Wielu Polaków uważa, że nasza historia potoczyłaby się inaczej, gdyby nie nieszczęśliwe położenie: na wielkiej równinie w sercu Europy, pomiędzy dwoma potężnymi i w niektórych okresach niezwykle agresywnymi sąsiadami.
To prawda, niemniej, jak się spojrzy na współczesną mapę świata, możemy odetchnąć (przynajmniej chwilowo) z wielką ulgą. Mało bowiem jest w tej chwili aż tak stabilnych regionów, jak nasz, i to mimo koronawirusa. Piszę te słowa dwa dni po wstrząsającym wybuchu w porcie Bejrutu, stolicy Libanu, który słychać było aż na oddalonym o 240 km Cyprze.
Setki zabitych, tysiące rannych i zaginionych, zdewastowane centrum miasta, powybijane szyby w promieniu 10 km... Wszystko to stało się w kraju, który po II wojnie światowej mógłby uchodzić za symbol wszelakiego nieszczęścia, jakie może się ludziom przytrafić. Ten kiedyś najbardziej rozwinięty kraj arabski, w krótkim czasie stał się areną wojen z Izraelem i Syrią, jak również sceną wewnętrznych walk między szyitami, sunnitami i chrześcijanami. Na dodatek od wybuchu rewolty przeciwko dyktaturze Baszara al-Asada, przyjął pod swój dach niemal 1,5 miliona Syryjczyków.
Dla tego niewielkiego kraju oznacza to tyle, że co czwarty mieszkaniec dzisiejszego Libanu jest uchodźcą i ofiarą krwawej gehenny, ze wszystkimi jej konsekwencjami: od ekonomicznych po psychologiczne. Nietrudno też domyślić się, że w takich warunkach w państwie tym szaleje kryzys, spotęgowany pandemią.
Przestańmy więc jako Polacy nieustannie się nad sobą użalać. Inni mają gorzej. Nasze przeszłe doświadczenia powinny bardziej skłaniać nas do pomocy, ale w taki gest jakoś trudno mi uwierzyć...