Przeczytałem, że postępowi wykładowcy w USA dali w środę swoim studentom wolne, aby mogli się uporać z traumą, że ich prezydentem został ktoś taki jak Donald Trump. Kiedy następny dzień wolny dla pozbierania się po stresie? Nazajutrz po dniu, w którym umrze Fidel Castro?
Nie, żebym tu specjalnie bronił nowego szefa zaoceanicznego mocarstwa. Jakoś nie mam zaufania do facetów, którzy robią sobie na głowie zaczeski, pożyczki, sadzają tam gniazdo z włosów lub co gorsza – przyklejają peruczki, zwane tupecikami. Kiedyś z nieodżałowanym redaktorem Olszewskim zastanawialiśmy się, co jest większym wstydem dla faceta, który podczas bójki zaliczył akurat potężny cios: wypluć zęba czy mieć strącony tupecik? Wyszło, że tupecik. Zatem - albo włosy, albo łysina, żadnego udawania. (Wiem, że łatwo mi się to pisze, bo włosów mam w nadmiarze, na dodatek trzymają się czaszki, a przecież z ogoloną głową i swoją gębą wyglądałbym jak kartofel ostrugany do gotowania).
Ale wracając do rzeczy, to przecież nie fryzura dowodzi kompetencji politycznych. Tak jak nie dowodzi ich wzrost, tusza, spojrzenie czy stan uzębienia. To tylko szpenie od pijaru wmówiły nam, że jest inaczej. Zatem niech sobie Donald Trump nosi na głowie nawet pióropusz, byle nie zrobił światu tego, przed czym w panice przestrzegają ci wszyscy, którzy nie mają z nim po drodze. Czy przestrzegają na wyrost? Moim zdaniem – tak. Uważam, że Ameryka sobie poradzi z Trumpem, a Trump poradzi sobie z Ameryką. Punkt siedzenia zmienia punkt widzenia i wszystko się ładnie po¬skleja. Ronald Reagan też miał być prostakiem i kowbojem, który zrujnuje kraj i doprowadzi do wojny światowej i co? Okazał się wizjonerem i jednym z tych wielkich nazwisk, którym zawdzięczamy wolność w Polsce.
Reagan też miał być prostakiem i kowbojem, który zrujnuje kraj i doprowadzi do wojny światowej
Najbardziej zdumiewa, jak łatwo i bezrefleksyjnie niechętni Trumpowi politycy i publicyści wyciągają mu jako zarzut kurtuazyjne nawet kontakty z Putinem, sugerując, że nowy prezydent USA chodzi na pasku Kremla. Szczególnie śmiesznie wygląda to w Niemczech, gdzie pouczający Amerykę publicyści i inni ważniacy mają pod nosem swoich agenciaków moskiewskiego wpływu w rodzaju byłego kanclerza, który z tłustym etatem w Gaz¬promie paraduje po salonach jako euroautorytet. Paradne! A jeszcze paradniejsze jest porównywanie Ameryki do Polski i pisanie z wyższością, że oni tam też mają swój ciemnogród, który tylko czeka, aby wprowadzić jakąś amerykańską odmianę faszyzmu. Albo to sklejanie nazwisk Trump, Kaczyński, Erdogan, Orban i robienie z nich demonicznego Światowida o czterech nienawistnych twarzach – nie wiadomo: śmiać się czy płakać. A taka „Polityka” ogłosiła z okładki, że „Także w USA mają swój PiS”. Gdyby ktoś zbierał materiały do eseju pt. „Słoń a sprawa polska”, niech koniecznie sięgnie po ten tygodnik.
Jestem ciekaw, jak bardzo tam, w Stanach, przejmują się opiniami polskich dziennikarzy. Bo na przykład my tu, w Polsce, dostajemy wstydliwego amoku, gdy ktokolwiek za oceanem napisze coś przykrego o Polsce. Ostatnio w sieci karierę zrobił filmik CNN, na którym strwożony redaktor mówił o odradzaniu się dyktatur w świecie, a całość ilustrowała infografika pokazująca USA, Węgry i Polskę. Gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie zdrowy rozsądek? Przypominają mi się te wszystkie pośpieszne, pisane na kolanie i często skacowane komentarze moje i moich kolegów o sytuacji w odległych krajach. Oparte na trzech, czterech informacjach i przekonaniu, że jak coś się ukazuje w druku, to musi być mądre. Prawdę mówiąc, to samo przekonanie żywię teraz, gdy kończę pisać niniejszy felieton. Dodam tylko, że o kacu też nie ma tu mowy: ani alkoholowym, ani powyborczym. Jeśli już mnie coś napędza, to tylko intuicja i przekora wobec oświeconych panikarzy.