Łódź się wyludni, ale to niekoniecznie zła wiadomość
Z prof. Stefanem Krajewskim, ekonomistą z Uniwersytetu Łódzkiego, o konsekwencjach wyludniania się Łodzi, rozmawia Alicja Zboińska
Za dwanaście lat w Łodzi będzie mieszkało niespełna 621 tys. osób, o niemal 70 tys. mniej niż pod koniec 2017 roku. Co to oznacza dla miasta i tych, którzy tu zostaną?
Ta tendencja jest nieunikniona, nie potrafimy zatrzymać ludzi w Łodzi. Jest zresztą mało dużych miast, którym przybędzie mieszkańców. Łódź natomiast to miasto najbardziej wyludniające się, a wynika to m.in. ze struktury gospodarczej. Powstaną tu raczej słabo płatne, mało ciekawe miejsca pracy.
Z Łodzią jest trochę jak z Pittsburghiem. Tam upadły kopalnie, miasto straciło 60 proc. mieszkańców. Powstał tam jednak bardzo nowoczesny przemysł. Są ośrodki, które wyszły z podobnej pułapki jak nasza. Podobnie dzieje się z Zagłębiem Ruhry.
Jaki wniosek z tego płynie dla władz miasta i łodzian?
Wyludnianie się Łodzi to szansa, by poprawić warunki życia w mieście i to w wielu sferach. Można np. połączyć mieszkania, z dwóch stworzyć jedno. Łódzka zabudowa jest bardzo zwarta i zbita, można będzie wyburzyć część kamienic, a w ich miejsce będą mogły powstać parkingi, których w mieście bardzo brakuje. Mniejsza liczba mieszkańców to także łatwiejszy dostęp do służby zdrowia. Jest jednak jedno "ale" i ma ono związek z naszą strukturą gospodarczą.
Chodzi o miejsca pracy?
Tak, a raczej o jakość tych miejsc pracy. Gdyby w Łodzi było więcej pracy dla fachowców, to utrata mieszkańców nie byłaby aż tak bolesna. Mniejsza liczba pracowników na stanowiskach, które nie wymagają szczególnych kwalifikacji, nie będzie dotkliwa, o ile będziemy mieli więcej zatrudnionych w nowoczesnych usługach.
Niestety, u nas zmiana struktury gospodarczej ciągle postępuje zbyt wolno. U nas remontuje się drogi, rewitalizuje parki, a to jest proste do zrobienia, nie wymaga szczególnych zachodu. Zmiana struktury gospodarczej jest natomiast trudna, ciężko się ją buduje i to u nas wyraźnie kuleje.