Całe szczęście, twoje postojowe jest lepsiejsze od mojego – rzuciła pół żartem, pół serio moja znajoma fryzjerka do swego męża górnika podczas zakupów w oświęcimskim „Kauflandzie”. Zastanawiająco celnie nawiązała w ten sposób do piosenki Kazika, z tym że kultowy bard krzyczał o bólu w wymiarze etycznym, a pani Jadzia miała na myśli ból w wymiarze ekonomicznym. Oba te wymiary – i bóle - są kluczowe w sprawowaniu władzy przez PiS. Kaczyński wmawia ikonicznym „Polkom i Polakom”, że to on nam dał godność i pieniądze. Ale tak naprawdę godność i pieniądze rozdawane są przede wszystkim działaczom PiS i ich poplecznikom. Czyli tym, których prezes uważa za „lepsiejszych”. Słowem: niechamskiej niehołocie.
Gdzie jest naprawdę duża kasa? W firmach kontrolowanych przez rząd. „Polityka”, w okładkowym tekście „Haracz”, na podstawie oficjalnych danych Państwowej Komisji Wyborczej, pokazała niedawno, jak polityczni nominaci, działacze PiS oraz krewni i znajomi królika, zarabiają miliony na posadach danych im łaskawie przez prezesa (i zabieranych migiem, jeśli ktoś podpadnie), a następnie wpłacają pokaźne kwoty na konto swojej partii-bez-której-nigdy-by-nie-dostali-takiej-fuchy. Tysiące totumfackich! Tylko w 2019 r. PKW odnotowała 4071 wpłat. Najhojniejsi przelali jednorazowo po 56 tys. zł.
Przypomnijmy, że partie otrzymują też subwencje z kieszeni podatników. Zjednoczona Prawica po ostatnich wyborach wzbogaciła się o ponad 23 mln zł. Ale to kropla w morzu potrzeb. Sama ochrona prezesa kosztuje 1,8 mln zł rocznie (ponoć na jednego ochroniarza przypada… 3,3 tys. zł dziennie). A PiS robi też przelewy do przyjaciół, m.in. do ojca Rydzyka. Wolno mu? Ależ wolno! Nie zapominajmy jednak, że są to pieniądze od podatników, więc gdy ktoś krzyczy, żeby się nie czepiać, to odpowiadam: ależ powinniśmy i będziemy się czepiać! Jeśli, drogi polityku, założysz choćby warzywniak lub budkę z piwem i zarobisz tam – BEZ PARTYJNYCH KONCEKSJI I PROTEKCJI SAM-WIESZ-KOGO – prywatne pieniądze, rób z nimi co chcesz. Ale jak wydajesz moje, nasze wspólne, będę cię oceniał. Szeregowego posła, żyjącego z publicznych środków w zasadzie od zawsze, powinniśmy rozliczać szczególnie wnikliwie.
Wiem, wiem. Zwolennicy partii rządzącej i prezesa wytkną mi zaraz, że piszę tu rażącą nieprawdę, bo bezczelnie pomijam miliardy przelane na polskie dzieci i seniorów w ramach 500 plus i trzynastek; te miliardy świadczą o tym, że PiS się dzieli i zresztą dlatego cieszy się takim poparciem. Owszem, wielokrotnie pisałem, że wsparcie dla rodzin z niepełnoletnimi pociechami to coś, co się tej ekipie udało. W każdym cywilizowanym kraju istnieje program typu 500 plus. Sęk w tym, że dobre, poważne i odpowiedzialne rządy traktują go jako swego rodzaju inwestycję w przyszłość państwa (dzieci wyrosną przecież na podatników i płatników tych wszystkich zusów). Natomiast nigdzie, ale to NIGDZIE program taki nie zastępuje polityki społecznej – czy szerzej - publicznej! A tymczasem PiS uruchamiając ów program poczuł się niejako zwolniony z takiej polityki.
W swej najnowszej książce Łukasz Pawłowski pisze o „nowej fali prywatyzacji”. Przygnębiająca to lektura: pokazuje, jak PiS zostawił ważne sfery odłogiem. W efekcie, jeśli chcesz skorzystać z opieki zdrowotnej, przedszkola, szkoły i innych usług (teoretycznie) publicznych – musisz je sobie po prostu kupić, bo za rządów PiS stały się one bardziej sprywatyzowane niż kiedykolwiek. Na co i na ile, obywatelu, wystarczy ci „pińset” – o ile w ogóle je otrzymujesz?
To samo pytanie dotyczy trzynastek dla emerytów, będących de facto mizerną i spóźnioną rekompensatą za podwyżki cen produktów najczęściej kupowanych przez emerytów (niech ktoś sobie porówna siłę nabywczą swej emerytury z początku i obecnej fazy rządów PiS, przykładając ją np. do cen żywności). W dodatku ta rekompensata prowadzi do niesprawiedliwego wyrównywania świadczeń tych, którzy przez całe życie harowali i tych, którzy starali się i wysilali zdecydowanie mniej. Nie przez przypadek jednym z najbardziej rozpowszechnionych w czasach PiS przekonań jest to, że „harujący i zdolni finansują potrzeby nierobów i matołów.” Niesprawiedliwe? Ja uważam, że w znacznej mierze przesadzone. Ale dostrzegam w tym ziarno prawdy. I z każdą kampanią, w której PiS próbuje przekupić wyborców – bo najwyraźniej niczego innego nie potrafi - jest to ziarno większe.
Prawda stoi przed nami coraz bardziej obnażona: danie ludziom paru stówek do ręki nie rozwiązuje ich podstawowych problemów życiowych. Wystarczy spytać np. rodziców dzieci chorych lub niepełnosprawnych, czy podobają im się rządy PiS. Wystarczy spytać emerytów, czy „darmowe leki” są naprawdę darmowe i czy wystarczają, by przeżyć. Oczywiście, zawsze można złorzeczących zaliczyć do chamskiej hołoty. I po sprawie. Ich głos się nie liczy.
Hołota jednak stale się powiększa, niestety. Zresztą - można się było tego spodziewać. Bo kogo reprezentuje PiS? W Senacie jest w mniejszości, a w Sejmie ma większość ledwie pięciu mandatów (choć w sumie uzyskał dużo mniej głosów niż opozycja)! Tymczasem prezes zachowuje się tak, jakby reprezentował 100 procent Polaków. Podobnie Andrzej Duda przemawia, jakby dostał w wyborach pięć lat temu wszystkie głosy. A dostał ich 8,6 mln, gdy Bronisław Komorowski – 8,1 mln.
Pani Jadzia, fryzjerka, głosowała wtedy na Dudę. Ba, w zeszłym roku ponownie, jak mąż górnik, zawierzyła PiS w wyborach parlamentarnych. Ale gdy wybuchł koronakryzys i (tu cytat) „Morawiecki jedną decyzją zamknął salony z dnia na dzień”, utraciła nagle wszystkie dochody. Wszystkie, co do grosza. A koszty (trzech etatów, czynszu, mediów, ubezpieczeń, zamówionych produktów, ZUS) pozostały. Tymczasem ona na pożyczkę z pośredniaka (5 tys. zł) i zwolnienie z ZUS czekała dokładnie 9 tygodni. Na świadczenie postojowe – trzy miesiące. I to świadczenie wyniosło w jej wypadku 2.080 zł.
Więc to „całe szczęście, ze twoje postojowe jest lepsiejsze” przy półkach w Kauflandzie zabrzmiało w jej ustach mocno przewrotnie. Bo ona, jak miliony zwykłych Polaków, mogła liczyć na postojowe co najwyżej w ustawowej kwocie. Inne miliony zwykłych Polaków pracują trzeci miesiąc na obniżonych o 20 proc. etatach i pensjach. A jej mąż, górnik, który nie dalej jak w lutym dostał na konto kilkanaście tysięcy złotych (bo „należy mu się” czternastka), otrzyma na postojowym 100 procent pensji.
Jadzi nigdy to nie interesowało, ale teraz – z powodu wkurzenia - przyswoiła kilka liczb. Górników węgla kamiennego jest w całej Polsce 55 tysięcy, sześć razy mniej niż fryzjerów i fryzjerek. Dwa razy mniej niż studentów w samych Katowicach. Trzy razy mniej niż pracowników centrów obsługi biznesu w największych polskich metropoliach - w samym Krakowie w takich centrach pracuje prawie 80 tys. ludzi! Z analizy EY wynika, że cały sektor nowoczesnych usług biznesowych wytwarza 3 proc. polskiego PKB. Pięć razy więcej niż całe górnictwo węglowe!!! Wyrażę to najprościej jak można: krakowskie i podkrakowskie centra usług mają dziś większe znaczenie dla polskiej gospodarki i jej przyszłości niż wszystkie śląskie kopalnie razem wzięte.
Jeszcze wyraźniej widać to w zestawieniu aktualnych przebojów polskiego eksportu. Węgiel od dawna do nich nie należy. Nie ma go nawet w pierwszej dwudziestce! Garść faktów: w 1979 r. polskie kopalnie sprzedały za granicę rekordowe 41 mln ton węgla, dwa lata później, w stanie wojennym, 15 mln ton (co uznano za katastrofę), za Tuska wysyłały na Zachód po 8 mln ton rocznie, a w zeszłym roku, za Kaczyńskiego, 3,7 mln. Najmniej w całej historii. Za to import wyniósł 16,7 mln ton; rok wcześniej prawie 20 mln, dwa razy więcej niż za Tuska, któremu prezes zarzucał z powodu owego importu zdradę interesu narodowego. Wydajność górnika polskiego jest również najniższa w nowożytnej historii, jeszcze przed pandemią była o jedną piątą gorsza niż w „najczarniejszych czasach Tuska”.
Skoro tamte były czarne, to jakie są te, pisowskie? Dobre pytanie do liderów związkowych, w tym Solidarności. Zaniemówili? Może dlatego, że na początku swoich rządów PiS zafundował hurtowo działaczom górniczym uprawnienia górnika dołowego! Dając tym samym – za jednym zamachem (na środki publiczne!) - godność i pieniądze.
Co jest dziś polskim hitem eksportowym? Na sprzedaży zagranicznym korporacjom usług dla biznesu Polska zarobiła w zeszłym roku ponad 20 mld dolarów. Na eksporcie części samochodowych - 16,2 mld dol., na meblach 12,3 mld dol., na produktach i przetworach mięsnych 7,7 mld, za na AGD 6,9 mld dol. To są branże ciągnące od lat całą Polskę. Rozsławiające ją w świecie. I wbrew mitom – o wiele niebezpieczniejsze od górnictwa (wypadków w przetwórstwie przemysłowym jest 14 razy więcej niż w kopalniach), którego udział w PKB maleje.
Ale pracownicy tych wszystkich branż wylądowali na postojowym w kwocie 2080 zł jak pani Jadzia lub – w najlepszym razie – 0,8 etatu. Wielu w ogóle straciło pracę (wszak mamy już ponad milion bezrobotnych). A górnicy, których zakłady finansowo dołują i gdyby nie miliardy z kieszeni podatników zbankrutowałyby dziesięć razy w ciągu 30 lat, mają się jak pączki w maśle. Właściwie dlaczego? – pyta Jadzia. Nie ja.
I nie znajduje innej odpowiedzi, jak: „Bo czują się lepsiejsi. Jak cały PiS”.