Lekarze w Poznaniu muszą chodzić w workach na śmieci. W szpitalu zakaźnym nadal brakuje środków ochronnych i testów na COVID-19
Jak wyglądają przygotowania do walki z koronawirusem w szpitalu zakaźnym w Poznaniu? Dla chorych przygotowano 400 łóżek, w tym 40 jest respiratorowych, oraz dodatkowo 32 izolatki w kontenerach. Jednak lekarzom wciąż brakuje środków ochrony osobistej, zamiast obuwia ochronnego zakładają worki na śmieci. Brakuje też testów. A rząd zamiast przesyłać środki, przesyła pieniądze. Za nie na wolnym rynku nie ma już czego kupić.
W zaledwie półtora tygodnia Wielospecjalistyczny Szpital Miejski im. Józefa Strusia przy ul. Szwajcarskiej w Poznaniu przekształcił się w pełni w szpital jednoimienny zakaźny, dedykowany leczeniu chorych na COVID-19 z całej Wielkopolski. Dziś przyjmuje tylko takich pacjentów, a każdego dnia jest ich coraz więcej. Coraz więcej zajmowanych jest także łóżek z respiratorami. Niestety, przybywa też zgonów. W przeciągu tygodnia te liczby zwiększają się aż trzykrotnie.
- Szpital ogromnym wysiłkiem i nakładem środków przebudował się zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie – mówi Jacek Górny, szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w szpitalu zakaźnym. - Przykładem sprawnej ewakuacji pacjentów jest bezpieczne i profesjonalne przekazanie 22 chorych Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii do innych szpitali – po wcześniejszym uzgodnieniu.
Lekarz będzie się jednocześnie zajmował 30-40 pacjentami
Szpitalny Oddział Ratunkowy, następnie pozostałe oddziały, zostały podzielone systemem grodzi i śluz, aby zapewnić bezpieczeństwo pacjentom i personelowi. Na zewnątrz szpitala rozbudowano struktury Oddziału Ratunkowego, poprzez montaż modułowego systemu izolatek kontenerowych i punktu wstępnej segregacji. To dodatkowe 32 miejsca na przyjęcie chorych.
- Bardzo dobrze opracowaliśmy sposób przyjmowania chorych na oddział ratunkowy oraz ich przekazywania na inne oddziały. Ma to szczególne znaczenie w przypadku pacjenta, którego zaintubujemy na SOR, a następnie podłączymy do respiratora, wdrożymy wstępną diagnostykę i intensywne leczenie, i w bezpieczny oraz profesjonalny sposób przekazujemy dalej na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii, gdzie jest dalej intensywnie leczony
- opowiada Jacek Górny.
Jak mówi szef SOR, lekarze muszą być przygotowani, by pojedynczo zajmować się nawet 30-40 pacjentami na raz.
- To nas wkrótce czeka, a prawda jest taka, że z tygodnia na tydzień będzie coraz więcej pacjentów, wymagających od progu intubacji – mówi. - Dlatego dla zabezpieczenia kadry medycznej – w tym lekarskiej – powinny być przeznaczane duże i od razu dostępne środki finansowe, zarówno w budżecie miejskim, jak i u wojewody.
W Poznańskim szpitalu 40 łóżek respiratorowych. To tyle co w innych szpitalach w normalnym czasie
Czy tak jest? Szpital dysponuje 400 łóżkami, w tym 40 jest respiratorowych - w skali kraju to dużo. W skali Europy? Nie.
- Gdyby okazało się, że potrzebnych jest więcej łóżek do wentylacji zastępczej, to mamy plan, jak to rozwinąć. Chcielibyśmy mieć oczywiście znacznie więcej łóżek na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii na co dzień, nie tylko w czasie epidemii. Przeszkodą jest złe finansowanie takich oddziałów oraz Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych w naszym kraju. To, co dziś Ministerstwo Zdrowia i NFZ nazywa zwiększeniem finansowania, to tak naprawdę jest kropla w morzu. To nawet nie uwzględnia inflacji – mówi szef SOR.
Dlatego zarówno dyrekcja placówki, jak i pracownicy ratują się oddolnymi inicjatywami. Wspierani są przez miasto, oraz wojewodę, ale przede wszystkim samych mieszkańców.
- Trochę lepiej moglibyśmy być – jako państwo – przygotowani na takie sytuacje. Niemniej, oddolne inicjatywy dyrekcji szpitala, pracowników działów administracji szpitala, szefów i pracowników oddziałów są bardzo dobrze zsynchronizowane. Dzięki temu szpital w warunkach polskich, słabego finansowania, słabego dostępu do wszelakich środków, zdołał zorganizować się w pełni, profesjonalnie przygotować do przyjmowania kolejnych chorych
– mówi Jacek Górny.
Lekarze chodzą w workach na śmieci
Niemniej, problemem pozostaje brak stałych i dużych dostaw testów na COVID-19 oraz trudności w zapewnieniu pracownikom stałych i dużych dostaw środków ochrony osobistej. Bo chociaż szpital jest przez NFZ finansowany, nie ma gdzie na wolnym rynku zakupić potrzebnego wyposażenia, albo nie ma na to tylu pieniędzy, bo ceny tak drastycznie podskoczyły.
- Dzisiaj jest tak, że coś posiadamy, bo dyrekcja szpitala i wyznaczeni do tego pracownicy bardzo mozolnie, z ogromnym trudem próbują za wszelką cenę heroicznie zdobyć te środki. To też nie mogą być np. zwykłe maski chirurgiczne, to muszą być maski FFP2, FFP3, FFP9, kombinezony, gogle, ochraniacze na buty. Kiedy zabraknie np. ochraniaczy na buty, to w przyklejonych taśmą workach na śmieci chodzimy – mówi Górny.
- Ministerstwo Zdrowia mówi „kupcie na rynku, damy wam środki”. Ale na wolnym rynku tego nie ma i to od dawna. Dzwonimy do dostawcy, który ma kombinezon za 200 złotych, ale i tak sprzedaje go komuś innemu za 300. A my zostajemy sami z problemem i szukamy dalej
– przyznaje szef SOR.
Są laboratoria, ale nie ma testów na COVID-19
Chociaż zgłasza się coraz więcej laboratoriów, które chcą nieść pomoc i wykonywać badania pod kątem koronawirusa, nie mają do tego środków.
- W walce z COVID-19 identyfikacja i izolacja musi być natychmiastowa. Izolację z pewnością zabezpieczymy. Natomiast identyfikacja niestety szwankuje. Jeżeli szpital wykorzysta wszystkie testy na Covid 19, to jest przestój – przyznaje Górny.
Jego zdaniem rząd niedostatecznie przygotował się do aktualnej sytuacji epidemiologicznej w Polsce. Ze strony państwa idzie niewielkie wsparcie. - Tak nie powinno być, powinniśmy to wszystko, o czym wspomniałem otrzymywać z Agencji Rezerw Materiałowych, czyli od rządu. To rząd powinien przewidzieć tę sytuację już dawno temu. O COVID-19 wiedzieliśmy już w styczniu, a my w marcu prosimy się o środki których nie ma, a które od stycznia powinny być dla nas zabezpieczone – mówi Jacek Górny. - Oczywiście podjęto dobre decyzje o zamknięciu granic, szkół, żłobków i tak dalej, ale o 4 tygodnie za późno – dodaje.