Od lat podejrzewałem, że wśród ludzi, którzy wszędzie widzą gejowskie spiski istnieje spory odsetek osób, którym tak naprawdę bliska jest orientacja homoseksualna.
A że z racji wychowania w tradycyjnej rodzinie nie chcą iść za głosem serca, zepchnęli swe pragnienia w zakamarki duszy, uznając je za podszepty diabła. W efekcie wpadli w obsesję i tam, gdzie my zazwyczaj nie widzimy żadnych podtekstów, oni dostrzegają mroczne knowania LGBT. Oczywiście piję tu bezpośrednio do węgierskiego europosła Fideszu, bratniej partii Prawa i Sprawiedliwości, który jeszcze niedawno uchodził za obrońcę chrześcijaństwa i rodzinnych wartości, a także za zwolennika przykręcania śruby środowiskom LGBT. Traf jednak chciał, że przyłapano tego ciężko zapracowanego parlamentarzystę na relaksowaniu się podczas homoseksualnej orgii z narkotykami w tle, od której trzęsły się ściany jednej z brukselskich kamienic.
Jak się do tego dołoży wysyp homoseksualnych przykładów w środowisku kleru, od zwykłych księży po arcybiskupów, to człowiek kompletnie kołowacieje. Przecież na dobrą sprawę można by uznać, że jest to środowisko niezwykle nowoczesne i powinno raczej zmierzać do emancypacji mniejszości seksualnych, a nie z nimi walczyć.
No chyba że uznamy, iż środowiska konserwatywne postanowiły od wewnątrz przejąć ruch LGBT, aby potem go rozwalić. To by była rzeczywiście misterna strategia, ale dość prawdopodobna w narodzie, który od dzieciństwa zaznajamiany jest z postacią Konrada Wallenroda.