR-owców niemiłą niespodzianką. A pochodząca z pierwszej ręki wiedza o tym, że w obozie wschodnim nawet sam papież stracił wiarę, z pewnością studzi niektóre zapędy do rozwiązań siłowych.
Ale esbeccy analitycy mają też celne trafienia: „Uzyskanie sukcesu wyborczego przez opozycję może skłonić ją do podjęcia prób zmiany kształtu politycznego sejmu i senatu. Wydaje się to realne poprzez »przejęcie« części posłów bądź senatorów spośród członków koalicji, zwłaszcza ZSL i SD. Analizując rozwój sytuacji w stronnictwach w ostatnim okresie, nie można wykluczyć powodzenia takich działań. Świadczą o tym zarówno tendencje zarysowane na ostatnim kongresie SD, jak i próby rozbicia ZSL”.
Właśnie wokół kwestii tego, jak rozłożą się ostatecznie siły, ogniskuje się więc uwaga esbeków latem 1989 roku. W sierpniu esbecy monitorują sytuację w SD i ZSL - chodzi przede wszystkim o nastroje wobec idei koalicji rządowej z opozycją. Tu znów wyciągi z raportów w postaci załączników do „Informacji Dziennej” MSW są ściśle limitowane. Na rozdzielnikowej liście zwykle Jaruzelski, Rakowski i Kiszczak. A niekiedy wyłącznie Jaruzelski.
Ale na „monitorowaniu” działania esbeków się nie kończą. 26 czerwca szef SB i zastępca Kiszczaka gen. Henryk Dankowski wydaje szyfrogramem swym podwładnym we wszystkich województwach rozkaz przygotowania szczegółowej teczki… każdego nowo wybranego posła i senatora. 8 lipca wysyła kolejny szyfrogram - nakazuje w nim przekazanie tajnym współpracownikom wśród posłów i senatorów „w sposób subtelny” , by głosowali na generała Jaruzelskiego w wyborach prezydenckich. Ostatecznie zostaje on wybrany „jednym głosem” - o taki wynik zadbali jednak nie esbecy, ale opozycjoniści, którzy chcieli dać Jaruzelskiemu sygnał, że akceptacja dla jego osoby jest mocno limitowana.
Jednocześnie trwa polityczna gra o rząd Czesława Kiszczaka - który usiłują przepchnąć PZPR- -owcy. Ale w połowie sierpnia SD i ZSL wbijają PZPR nóż w plecy. 17 szefowie obu satelickich ugrupowań partii komunistycznej - Roman Malinowski z ZSL i Jerzy Jóźwiak z SD - występują wspólnie z Lechem Wałęsą i ogłaszają powstanie koalicji. Jaruzelski i Kiszczak zostali o tym poinformowani wcześniej - najpierw przez służby, później (jeszcze przed ogłoszeniem umowy) przez samych koalicjantów. PZPR się poddaje - partia nie wchodzi formalnie w skład koalicji, ale godzi się poprzeć nowy rząd. Cena jest oczywista - cztery ministerialne fotele, w tym oczywiście MON i MSW. 24 sierpnia Tadeusz Mazowiecki zostaje wybrany na premiera.
Układanka generała Kiszczaka się wali. Nie tylko na poziomie parlamentu, także znacznie niżej. „W jednostkach wykonawczych MO zauważa się rozgoryczenie i przejawy niezadowolenia” - meldują lakonicznie esbecy 1 września.
A 12 września rząd Tadeusza Mazowieckiego rozpoczyna urzędowanie. Komuniści na dobre zaczynają godzić się z sytuacją. 11 października I sekretarz PZPR spotyka się w Moskwie z radzieckim gensekiem. Rząd rządem, partia partią. Rakowski rozmawia z Gorbaczowem o wymykającej się komunistom z rąk sytuacji. Gorbaczow zdaje się najbardziej zainteresowany analizą - na własny i KPZR użytek - błędów popełnionych przez PZPR-owców. Rakowski więc mu te błędy dość ochoczo wyznaje. „Wracając do błędów »okrągłego stołu«, powiem, że należały do nich nadmierne ustępstwa na rzecz opozycji, których nawet ona się nie spodziewała. W swoim czasie proponowałem ograniczenie się tylko do legalizacji Solidarności i myślę, że wówczas byłoby to dla niej wystarczające. Drugi nasz błąd polegał na tym, że nie utrwaliliśmy na piśmie osiągniętych przy »okrągłym stole« uzgodnień. Objawił się tutaj brak doświadczeń w stosunkach z legalnie działającą opozycją” - bił się w piersi Rakowski. I kontynuował: „Następny wielki błąd popełniliśmy w kampanii przedwyborczej. Zgubiły nas pewność siebie i pycha”.
Rzeczywiście - zgubiły. W październiku, listopadzie i grudniu generałowie ministrowie w rządzie Mazowieckiego nie czują się już panami sytuacji. To właśnie wtedy apogeum osiąga akcja niszczenia teczek SB. Nic w tym dziwnego - Kiszczak i Jaruzelski patrzą na NRD - gdzie od końca października opozycja po prostu szturmuje archiwa Stasi i je siłą przejmuje. Nie chcą, by coś podobnego powtórzyło się w Polsce.
Na początku listopada z resortu zwija się generał Władysław Pożoga - dotychczas pierwszy zastępca Kiszczaka, 3 listopada Kiszczak odwołuje ostatniego „prawdziwego” szefa Służby Bezpieczeństwa - czyli wzmiankowanego już generała Dankowskiego. W jego miejsce powołany zostaje jedynie pułkownik - Jerzy Karpacz - którego nieformalnym zadaniem jest przede wszystkim sprawna likwidacja tego, co jeszcze zostało w esbeckich archiwach. W swych spisywanych już w wolnej Polsce memuarach generał Kiszczak dość manifestacyjnie podkpiwał sobie z Karpacza, przedstawiając go jako mało rozgarniętego karierowicza, który awansując na ostatniego szefa SB, szykował sobie wielki gabinet na Rakowieckiej i pracował nad wspaniałym planem reorganizacji esbecji, który miał zapewnić jej świetlaną przyszłość. Ta ostentacja Kiszczaka wobec Karpacza wydaje się jednak jakby zbyt widoczna. Być może generał po prostu wolał, byśmy zapamiętali ostatniego szefa SB jako użytecznego kretyna, a nie jako człowieka, który dostał od swego szefa bardzo wrażliwą misję zamknięcia pewnych spraw tak, by już nie ujrzały one światła dziennego.
3 listopada gen. Czesław Kiszczak odwołuje ostatniego „prawdziwego” szefa Służby Bezpieczeństwa - już gen. Dankowskiego. W jego miejsce powołany zostaje jedynie pułkownik - Jerzy Karpacz - którego nieformalnym zadaniem jest przede wszystkim sprawna likwidacja tego, co jeszcze zostało w esbeckich archiwach.
Warto tu bowiem pamiętać, że niepozorny płk Karpacz był też przez Kiszczaka lansowany na… szefa UOP-u - czyli nowej agencji, która miała powstać w miejsce znienawidzonej SB.
Początek roku 1990 i jego wiosna to już czas zwijania czerwonych sztandarów w kluczowych resortach państwa. W SB nadal palone są akta, niszczone dowody przestępstw popełnianych przez funkcjonariuszy. Ale w styczniu ujawniają to media. Na początku marca wiceministrem spraw wewnętrznych zostaje opozycjonista, m.in. redaktor „Tygodnika Powszechnego”, Krzysztof Kozłowski - to tak naprawdę pierwszy moment, w którym strona solidarnościowa zyskuje jakikolwiek ogląd działań MSW od wewnątrz. W kwietniu Sejm przyjmuje ustawy o UOP, o policji i o MSW. Wchodzą one w życie na początku maja. 10 maja funkcję szefa UOP obejmuje Kozłowski - od razu rozpoczyna misję tworzenia nowej służby. Tego samego dnia gen. Dankowski (nadal wiceminister SW) wydaje rozkaz zaprzestania działalności Służbie Bezpieczeństwa.
W lipcu 1990 roku odbyła się słynna weryfikacja dawnych esbeków. Przeszło ją ok. 10 tys. osób (spośród - przypomnijmy - ok. 24 tys.). Stanęło do niej ok. 14 tys. funkcjonariuszy.
6 lipca do dymisji podał się sam Kiszczak. Nowym ministrem spraw wewnętrznych został Krzysztof Kozłowski. Było to 13 miesięcy po czwartym czerwca. Ostatni esbecy, którzy nie przeszli weryfikacji, pożegnali się ze służbą niespełna miesiąc później. Na Rakowieckiej komunizm trwał o rok dłużej niż na Wiejskiej.