Leżały odwodnione, w swoich odchodach [drastyczne zdjęcia]
Nikt wcześniej nie skontrolował warunków, w jakich żyły psy i koty, bo hodowla była zarejestrowana.
Mieszkańcy Dobrcza doskonale wiedzą, w którym miejscu działała hodowla psów rasowych. Posesję nazywają twierdzą i bunkrem. Nikt nie miał tam wstępu. Właściciele nie odbierali poczty, nie płacili rachunków. Małżeństwo wprowadziło się do jednorodzinnego domku jakieś dziesięć lat temu. - Nie docierały do nas wcześniej żadne skargi, że dzieje się tam coś złego - mówi Krzysztof Szala, wójt gminy. - Co pewien czas ktoś widział jakieś ogłoszenia w internecie, że można tam kupić szczeniaki. I to wszystko. My nie mamy prawa kontrolować takich miejsc.
Dwa razy sprzedali chorego szczeniaka
To, że zwierzęta były trzymane w makabrycznych warunkach, wyszło na jaw przez zbieg okoliczności. W połowie grudnia zeszłego roku małżeństwo z okolic Nakła kupiło tam szczeniaka buldoga francuskiego. Jednak już po pierwszej wizycie u weterynarza okazało się, że zwierzę jest nie tylko odwodnione i wychudzone, ale również ciężko chore. Psiak wrócił do Dobrcza, a jego chwilowi właściciele odzyskali pieniądze. W lutym tego roku do tego samego weterynarza zgłosiła się inna para, z tym samym psem. To właśnie lekarz powiadomił o swoich podejrzeniach Pogotowie dla Zwierząt. W sobotę późnym popołudniem inspektorzy przyjechali do hodowli. - Nastawiliśmy się na kontrolę z możliwością odebrania kilku zwierząt, gdyby rzeczywiście warunki ich trzymania były nieodpowiednie - relacjonuje Grzegorz Bielawski z pogotowia. - To, co zastaliśmy na miejscu, przerosło nasze największe obawy. Byłem w wielu hodowlach, zabierałem wiele zwierząt z jednego miejsca, ale tak makabrycznych warunków nie widziałem nigdy. Psami nikt się nie zajmował. Kotami także. Niektóre umierały, leżąc w odchodach, odwodnione, bez pomocy lekarskiej.
Część z nich znajdowała się w klatkach i skrzyniach w dwóch pokoikach. Pozostała setka mieszkała w budynku gospodarczym. W całkowitych ciemnościach. Od miesięcy nie wychodziły na świeże powietrze. - Smród amoniaku i odchodów był tak silny, że mogliśmy wytrzymać w pomieszczeniach tylko kilka minut - relacjonuje Bielawski. - Oglądaliśmy kilka zwierząt i wychodziliśmy na zewnątrz. A one musiały przebywać tam przez cały czas. Nasza interwencja trwała kilkanaście godzin.
Do tego w krzakach znaleziono ciała kilku szczeniąt. Przyczyny ich śmierci wyjaśni przeprowadzona sekcja zwłok.
Od yorków po owczarki i koty norweskie
Z ustaleń działaczy wynika, że była to likwidacja największej hodowli psów rasowych w Polsce, jaką do tej pory udało się odkryć. Nikt wcześniej nie odebrał z jednego miejsca aż 170 zwierząt. - Przeprowadziliśmy oględziny, a na miejscu byli także biegły sądowy i lekarz weterynarii - mówi podkom. Przemysław Słomski z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. - Zabezpieczono 152 psy, część była martwa, i 25 kotów. Teraz czekamy na opinię biegłego. Od niej zależą nasze dalsze działania.
Na terenie posesji hodowane były buldożki francuskie, yorki, maltańczyki, owczarki border collie, bulteriery, shih tzu oraz koty norweskie. Większość z nich była odwodniona i skrajnie wycieńczona. - Kilkutygodniowy kot umierał na oczach właścicieli hodowli - opisuje Bielawski. - Buldożki spały na kilkucentymetrowej warstwie odchodów. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, jedna z suk rodziła na gnoju.
Odebrane zwierzęta trafiły pod opiekę lekarzy weterynarii. Do wczoraj pogotowie zapłaciło już 18 tysięcy złotych za leczenie. A koszty wciąż rosną. - Nikt nie jest przygotowany na objęcie opieką takiej liczby psów i kotów - dodaje Bielawski. - W całej Polsce poszukujemy domów tymczasowych.
Osoby, które chciałyby pomóc, mogą napisać na e-mail adopcja@pogotowiedlazwierzat.pl. Można także wpłacać pieniądze na numer konta bankowego stowarzyszenia, pl. Pocztowy 4/6, 64-980 Trzcianka 87 1020 3844 0000 1702 0048 1093 z dopiskiem „likwidacja fabryki psów”. Do naszej redakcji już zgłosiło się kilka osób z całej Polski, które chciałyby zaopiekować się zwierzętami.
Hodowle powinny być lepiej kontrolowane
Nie wiadomo, ile jeszcze takich hodowli działa w naszym województwie. Przepisy z 2012 roku, które ograniczyły handel zwierzętami, spowodowały, że powstaje mnóstwo różnych stowarzyszeń. To dzięki nim „fabryki zwierząt” mogą swobodnie działać, ponieważ nikt ich nie nadzoruje. Przyjmują psy bez udokumentowanego pochodzenia i wcześniej wykluczone przez Związek Kynologiczny w Polsce z powodu chorób lub wad, a także takie, które nie przeszły odpowiednich kwalifikacji.
Właścicielom hodowli z Dobrcza, którzy wykorzystali lukę w prawie, grozi do trzech lat pozbawienia wolności, wysoka grzywna i sądowy zakaz trzymania czworonogów. W zeszłym roku kujawsko-pomorska policja prowadziła 99 spraw o znęcanie się nad zwierzętami.