Łódzka gastronomia znów chwyta wiatr w żagle. Przybywa dobrych lokali
Pisząc o tym, że Łódź była przez wiele lat białą plamą na gastronomicznej mapie Polski, można się pewnie niejednemu łodzianinowi zdrowo (albo wręcz z uszczerbkiem na zdrowiu) narazić.
UCHO PREZESA 14
Oczywiście, że zawsze było gdzie zjeść na mieście, a takie kultowe miejsca jak Spatif, Malinowa, Kaskada czy Golonka do tej pory wspominają rzewnie całe rzesze ich dawnych bywalców. Tyle, że było to jeszcze w czasach PRL-u i jedynie czysto peerelowski może budzić sentyment, tak jak - nie przymierzając - mały fiat u fana motoryzacji. Zresztą w mieście robotników i szwaczek wykwintna kuchnia nie stała na piedestale.
Zmieniać zaczęło się wraz z nastaniem ustrojowych przemian, a pierwszy boom łódzkiej gastronomii przypadł na przełom XX i XXI w., gdy w centrum miasta nagle zaroiło się od restauracji, kawiarń i pubów. Zwłaszcza tych ostatnich powstało wtedy tak wiele, że w 2002 r. kasowaliśmy pod tym względem i Kraków, i Warszawę (które biły nas jednak w każdej innej kategorii lokali, np. w stolicy było ponad 400 restauracji, w mieście nad Łódką - niespełna 100). Jak policzyła Mariola Milewska z Instytutu Geografii Miast i Turyzmu Wydziału Nauk Geograficznych Uniwersytetu Łódzkiego „na 1 pub w Łodzi przypadało 5958 stałych mieszkańców - 4,4 razy więcej niż w Warszawie, i nieznacznie mniej niż w Krakowie”. Tyle tylko, że - jak to w pubach - bardziej się tam piło, niż jadło, bo kulinarną ofertę puby miały skromną wręcz z założenia. Okres „pubowy” dość szybko zresztą przeminął. Już w 2005 r. w mieście działało tyle samo pubów, co restauracji (ok. 150) o znacznie bardziej zróżnicowanej ofercie żywieniowej. Gastronomiczne zróżnicowanie od tamtej pory postępowało i w 2012 r. udział pubów w gamie 549 wszystkich łódzkich lokali stanowił już tylko 7% (36), podczas gdy przybyło barów (32%, ok. 200) i restauracji (28%, około 150). To były już czasy mody na kuchnię, na gotowanie i próbowanie tego, co wymyślili coraz bardziej cenieni kucharze.
Drugi boom
W Łodzi otworzyło się w ubiegłym roku ponad 50 różnego rodzaju restauracji - nie uwzględniając mniejszych pizzerii czy barów z domowym jedzeniem. Chociaż nie wszystkie z nich przetrwały szturm na gastronomiczny rynek (kilka padło), sama liczba robi w naszym mieście wrażenie.
- W naszym tak, ale to Łódź. We Wrocławiu otworzyło się ponoć 200 - mówi Izabella Borowska, współautorka bloga „Jemy w Łodzi”, która mimo to uważa, że łódzka gastronomia łapie właśnie drugi wiatr w żagle. - Jest teraz trend do wychodzenia z domu, jadania i biesiadowania na mieście, a co szczególnie przyjemne, nie dotyczy on wyłącznie ludzi młodych, lecz także tych w sile wieku i seniorów.
Zdaniem Borowskiej, znacznie zmienia się także profil przeciętnego restauratora. To już nie jest ktoś, kto ma po prostu pomysł na biznes, własną maszynkę do robienia pieniędzy.
- To coraz częściej zapaleńcy, pasjonaci zmęczeni korporacyjnym drylem, których kręci przygoda prowadzenia restauracji albo wręcz samo gotowanie. Coraz więcej mamy kuchni autorskich, prowadzonych przez kucharzy, którzy bardzo podnoszą poziom kulinarnych doznań w łódzkiej gastronomii.
Że jako Łódź idziemy mocno do przodu, może świadczyć choćby obecność łódzkich lokali w żółtym przewodniku Gault&Millau, który od ponad 50 lat promuje dobre jedzenie. W Polsce ukazuje się od trzech lat, a w ostatniej swoimi czapkami, porównywanymi do gwiazdek Michelina, wyróżnił 10 łódzkich lokali (w Warszawie 123). Dwie restauracje zdobyły po dwie czapy, a to już co najmniej bardzo wysoki poziom, bo wyższe oceny dostało tylko kilka w Polsce. Warto też dodać, że wśród nominowanych do nagród indywidualnych w kategorii szefa kuchni przyszłości znaleźli się dwaj łodzianie: Mirosław Jabłoński, szef restauracji Delight w hotelu andel’s oraz Maciej Rosiński, szef kuchni w restauracji Affogato.
To właśnie od tych dwóch nazwisk Iza Borowska zaczyna wyliczankę kucharzy, którzy jej zdaniem błyszczą na firmamencie łódzkiej gastronomii.
- Wspaniałą kuchnię w bardzo skromnej i uroczej restauracji prowadzi Sebastian Spychała (Piwnica Łódzka). Na uwagę zasługują na pewno Jarosław Bieńkowski (Kolory Wina Bistro) oraz Piotr Kurczewski (Nowa Łódź). Przebojem zaistnieli dwaj młodzi kucharze, którzy po kilkuletnim pobycie we Francji, otworzyli w Łodzi restaurację Cztery Ściany: Kuba Haman-kiewicz i Oliwier Kowalczyk. Ich sposób traktowania produktów, wykorzystywanych w całości i do końca, jest absolutnie fenomenalny - rekomenduje bloger-ka.
Nowym trendem w Łodzi jest ekspansja lokali o wyższym standardzie na osiedla, które do tej pory zdominowane były przez sieciowe pizzerie, orientalne bary i obiady domowe. Na ich tereny wkraczają powoli restauracje i kafejki o standardzie i ofercie rodem z centrum miasta.
W artykule korzystałem z opracowania „Gastronomia jako atrakcja turystyczna Łodzi” Andrzeja Stasiaka z Instytutu Geografii Miast i Turyzmu Uniwersytetu Łódzkiego.