Lodowy wicher napędza wyścigi
Prędkość, wiatr i lód wręcz wgniatają w lodową taflę. Panujesz nad mocą żywiołu i zalewa cię adrenalina. To snowkiting!
Pędzący na nartach lub snowboardowej desce człowiek się męczy. Zwłaszcza gdy ciągnie go potężny latawiec zwany kajtem (spolszczone, angielskie słowo kite), a prędkość sięgająca nawet 80 km na godzinę wręcz wgniata w ziemię. Jednak na twarzy każdego zawodnika gości szeroki uśmiech, a o tym, że to niesamowita jazda, wskazuje uniesiony w górę kciuk.
Snowkiting to stosunkowo młody, ale za to bardzo dynamicznie rozwijający się sport. To jedna z wielu odmian sportów „latawcowych”. Jego wiosenno-letnia, wodna odmiana, kitesurfing ma szansę stać się wkrótce sportem olimpijskim. Innym rodzajem jest np. landkiting, w którym latawiec napędza mały kołowy pojazd.
- Pilotujesz latawiec, czujesz, że panujesz nad wiatrem, nad jego potęgą, mocą. To niezapomniane przeżycie, wielka adrenalina - mówi Artur Milarski, zawodnik snowkitingu ze Sztutowa. - Poza tym może to być też ostry trening, po którym bolą wszystkie mięśnie.
W czasie ostatnich zawodów na największej w Polsce zamarzniętej tafli, bo taką jest Zalew Wiślany, startowało 30 zawodników z całej Polski, a Jan Milarski (syn Artura) dostał statuetkę najmłodszego uczestnika imprezy. Sporty latawcowe są coraz bardziej popularne. Łączą dreszczyk emocji, z zabawą i rywalizacją oraz... biznesem. Żuławy i Mierzeja Wiślana, gdzie jest mnóstwo wody i prawie zawsze wieje, mogą wkrótce stać się krajową stolicą latawcowej rekreacji.
Wiatr to czysta energia, która w dodatku nigdy się nie skończy. Od lat człowiek wykorzystywał potęgę żywiołu do pracy - wiatraki mełły zboże, napędzały pompy, napędzane wiatrem żaglowce przewoziły towary. Jednak wiatr wykorzystuje się i do... rozrywki.
Weekend na lodzie
Kilkaset metrów od brzegu zamarzniętego Zalewu Wiślanego w Krynicy Morskiej widać malutkie postaci wielbicieli mocy wiatru i zimowego szaleństwa. Nad nimi unoszą się kolorowe, olbrzymie latawce. Jaskrawe barwy „kajtów” kontrastują ze stalowogranatowym tłem nieba. Miejsce startu do zawodów snow kite, wyścigu na 1 milę, tzw. long race czy wyścigu o puchar burmistrza Krynicy Morskiej, miasta gospodarza coraz popularniejszej imprezy, wyznaczają oflagowane słupki. Między nimi znajduje się licząca ponad 100 metrów linia mety i startu. By udział się liczył, trzeba ją przeciąć dokładnie między słupkami. Nad wszystkim czuwają sędziowie z barwnymi flagami. Każda ma inne znaczenie: dzięki nim zawodnicy wiedzą, że powinni zacząć przygotowania do startu (oznaczają trzy minuty do rozpoczęcia wyścigu, potem minutę, a zielona oznacza sam moment startu).
Już same przygotowania do zawodów snowkitingu mogą być widowiskowe. Kiedy zawodnik mija grupę kibiców, słychać szum nart oraz przyjemny dla ucha gwizd - to cieniutkie, lekkie, ale superwytrzymałe linki łączące latawiec i uprząż zawodnika tną z wielką prędkością powietrze. Elementy rozgrzewki stanowią m.in. powietrzne ewolucje - umiejętnie pilotowany latawiec jest w stanie wynieść człowieka wysoko w górę. Można wtedy pokazać swoje ekwilibrystyczne przygotowanie (tzw. freestyle hang time to jedna z konkurencji dyscyplin „kajtowych”).
Kiedy nastąpił sygnał do startu w wyścigach na jedną milę, do lodowo-wiatrowego pędu ruszyła ława zawodników. Pomknęli w głąb zamarzniętego Zalewu Wiślanego, a po kilkuset metrach zrobili techniczny nawrót. Przekraczając metę, unosili ręce w górę w geście triumfu. W ostatnią sobotę najlepszy w Krynicy Morskiej był Andrzej Stawicki. To znana i ceniona postać w świecie sportów wodnych. W latach 90. był reprezentantem Polski w windsurfingu i wielokrotnym medalistą w tej dyscyplinie.
- Jedni bardziej lubią prędkość, inni ewolucje - mówią snowkiterzy. - Najbardziej liczy się jednak dobra zabawa. Zawsze jest mnóstwo śmiechu.
Tradycja lodu i wiatru
Co ciekawe - o tym, że w Krynicy Morskiej i na Zalewie Wiślanym panują znakomite warunki do zaprzęgania wiatru do sportowo czy rekreacyjnej rywalizacji, wiadomo było już dawniej. Z żywiołu od lat korzystali tu żeglarze, a zimą... bojerowcy. To może trochę zapomniany obecnie sport, ale mamy i w tej formule zimowej rywalizacji swoje legendy. Zetknął się z nimi kryniczanin Marek Kacpura. W latach 80 uprawiał bojery, był w kadrze, wielokrotnie wygrywał. Bojery to małe, lekkie lodowe sanie z żaglem. Są bardzo szybkie - rozwijają prędkość nawet do 100 km/h. W Krynicy Morskiej odbywały się nawet mistrzostwa Europy w tej dyscyplinie - w 1977, 1978 i 1984 roku.
Żeglarze od zawsze mieli tu doskonałe możliwości uprawiania tego sportu. Prawie każdej, w miarę mroźnej zimy Zalew Wiślany zamarza na całym akwenie. A między Krynicą Morską a leżącym naprzeciw Tolkmickiem jest odległość ok. 8 km , nie mówiąc już o kilkunastokilometrowych odległościach wzdłuż brzegu (do granicy z obwodem kaliningradzkim). Jak więc mówi Marek Kacpura - jest gdzie się rozpędzić. Jednak w latach 90., kiedy bojerowy związek zaczął odczuwać zmiany polityczno-ekonomiczne, sport ten zaczął na Zalewie Wiślanym podupadać. Nawet zimy były kiepskie i akwen nie zamarzał.
Teraz, od sześciu lat, na zamarznięty Zalew Wiślany przyjeżdżają snowkiterzy (w ub. roku impreza była przygotowana, zapięta na ostatni guzik, ale łagodna zima sprawiła organizatorom figla i akwen nie zamarzł). Imprezę „Weekend na lodzie” współorganizuje Dariusz Labuda, właściciel Hotelu Krynica, prywatnie podróżnik, wielbiciel sportów ekstremalnych.
- Zalew Wiślany to największy w Polsce zamarzający akwen, a my chcemy go wykorzystać do snowkitingu, zwłaszcza, że na Mierzei Wiślanej wieje niemal zawsze - mówi Labuda. - Promujemy ten ciekawy, zapewniający mnóstwo wrażeń sport, Krynicę Morską i zimowy wypoczynek nad Zalewem Wiślanym.
Latanie dla wszystkich
Na skuty lodem zalew udało się snowkiterom ze Sztutowa (skupieni wokół Fundacji Strefa Mocy) wejść i odbyć pierwsze loty już 6 stycznia. Zawodnicy zachowują wszelkie zasady bezpieczeństwa - mierzą warstwę lodu (pomiary wykazują 28 lub nawet 32 cm). O lotach na zalewie informują straż pożarną, Straż Graniczną, bosmanat portu w Krynicy Morskiej. Zawsze jest asekuracja większej grupy ludzi, uczestnicy mają też specjalne miniczekany - kolce, które pomogą wspiąć się na stabilną pokrywę w przypadku zarwania się lodu.
Co ciekawe, do kajta można podczepić kamerę lub aparat fotograficzny. Snowkiterzy zrobili w ten sposób piękne zdjęcia zamarzniętego Zalewu Wiślanego.
Artur Milarski, jeden z zawodników, współtwórca Fundacji Strefa Mocy, uczy dzieci i dorosłych operowania latawcami powerkite. Swoją „kajtową” szkołę ma także Andrzej Stawicki. - Snowkiting to sport właściwie dla wszystkich, do uprawiania którego wystarczą podstawowe umiejętności jazdy na nartach i dobre chęci - mówi Artur Milarski. - Nauka pilotażu latawca zajmuje zazwyczaj 2-3 godziny. Potem już można oddać się adrenalinie.
Autor: Tomasz Chudzyński