Listy z wojny, obozów, zesłania

Czytaj dalej
Fot. Adam Dobroński
prof. Adam Czesław Dobroński

Listy z wojny, obozów, zesłania

prof. Adam Czesław Dobroński

Pisane były często według utartych schematów, lub nakazanych wzorców. Z reguły krótkie, ale nasączone emocjami. Więźniowe i żołnierze wiedzieli, że cenzura zamaże informacje zakazane, objęte tajemnicą wojskową.

A tyle przecież było do powiedzenia. Potem czekano niecierpliwie na odpowiedź. Czy mnie wspominają, kochają jak za dawnych lat? I jaka szkoda, że nie mogę ich wesprzeć w tym okrutnym czasie. Jak długo trwać będzie przeklęta wojna, samotność, zagrożenie życia? Zaprezentuję fragmenty trzech tylko listów, zarówno z zasobów własnych, jak i Muzeum Wojska w Białymstoku, gdzie przygotowywana jest wystawa oryginalnych eksponatów.

Przejmujący. Z oflagu (obozu jenieckiego dla oficerów), po kilku miesiącach pobytu - 4 luty 1940 r. :

„Zochna Hajduczku Mój Drogi! Otrzymałem od Ciebie znowu 4 paczki i tyleż kartek pocztowych (…). Dziękuję ci bardzo. Spodni mi nie przysyłaj, bo w cywilnym ubraniu chodzić nam nie wolno. Prosiłem Cię o zelówki, jak możesz to przyślij, a jak nie, to napisz zaraz, wówczas kupię od któregoś kolegi. Wolałbym jednak, abyś ty mi przysłała. Pieniądze chyba już otrzymałaś [oficerowie otrzymywali część żołdu], a depozyty w sumie 430 marek wyszły wczoraj - za kilka dni je otrzymasz. Zochuś stale o Was myślę i drżę, i dlatego nie pisz tak jak w kartce z 10 bm - to mnie smuci i goryczą napełnia. Wierzę mocno, że mnie kochasz i że nadejdą znowu dni szczęścia. Ty w to również wierzyć musisz. Nie przejmuj się, z Suwałk może da Bóg, nie wyjedziesz [nie wywiozę cię]. U nas jest cieplej, mrozy puściły. Siedzę, patrzę często przez okno w stronę wschodnią, tam gdzie kraj kochany i Wy, tak bliscy, tak drodzy. Dużo uczę się i czytam. Wychodzę często na spacer na podwórze zamkowe o długości 80 m i takiej mniej więcej szerokości, by z kolegami z innych kompanii porozmawiać o naszych troskach. Myślę często o honorze i o tym księciu naszym [Józefie Poniatowskim], co to niedaleko w nurtach wezbranej rzeki (Elstery pod Lipskiem) dla tego honoru zginął. Fotografie Waszą mam, ocaliłem, bo na wojnie miałem je zawsze ze sobą, a nie w walizce. Na wojnie dwa razy cudem uniknął śmierci, dowiesz się, gdy wrócę. Dziedzic poległ razem z Leonem [porucznicy Jerzy Dziedzic i Leon Malarewicz polegli 13 IX 1939 r. pod Olszewem]. Od Sawickiego zabierz mą kamizelkę i zatrzymaj. Pisz często. Całuję mocno Cię Zochuś i dzieci. Czech.”

List napisał ppor. Czesław Liszewski z 3 Pułku Szwoleżerów Mazowieckich, a adresatką była żona Zofia. Pamiętnik pana Czesława z września 1939 roku został wydany drukiem („W marszu i walce”). „Czech” wrócił z oflagu do Suwałk, został jednak aresztowany przez UB i skazany na 6 lat więzienia; wyrok odbywał do maja 1952 r. Liszewski doczekał się rehabilitacji i awansu na rotmistrza, zmarł 15 sierpnia 1980 roku.

Smutny, też z oflagu, ale już po koniec piątego roku wojny - 29 czerwca 1944 roku

„Droga kochana Żono! Jakiś czas nie mam od was listu. U nas nic nowego. Co do mnie, to jestem zdrów. Położenie obecne jest między młotem a kowadłem. Jednak koniec wojny zdaje się bliski. Pieniędzy ci nie posyłam, robię ciągle starania o remont zębów (?). Jak ze Zbyszkiem, zapewne zdał już egzaminy, czy gdzie pracuje? Dużo by było napisać, lecz nie można, bo cenzura stoi na przeszkodzie. U nas zapewne rozpoczną się bombardowania. Do Zbyszka nie piszę, bo nie wiem, czy jest w Warszawie. U nas na ogół zimno. Nic się nie chce robić i wszystko jest bezcelowe. Bułki teraz w świeżym stanie nie przysyłaj, bo się zaparza i w środku pleśnieje, lepiej w postaci sucharów. Ucałuj wszystkich ode mnie, ściskam cię serdecznie. Feliks.

Kochana Daneczko! [córka]. Czy masz w dalszym ciągu liczne towarzystwo w domu? Pomagaj mamusi. Ja mam w swoim ogródku sałatę, rzodkiewki, buraki i marchew oraz 2 met. [metry] kartofli zasadzonych i krzaki pomidorów. Tego roku jakoś nie dbam o to, mam dość już wszystkiego. Ściskam cię moja Żabko, rośnij duża i bądź wesoła. Tatko”.

Nadruk na formularzu: „Na tej stronie pisze wyłącznie jeniec wojenny! Pisać tylko ołówkiem, wyraźnie i nad liniami“. Nadawcą był Feliks Chmielewski, jeniec Oflagu II C Woldenberg, a odbiorcą żona Zofia w Puławach. Oflag Woldenberg (obecnie Dobiegniewo) był bardzo dobrze zorganizowany, prowadzono tu zajęcia typu akademickiego, wystawiano sztuki, wydawano tomiki, organizowano wystawy. Był też w tym oflagu ruch oporu, prowadzono nawet nasłuch radiowy, organizowano ucieczki, przygotowywano się do wyzwolenia. A jednak załączony list wskazuje na narastające znużenie. Wojna miał się ku końcowi, a oni wciąż tkwili za drutami.

Rewelacyjny, bo od żołnierza wcielonego do Armii Czerwonej, jakimś dziwnym przypadkiem przepuszczony przez cenzurę. Napisany 2 grudnia 1940 r. w Woroneżu (obecnie Rosja)

„W pierwszych słowach mego listu przemawiam do was niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. [nieco poprawiłem ortografię starając się jednak zachować stylistykę]. Powiadamiam tobie kochana siostro i stryjenko, że ja jestem żywy i zdrowy, i przebywam w mieście Woroneż w pułku lotniczym na szkole. Wyjechaliśmy z Białegostoku 31 X, a zajechali do Woroneża 6 XI i jechali dzień, i noc pociągiem osobowym tak, że przejechali więcej jak dwa tysiące kilometrów. Jak przyjechali, to nas zaraz umundurowali, dali nam nowe ubrania, nowe buty, płaszczy i bieliznę czystą, a nasze ubrania i bieliznę, ręcznik i wszystko, co kto miał spakowali do worka, i moje wszystko oszacowali na 230 rubli i wydali kwit. Sweter wełniany to nie zdałem, noszę na sobie.

Życie mamy bardzo dobre, wydziału [wydzielania] u nas nie ma, nie tak jak mówili było u Polaków, że chleba brakło i manaszki [menażki] ze sobą nosili (…). Przysięga ma być za miesiąc czasu, a na dniach ma być komisja, to jeszcze niektóre do domu powrócą po braku zdrowia. Może Bóg da to szczęście i dla mnie. Bo już niektóre poprzechodzili komisję, no i paru już pojechało do domu. Pisałem do domu już kilka listów, no jeszcze odpowiedzi nie dostałem, ale już się spodziewam, bo chłopy z Polski, którzy ze mną razem wysyłali, to już dostali.(…). Z polskich chłopów jest dużo, no znajomych nikogo nie widział, jest tylko jeden z Bagnówki i 2 z Czarnowsi [Czarnej Wsi?]. Wojsko nasze ładnie wygląda, nie tak jak wojsko w Wasilkowie - zielone ubrania, sine kołnierze i na kołnierzach poprzypinane samoloty.

W wojsku jest dobrze, ale jak myślisz o domu, jak tam żyją, tyle roboty, a ty przepadasz w głębi Rosji, to prosto bierze żal. Miasto Woroneż jest duże i ładne, no i byłem autobusem na mieście kilka razy, ale służbowo (…). To jest takie miasteczko jak Wasilków, nazywa się wojennyj gorodok. Wysłałem list jedynie na Wólkę, już 2 tygodnie i prosiłem, żeby tobie kochana Lodzio dali wiadomość, gdzie ja jestem i jak mi się powodzi, bo ja tam wszystko napisał. A z powodu tego każdemu nie napiszę, że nie mam kopert i papieru. I nie ma w Woroneżu nic za jakie [bądź kupić] pieniądze. Napisałem do domu, żebym mnie przysłali, ale jeszcze nie dostałem.

Kochana Lodzio, jak macie za co kupić, to postaraj się kupować coś z ubrania, z obuwia, póki jest w Białymstoku, bo na świecie naokoło rozpoczęły się wojny, to nie będzie nic, bo i tak w żadnym mieście tego nie ma. U nas w Woroneżu słonina kosztuje 50 rubli kg, kartofla 8 rubli kg, cukru też nie ma. U nas do koszarów to przywożą bułki po tej samej cenie jak u nas, kiełbasa 28 rb kg, kwas 80 kop i takie rozmaite drobne rzeczy, sklepik jest w kazarmie [koszarach]. W Woroneżu do dzisiejszego dnia jeszcze było ciepło, a dzisiaj wziął pierwszy przymrozek, tak że woda ścięła się. Wychodnoj jest w niedzielę, żadnych zajęć nie mamy, a cywilny narad [obsługa] jedzie na rynek, tak jak u nas do kościoła, bo targi na żywinę [zwierzęta] i na wszystko odbywają się tylko w niedzielę, bo w prywatne dni nie mają czasu za robotami. W niedzielę raz jechałem autobusem, to widziałem na rynku tyle narodu jak u nas na Jana [24 czerwca]. Zatem kochani do widzenia, do miłego zobaczenia. List jak dostaniecie i piszcie adres swój i mój. Moja adressa g. Woroneż p/o 18 p/ja 50/18, 1. rota [kompania]. Rudziszewski B.” [Adres napisany w jęz. rosyjskim].

Radziszewski trafił do szkoły podoficerskiej lotników, gdzie warunki pobytu były wyjątkowo dobre. I on jednak po złożonej przysiędze został poddany srogiemu reżymowi. Zakazano używania języka rodzinnego, rozpoczęto nasiloną propagandę ateistyczną i szkalowanie wszystkiego co polskie. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej żołnierzy z naszych ziem wycofano z oddziałów wojsk liniowych (nie wierzono im) i wcielono do tak zwanych batalionów roboczych rozlokowanych na zapleczu frontu. Warunki pobytu w nich były porównywalne z łagrowymi. Szczęśliwi, którym udało się uciec i dotrzeć do wojsk gen. W. Andersa.

PS. Chętnie wydrukują podobne listy będące w posiadaniu naszych Czytelników.

Monika Kościukiewicz z Muzeum Wojska (tel. 85-7328663) prosi zaś o ich udostępnienie na wspomnianą wystawę.

prof. Adam Czesław Dobroński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.