Tradycyjnie już na koniec grudnia wybraliśmy wydarzenia, które naszym zdaniem zasługują na miano lip roku. Z niezmienną nadzieją, że za kolejne dwanaście miesięcy zabraknie kandydatur.
Pierwszą w roku lipę zasadzili u progu wiosny radni powiatu białostockiego. Po tym jak udało im się przejąć fotel przewodniczącego rady, zagięli parol na stołek starosty. I niemal co miesiąc próbowali strącić z niego Antoniego Pełkowskiego. Raz byli bliżej celu, raz dalej. To wnosili punkt po obrady, to zaraz zdejmowali. Innym razem brakowało kworum. Niemniej lipa rozrosła się do rozmiarów odpowiadającym geograficznemu zasięgowi powiatu białostockiego, a on jest największy w Polsce. Nieustępliwości radnym nie można jednak odmówić. Wszak ostatnią próbę odwołania starosty podjęli między świętami a sylwestrem. I znowu wyszły z tego nici.
Przed końcem roku obrodziła inna dorodna lipa, czyli wybór nowego dyrektora Teatru Dramatycznego. Co prawda komisja konkursowa w maju wskazała na Piotra Półtoraka, ale tego, co później nastąpiło (a w zasadzie jeszcze podczas trwania konkursu) nie wymyśliłby sam William Szekspir. Bo też mieliśmy i farsę, i komedię, i burleskę, i dramat, i tragifarsę z ogłoszeniem kolejnego konkursu. W końcu sprawa otarła się o sąd administracyjny, który nie pozostawił suchej nitki na zarządzie województwa. No, ale koniec końców od 2 stycznia Piotr Półtorak przez 3,5 roku pokieruje białostockim Dramatem.
Równie długotrwały był serial z burzeniem dworca PKS. Ileż razy w ciągu roku władze spółki deklarowały, że nic nie stoi na przeszkodzie, by nowy budynek zgodnie z planem stanął pod koniec czerwca 2017 roku. Tyle że jak nie było pozwolenia na rozbiórkę, tak nie było. A jak już zostało wydane przed świętami, to nie starczyło dni na wjazd buldożerów.
O ile w przypadku powiatu i dworca PKS można mówić o pojedynczej lipie, to w kontekście tego, co przez cały rok działo się na linii prezydent Białegostoku-większościowy klub PiS w radzie miasta na usta ciśnie się jedno: masowe sadzenie szpaleru lip. I to z obu stron. Wystarczy wspomnieć brak absolutorium, obniżenie pensji dla prezydenta, spór o halę widowiskowo-sportową z bieżnią w tle, projekt budżetu, kształt i wielkość budżetu obywatelskiego, miejsca w przedszkolach, sprawę dekomunizacji ulic, sekundniki na skrzyżowaniach. W gruncie rzeczy w wielu przypadkach podłożem zasiewu lip było autorstwo konkretnych pomysłów. Skoro przez cały rok trwały waśnie, to jak w takim razie ocenić wyjątkowa zgodność obu stron przy połączeniu Centrum Zamenhofa z Białostockim Ośrodkiem Kultury? No cóż, bez wątpienia likwidacja samodzielnej podmiotowości centrum zasługuje na miano lipki roku.
W tym miejscu nie sposób odnotować lipy, którą indywidualnie zasadził Marcin Szczudło. W kwietniu porzucił klub Tadeusza Truskolaskiego i wrócił do macierzy, czyli PiS-u. Takie zmiany barw partyjnych w polskiej polityce nie są niczym nadzwyczajnym. Zwłaszcza wtedy, gdy w tle rysują się znacznie lepsze widoki na przyszłość. Tyle, że przyzwoitość i kultura polityczna nakazywałaby rezygnację z profitów będących pokłosiem wcześniejszych przynależności politycznej. Takim bonusem w przypadku Marcina Szczudły był fotel wiceprzewodniczącego rady. Bynajmniej nie jest to tylko korzyść symboliczna, ale dietetyczna na miarę 500 zł miesięcznie. No cóż radny po raz kolejny udowodnił, że byt określa świadomość.
Lipę w Janowie Podlaskim zasadził Karol Tylenda. Po sierpniowej aukcji koni arabskich zrezygnował z posady wiceszefa Agencji Nieruchomości Rolnej. Był pierwszym politykiem z podlaskiej stajni ministra Krzysztofa Jurgiela, któremu dobra zmiana w kończącym się roku nie wyszła na dobre. Nic dziwnego, skoro przez połowę roku to, co działo się w stadninach koni gościło na czołówkach mediów światowych.
Lipą było też potraktowanie prof. Henryka Wnorowskiego przez większość sejmową. Murowany faworyt do miejsca w Radzie Polityki Pieniężnej dowiedział się od dziennikarzy jadąc na przesłuchania przed komisją finansów publicznych, że klub PiS cofnął mu rekomendację.
Lipą popisał się też Podlaski Zarząd Dróg Wojewódzkich, który na sugestię proboszcza z Kleosina zlikwidował niedawno co wybudowaną ścieżkę rowerową. Ciekawie gdzie byli urzędnicy podczas projektowania drogi, skoro wtedy uważali ścieżkę za konieczną, a w tym roku już nie? Na uwagę zasługuje też miłosierdzie, jakie prezydent Białegostoku wykazał wobec pracownicy urzędu stanu cywilnego, która wykorzystała zajmowane przez siebie stanowiska do załatwienia prywatnych porachunków podczas ceremonii zaślubin jednej z białostockich par. Trudno sobie bardziej rażące naruszenie kodeksu etyki urzędnika, który od lat obowiązuje w magistracie. No, chyba, że ów kodeks to raczej klasyczny półkownik.
Nie sposób lipą nazwać też zachowania szefostwa białostockiego Caritasu, gdy internet obiegło zdjęcia Mikołaja z symbolem ONR na ramieniu. Zamiast od razu zabrać głos, mieliśmy typowa grę na zwłokę. Zresztą w ogóle to był dziwny rok jeśli chodzi o reakcje na wydarzenia o podłożu skrajnym. Bo też z jednej strony spóźnione bicie się w piersi przez rzecznika kurii w kontekście mszy ONR w katedrze, z drugiej kuriozalny apel rektora politechniki do zagranicznych studentów, by nie wychodzili z akademików, bo na kampusie ta sama organizacja świętuje rocznicę swojego powstania. Jakby tego było mało, to lipę na miarę światową zasadził redaktor Jacek Żakowski, który oceniając poparcie prowincji amerykańskiej dla Donalda Trumpa spuentował „Widać każdy ma swój Białystok”.
Ale i tak wszystkie lipy bledną przy tych sadzonych w tym roku przez podlaską policję wobec wiceszefa spraw wewnętrznych i administracji Jarosława Zielińskiemu. Niekiedy ta asysta wykraczała daleko poza podległość regulaminową przybierając znamiona wasalizmu. Widać to było podczas lipcowych uroczystości białostockiego garnizonu, a szczególnie w zaangażowaniu funkcjonariuszy w przygotowaniu konfetti rozrzuconego w Augustowie podczas Święta Niepodległości z udziałem Jarosława Zielińskiego.
Nasi w Sejmie
Bez wątpienia najbarwniejszą postacią w podlaskiej reprezentacji parlamentarnej jest posłanka PiS Bernadeta Krynicka. Nie tylko jeśli chodzi o ekstrawagancki styl, kolorowe kreacje, ale też i wypowiedzi ze słynnym „Milcz kobieto” skierowanym do posłanki opozycji. Debiutantka z Łomży w ciągu roku udowodniła twórczo, że bez wątpienia każdy może zostać posłem, choć nie każdy nim być powinien.