Życie zaczyna się i kończy w szpitalu. Moje życie dwukrotnie odradzało się na chirurgii w Sulechowie, w szpitalu, jakiego każdy by sobie życzył. Prowadzący oddział „Marszałek” i jego „Generałowie”, panie praktykantki i „pszczółki” w białych i zielonych fartuchach robią, bez względu na godzinę i porę nocy czy dnia, wspaniałą robotę, są przy pacjencie.
Na oddziale spotkać można pacjentów z całego województwa, a może i dalej. Wszystkim tym, którzy nie wierzą mojej opinii dotyczącej oddziału odsyłam do świetlicy chirurgii, w której można przeczytać dziesiątki podziękowań, do których serdecznie się przyłączam. I obejrzeć dziesiątki dyplomów.
Sklepy muszą być otwarte w niedziele - tylko wtedy jest czas na większe zakupy!
Mankamentem, zresztą nie tylko tego szpitala, jest jakość jedzenia serwowanego pacjentom. Pacjent powinien otrzymać bardziej ciepły posiłek, a kompot powinien smakować inaczej niż woda. Na korytarzu powinien być wywieszony jadłospis. W ostatnich miesiącach politycy kilka razy majstrowali już przy posiłkach przedszkolaków i uczniów. Może rządzący powinni przyjrzeć się też temu, co jedzą pacjenci.
Każda dziedzina życia wiąże się z polityką
W szpitalach leczone są dzieci i starsi. Z letargu wyciągane są osoby prawie nieżyjące. Dzisiaj politycy w części zapominają, bądź celowo pomijają np. dzieci, którym należy się specjalna troska. Dzieciom tym potrzeba chleba, leków i rehabilitacji, to coś więcej jak miesięczny zasiłek. Przy ustalaniu 500 plus nie słyszałem o tym, żeby tym dzieciom stworzyć pulę pieniędzy na poważniejsze operacje czy komfortową rehabilitację. Proponuję zdjąć okulary z nosa i popatrzeć trochę szerzej. Nie ubliżajmy swoim nauczycielom, szacownym Profesorom, wspierajmy ludzi mądrzejszych od siebie (...). Dzisiaj oświadczam, że jestem wyleczony w Sulechowie, przez bardzo dobrą ekipę, latem już będę mógł wsiąść na Kasztankę z Janowa i podróżować do ciepłych krajów. Za co jestem wdzięczny całej załodze.
Zawsze bezpartyjny
Pacjent z Zielonej Góry